9 kwietnia 2015

Ojos del Salado 6893 m n.p.m. - odludne Andy

Ojos del Salado jest najwyższym wulkanem świata i drugim pod względem wysokości szczytem Ameryki Południowej. Wierzchołek nie należy do trudnych technicznie. Jedyną trudnością jest wysokość oraz ewentualna logistyka, jeżeli na szczyt planujemy się wybrać bez auta – a takie heroiczne próby zdarzają się często. Sezon trwa tutaj od listopada do marca, przy czym akcja w lutym bądź marcu jest o tyle lepsza, że mniejsza jest czapa śnieżno-lodowa na szczycie i zdarza się, tak było w naszym przypadku, że raki nie były ani raz w użyciu.

Z formalności, które należy dopełnić przed startem nie zapomnijmy o DIFROLU. Szczyt leży na pograniczu Chile i Argentyny stąd wymagane jest specjalne pozwolenie do działania na pograniczu wydawane przez DIFROL - Dirección Nacional de Fronteras y Límites del Estado, o co można zaaplikować przez ich stronę.

Z myślą o akcji górskiej jeszcze w Santiago, na lotnisku wynajmujemy Nissana Terrano. Jak się okazuje cena w wypożyczalni na lotnisku jest konkurencyjna, a nam oszczędza wielu problemów logistycznych związanych z potencjalnym wynajęciem auta w centrum stolicy. Wszystkie bagaże ładujemy na pakę i zawijamy w brezent, który ma uchronić nasz szpej przed zakurzeniem. W markecie w Copiapo czynimy zakupy na najbliższe 10 dni. Zaopatrujemy się również w 160 litrów wody, bo na Atacamie próżno szukać źródeł. Bak dopełniamy na full, a dodatkową ropę bierzemy do kanistrów.

Drugiego dnia pobytu „opuszczamy” zróżnicowane, przepiękne Chile i ruszamy w srogą krainę,  odludną, nieprzyjazną, pozbawioną jakiejkolwiek zieleni – Atacamę.


Atacama to podobnież najmniej przyjazne miejsce na ziemi. Wpływ na charakter tego rejonu ma pasmo Andów ciągnące się od północy po południe oraz regulujący klimat zimny prąd oceaniczny - prąd Humbolta. Na dodatek na pewnych wysokościach występują uciążliwe, silne wiatry zwane vientos blancos. Zrywają się jak od strzału startera, o jednej porze i dmą aż do późnej nocy. Powodują, jak to wiatr, że odczuwalna temperatura znacznie spada i pomimo pogodnego, słonecznego dnia trzeba ubrać się ciepło i wiatroszczelnie, mimo że temperatura w namiocie w tym samym czasie sięga nawet 40 stopni.

Nasz proces aklimatyzacyjny zakładał założenie głównej bazy na wysokości 4300 metrów przy Laguna Verde. Jest to bardzo popularne miejsce dla wypraw. Przygotowane są tu murki ułożone z kamieni chroniące przed wiatrem namioty wyprawowe, są aguas calientes czyli gorące źródła w których można odpocząć i wykąpać się. W końcu w okolicy Laguna Verde okazuje się, że bije źródło słodkiej wody, o czym dowiadujemy się od localsów. Źródło znajduje się po prawej stronie od drogi biegnącej w stronę granicy, około 3 kilometry od końca jeziora Laguna Verde. Do wody mamy małe zaufanie stąd tylko gotujemy na niej. Nie mniej jednak dodatkowy jej zapas daje nam bezcenny komfort psychiczny.

Zanim jednak docieramy do Laguna Verde zostajemy na dwa dni w Laguna Santa Rosa na wysokości 3800 metrów. Po drodze mijamy posterunek straży granicznej. Na środku szczerej łachy piachu i kamieni, przy Salar Maricunga – dosłownie pośrodku niczego znajduje się kilka zabudowań i szlaban. W tym miejscu należy okazać dokumenty, pozwolenia, wyjaśnić gdzie się jedzie i co zamierza robić a następnie odpiąć sobie metalowy łańcuszek i po prostu przejechać. Posterunek czynny jest jedynie w ciągu dnia natomiast jak pokazały późniejsze przypadki możliwym jest przekroczenie granicy nawet i w środku nocy.

W ramach aklimatyzacji robimy liczne spacery zawsze starając się wyjść najmniej 500 metrów ponad miejsce w którym biwakujemy.

Ostatnie dwie bazy znajdują się na wysokościach kolejno: Campo Atacama – 5200 m n.p.m i Refugio Tejos 5750 m n.p.m.Są to metalowe schrony wyposażone w materace. Lepiej jednak planując akcję górską potraktować je jako awaryjne nastawiając się jednak na nocleg we własnych namiotach. Schrony są bowiem stosunkowo małe i w przypadku gdy więcej osób pomyśli o noclegu w nim możemy mieć problem.

Zorganizowane wyprawy jak i samodzielni wspinacze praktykują podjazd autem nawet i do 5900 metrów. Nieco wyżej ponad ostatnim schroniskiem można bezpiecznie zostawić auto, jest miejsce by na luzie wymanewrować. Trzeba jednak uważać bo, jak to na Atacamie pełno tu kamieni i piachu więc łatwo się zakopać. Drugi problem stanowi rozrzedzone powietrze i temat odpalania auta – stąd rada by auto zostawiać przodem do ekspozycji, nawet jak nie zapali od strzała to przynajmniej można je ztoczyć.

Po 10 dniach mamy serdecznie dość tego miejsca. Jakkolwiek jest przepiękne, srogie i  w tej srogości przejmujące nie chcemy zostać tu chwili dłużej. Czas dziwnie ciągnie się, rytm dnia wygląda codziennie podobnie, męczą nas w różnym nasileniu odmienne symptomy choroby wysokościowej. Namiot jest naszym domem, schronieniem... miejscem gdzie odpoczywamy, gdzie staramy się pomimo huku wiatru poskładać myśli w jedną całość, a w nocnej nieprzeniknionej ciszy zasnąć, pomimo dyskomfortu spowodowanego przebywaniem na wysokości. Mesa jest miejscem, gdzie skuleni chronimy się przed wiatrem, gdzie w promieniach porannego słońca przygotowujemy śniadanie w krótkich rękawkach, by wieczorem znów tu wrócić odziani w puchowe kurki, czapy, zimowe rękawice by znów gotować... na wolnym gazie, bo mała ilość tlenu powoduje wolniejsze spalanie.

Spacer nad Laguna Santa Rosa

Przydrożne kapliczki w Chile przyjmują nowe oblicze

Laguna Santa Rosa i w odali szczyty Nevado Tres Cruces

Poranna kawa

Mimo słońca nad Atacamą hula wyziębiający wiatr.

Na 4602 metrach.

Oboz uchodźcow w Laguna Verde

Grunt to zdrowe odżywianie.
Pod rozgwieżdżonym nieboskłonem.

W naszym obozie w Laguna Verde.


Możecie wyobrazić sobie dramat wywołany... brakiem krzaków w okolicy...

W blaszanym schronie w Campo Atacama.

Wyjście aklimatyzacyjne do Refugio Tejos.

Foto: Maciej Sokołowski

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz