28 stycznia 2011

Białka Tatrzańska



Białka Tatrzańska... zawsze będzie mi się dobrze kojarzyć. Ilekroć tu jeździłam zawsze była ze mną cała ekipa, kilka, nieraz kilkanaście osób. A jak wiadomo w kupie raźniej ;) No ale zmierzam do tego, że Białka jest jednym z takich miejsc, gdzie kiedy już się wjedzie kanapą na szczyt i wpina się do zjazdu naraz zapiera dech w piersiach i na chwilę zapomina się o całym bożym świecie... bowiem widok na calutkie Tatry jest tu niemal niebiański - przez Wysokie po Zachodnie - całe jak na dłoni -  z Gerlachem, Rysami, szczytami Orlej, Kościelcem, po wszystkie Grześki i inne takie. Cudowne!

A sama Białka - idealnie. Warunki wspaniałe - sztucznie naśnieżane stoki, wiele wyciągów, w tym pięć kanap - żyć nie umierać :) I choć ceny należą do jednych z droższych w Polsce to na prawdę warto tu przyjechać. Kolejna obserwacja tegoroczna - osoby które na narty wychodzą rano bądź do południa zazwyczaj w okolicach 15 schodzą już ze stoku. Nie mówiąc, że koło 17:30,18:00 wszyscy są już tak zmęczeni, że z minuty na minutę stoki pustoszeją. Zatem hulaj dusza piekła nie ma! Stąd też niekiedy warto w ciągu dnia zaplanować sobie coś (jak np. biegówki) a przyjść na stok w godzinach popołudniowych (stosunkowo dobre ceny karnetów w godz wieczornych, popołudniowych).

Wyjazd do Białki rewelka. Niestety mineliśmy się z Łasicą i Marcinem ale za to przyjechaliśmy tu z Anią i Asią. Ania specjalnie na jeden dzień spakowała swoje rzeczy bo poszusować z nami w Białce. No cóż... dojazd tu z Dąbrowy tylko na jeden dzień to nie lada wyczyn, bo pomimo iż jest to stosunkowo blisko, to po drodze trzeba przebić się przez Kraków i co gorsza drałować Zakopianką, która od kiedy pamiętam czy to lato czy zima jest wiecznie zakorkowana. No ale czego się nie robi dla gór... :)

26 stycznia 2011

Kluszkowce - centrum narciarski


Przemyślenia stokowe tegoroczne - ostatnio jeździłam w Polsce na desce chyba dwa lata temu. I jak dobrze pamiętam był to Szczyrk. Jeszcze wcześniej był to Kasprowy Wierch, Białka Tatrzańska, Pilsko. Stoki znane, powszechnie lubiane, z długimi trasami, wyciągami krzesełkowymi i... niestety ale tłumem ludzi. A tu teraz jesteśmy w Beskidzie Sądeckim i co? I high-life! Nie wiem kiedy, jak grzyby po deszczu wyrosły nowe ośrodki narciarstwa, często właśnie z wyciągami krzesełkowymi, full zapleczem (knajpki, sklepiki, serwisy) a także snowparkami i innymi atrakcjami. I w sumie to bardzo dobrze, bo nad wyraz natężony ruch turystyczny w tych najbardziej znanych destynacjach rozłożył się równomiernie po całym regionie - skutek - kolejki są coraz mniejsze, wyciągi mają większą przepustowość, są szybsze - pierwszy raz zatem w Polskich górach opłaca się brać karnety nie na punkty lecz na czas. To jak na razie obserwacje z kilku tegorocznych wyjazdów - mam nadzieję, że są one potwierdzeniem na panującą regułę - w Polsce zaczyna się jeździć jak na Zachodzie :)

Ale wracając do naszego stoku, jesteśmy w Kluszkowcach. Zazwyczaj roztacza się stąd piękny widok na Zalew Czorsztyński i całe pasmo Tatr. Zazwyczaj... niestety dziś, mimo że pogoda dopisuje widoczność jest strasznie kiepska. Szusujemy cały dzień, nawet czerwone trasy, stosunkowo strome jak dla początkujących, nie sprawiają nam większego kłopotu. Można powiedzieć, że nabieramy prędkości i poczucia wszechmocy :)

A mapka stąd, jeśli chodzi o prawa autorskie :)

25 stycznia 2011

Droga Pienińska - idealne miejsce na biegówki


Pieniński Park Narodowy -  Przełom Dunajca. Jeden z piękniejszych górskich parków narodowych w Polsce. Powstał juz w 1932 roku w celu ochrony wapiennych pasm Pienin z ich unikatową fauna i florą oraz przepiękny Przełom Dunajca. Przełom ten rok rocznie pokonywany jest przez wielu turystów na łodziach flisackich. Czyli nic innego jak małe czółna połączone ze sobą i sterowane przez dwóch flisaków co rusz opowiadających ciekawostki i żarciki. Taki fun dla turystów. Teraz jednak zima, łodzie i tak nie pływają więc zapuszczamy się w park drogą, która biegnie ze Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru na Słowacji na... biegówkach.


Ale słów kilka o samej drodze. Mianowicie wije się ona wzdłuż Dunajca. Idea jej budowy powstała już lata temu, jednakże drogę w pełni przygotowaną dla turystów pieszych jak i tych poruszających się na rowerach otwarto dopiero w 2007 roku. Tym samym można pokonać cudowny, malowniczy szlak około 10 km spokojnym, spacerowym tempem. Mijamy po drodze olbrzymie wapienne skały, cudowne wodospady, szczyty na których czubkach ku nam zerkają małe karłowate sosny i cały czas podążamy z biegiem, a właściwie pod prąd Dunajca raz płynącego spokojnie innym znów razem wartkim nurtem.


Dzień w którym uderzamy na Słowację właśnie wzdłuż Dunajca jest ciepłym, słonecznym dniem stycznia. W sumie stosunkowo mało śniegu. Jakoś ostatnio nie napadało go wiele, choć nocą niskie temperatury trzymają. Pierwszy raz kiedy tu byliśmy, w sumie dwa dni wcześniej, miałam wrażenie jakby lepiej to trochę wyglądało no ale cóż nie ma to tamto! Ruszamy przed siebie, 11,5 km do pokonania ze Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru! Plus jeszcze droga z powrotem. Szybko dobiegamy do miejsca, które ostatnim razem było naszą destynacją - Leśnica, gdzie jedliśmy pyszny ser pieczony i opijaliśmy się słowackim piwem :)


Droga w jedną stronę zajmuje nam koło 2 godzin. Niestety momentami musimy zdjąć biegówki, bo na drodze mnóstwo kamieni. Oczywiście co rusz stajemy, zadzieramy głowy, robimy zdjęcia, komentujemy. Drga powrotna mija znaczeni szybciej. Po pierwsze bo drogi powrotne zawsze mijają szybciej, po drugie jest już chłodniej i zaczyna nam doskwierać zimno, po trzecie jesteśmy głodni bo w Czerwonym Klasztorze oprócz Klasztoru nie było NIC! Po ostatnie zaś bowiem jesteśmy coraz bardziej zmęczeni i włącza się tryb - wzrok wbity na metr przed nartę i machine, machine :) Mijamy jeszcze dwójkę podobnych nam świrów. Ci jednak w odróżnieniu od nas wyglądają full profesional. Udo jednego ma chyba taką miarę jaką ja mam w pasie. Pozdrawiają nas ochoczym "Ahoj" i biegną w swoją stronę.


Do przystani w Szczawnicy docieramy lekko zmęczeni. 23 km na biegówkach zimą robią swoje. Dziwne uczucie jak na mrozie człowiek się poci. Hmmm uderzamy na obiad do pierwszej lepszej knajpy i po ciepłym piwie z sokiem w oczekiwaniu na obiad zaliczamy zjazd. Nie ma to jak odwalić kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. Przemyślenia z dnia dzisiejszego - cały tydzień na nartach nie zmęczy tak jak kilkanaście kilometrów na biegówkach w solidnym biegowym tempie. Zatem przygotowania do półmaratonu dąbrowskiego uznaję oficjalnie za otwarte!

24 stycznia 2011

winter impressions


          Jest takie miejsce, mimo iż z dala od Tatr, to kiedy się tam wkracza i rozgląda wokół czuje się jak w jednej z tych wąskich dolinek odchodzących od drogi por reglami. Wysokie skały opadające pionowymi wapiennymi ścianami po same dno i wartko płynący strumień, który na drodze około 800 metrów wgłąb wąwozu przekracza się kilkukrotnie. Wszystko przypruszone śniegiem, wszystko spowite białą szatą. Wąwóz Homole, w pobliżu miejsca, gdzie przyszło nam przez tydzień stacjonować znajduje się w paśmie Pienin, u podnóża najwyższego szczytu tego pasma - Wysokiej. Ilekroć tu jestem miejsce to zawsze wywiera na mnie niesamowite wrażenie. Zupełnie inne jeszcze zimą, kiedy turyści w górach są zdziesiątkowani wszędzie zatem cisza, powaga i dostojność gór.

23 stycznia 2011

przewaga nart nad snowboardem - kto by pomyślał!


         Tak Szanowni Państwo! W tym sezonie zdecydowanie sporty zimowe zostały w moim przypadku zdominowane przez narty! Tutaj zapewne kilka osób z odwiecznego sporu snowboard - narty przyklasnęłoby teraz, że jednak jest jedna więcej zwerbowana, narciara. Jednak hmmm jeżdżąc jako tako na nartach i od kilku niezłych lat już na desce stwierdzam, że są to sporty tak odmienne, tak różne, że nie można ich nawet porównywać jeden do drugiego. Deska daje moim zdaniem większy fun w puchu, więcej możliwości efektownych akrobacji (choć ja stronię od snow parków) a w moim przypadku też zdecydowanie większą prędkość. Narty - no cóż - jak na nasze krótkie w miarę stoki dają możliwość w miarę ciągłej jazdy, tzn nie trzeba się co pięć minut wpinać, wypinać, kombinować - podjeżdża się do wyciągu i hop, z wyciągu hop i już jedziesz. Nieporównywalnie większy jest też komfort jazdy na orczykach, wyrwirączkach, talerzykach czy innych im podobnych. I jedna dodatkowa zaleta, jako adept tej sztuki każdy stok wydaje się taaaaki długi. No hmmm może po trzech dniach jazdy już nie ;) I w tym miejscu kilka jeszcze podziękowań za zaufanie i pożyczenie sprzętu dla Kasi oraz za wtajemniczenie w pierwsze zjazdy dla Łukasza vel Szczura i za wiarę, że deskę prędzej czy później zamienię na narty. I tak - gdzieś tam przyświeca mi idea skitourów i swobodnych górskich wędrówek z tym sprzętem. Niestety cenowo dobry sprzęt skitourowy zdecydowanie bije na głowę ten zjazdowy więc musi upłynąć chyba jeszcze sporo czasu i sporo potu na stokach trzeba przelać by się dobrze nauczyć jeździć aż moje kroki skierują się w stronę sklepu górskiego w celu zakupu tego bóstwa. Hmmm zatem polecam - zimową porą deseczki - dwie czy jedna, nie gra roli - zabawa i tak jest przednia!

22 stycznia 2011

AWF

Katowice - wieczorową porą. Jak za starych dobrych czasów. Po wielu, wielu latach - hmmm z Elvisem ustaliliśmy, że ostatni (...i w sumie pierwszy) raz wspinaliśmy się tutaj równo z 10 lat temu... - wracamy na AWF na ścianę. W sumie miła alternatywa dla transformatora. Tym bardziej, że po 5 latach boulderowania w Poznaniu wspinanie się z top rope jest miłą odmianą - i oczywiście niezawodnym treningiem przed letnim sezonem w skałach . Przed dwie godziny patentujemy przejścia z Adasiem i Bartusiem. Achhh to cudowne zmęczenie i zbite mięśnie na rękach. Człowiek od razu czuje, że żyje!

20 stycznia 2011

TV Zagłębie


Ostatni dzień zimy - zanim nadeszły te cholerne styczniowe roztopy. Planujemy wyjście na narty, właściwie narty już wrzucone do auta a my mkniemy na Pogorię IV, kiedy dzwoni do nas zaprzyjaźniony redaktor z TV Zagłębie. Że chcą nakręcić dziś krótki materiał o biegówkach. Reagujemy żywiołowo - dlaczegoż nie! Tymbardziej, że jazdę przed kamerą na nartach już praktykowałam przy okazji innego materiału. Decydujemy więc z Elvisem, że miejsce spotkania Pogoria III i tam coś zmontujemy. I udało się... jak się okazało był to ostatni dzień przed wielkimi deszczami i plusowymi temperaturami. Materiał można zobaczyć tutaj.
Pozdrowienia dla ekipy! Do szybkiego zobaczenia!

19 stycznia 2011

Crux - the Secret Order - trailer finally on air!

Gwoli wyjaśnienia zanim mnie tu zlinczują. Post jest "kopiuj-wklej" z bloga Bartusia. Mam nadzieję, ze pamięta, że dał mi przyzwolenie. Swoją drogą pierwszy raz zdarza się, że ta zaraza napisała coś pierwsza przede mną! ;) Osobiście zapraszam do obejrzenia oficjalnego trailera oraz relacji z TV Silesia Zatem....

"...Ojj… Zdecydowanie jest to kolejny wpis z cyklu „Bo każdy dzień jest inny!”. Bo jak inaczej można nazwać to, że od pewnej, przypadkowej rozmowy przy piątkowym piwie, w ciągu niespełna 2 miesięcy w moim mieszkaniu wylądowało 9 antyterrorystów i ekipa filmowa?

No ale tradycyjnie zacznijmy od początku :) Jakoś w połowie października rozmawiając ze znajomymi z  Cameleon Studio dowiedziałem się, że planują w najbliższym czasie nakręcić krótkometrażowy film sensacyjny. Jak to zwykle bywa – gadu, gadu i przeszliśmy do innych tematów, zwykle poruszanych w pubach po całym tygodniu pracy :)

Kilka dni później, zupełnie przypadkowo temat filmu wrócił do mnie niczym bumerang za sprawą Mikołaja – jednego z „antyterrorystów” którzy mieli być głównymi bohaterami filmu. Krótka, aczkolwiek rzeczowa rozmowa i… I okazało się, że film będzie realizowany… co więcej – realizowany w moim mieszkaniu…

A potem wszystko potoczyło się tak błyskawicznie jak każda z antyterrorystycznych akcji. Cameleoni odwalili kawał papierkowej roboty, poinformowanie spółdzielni o planach względem mieszkania, informacje dla sąsiadów, zgoda na zdjęcia na parkingu podziemnym, informacja dla policji i jeszcze wiele, wiele innych kwestii, które w końcu pozwoliły nam się spotkać 10 grudnia i zacząć realizację materiału od… skonstruowania BOMBY, która w filmie zagrała jedną z głównych ról…


Zdjęcia w sumie trwały przez 3 dni, pracy było naprawdę baaaaardzo dużo, ale i humory wszystkim dopisywały, a wybuchy salw śmiechu były częstsze niż duble poszczególnych ujęć :)


Samych szczegółów filmu zdradzać nie będę, ale zapraszam do lektury wpisu z bloga PolLy, która opisywała całe zdarzenie „na świeżo”. Zapraszam do obejrzenia materiału na TV Zagłębie, który prezentuje to, co działo się na planie. Zapraszam również do obejrzenia trailera filmu i efektu końcowego, którego premiera już lutym – osobiście już nie mogę się doczekać! 


A tutaj jeszcze na koniec oficjalna stronka cameleonów.

18 stycznia 2011

under control

We wrześniu tego roku szykuje się wielkie wydarzenie towarzyskie :) Znani już publice z wyjazdu zimowego do Wisły - Combo i Magda - zawierają związek małżeński. Związek małżeński nazwijmy go Part II :) Więcej szczegółów wyjdzie w praniu. Póki co jedno jest pewne - szanowna komisja zatwierdziła wybór Państwa Młodych co do alkoholu serwowanego na weselu. Jednoznacznie ta opcja wygrała a poniższe zdjęcie niechaj będzie pamiątką tego jakże pamiętnego wieczoru :)

15 stycznia 2011

Sic, Sic!


Sic, Sic - ŁaSic, ŁaSic! Tak w tym oto niebieskim bolidzie siedzi nasz Łasic, nasz kochany Łasic, który od 15 stycznia Łasicem już nie jest. To znaczy jest, bo zawsze będzie, bo ksywki niekiedy przyrastają do nas na długie, długie lata. W uroczym kościółku w Sławkowie wraz z kilkuosobową reprezentacją starych dobrych przyjaciół uczestniczyliśmy w ceremonii ślubnej. I cóż - przyznam, że nieraz łezka mi się w oku zakręciła. Przed oczyma przeleciało mi wiele wspólnych wyjazdów, chwil, lat spędzonych w jednej licealnej klasie. Achhh czas szybko leci, wiele osób pojawia się i znika, a chwile jak te utwierdzają mnie jedynie w przekonaniu, że friends will be friends. :)

5 stycznia 2011

Stok - Nowa Osada - rozpoznanie terenu


Po powrocie z sylwestra nie wysiedzieliśmy długo w domu. Ale w sumie nic dziwnego, bowiem biorąc pod uwagę, ze z naszej Dąbrowy Górniczej w góry jest na prawdę rzut beretem - wystarczy się skrzyknąć, wstać trochę wcześniej niż zwykle i na jeden choćby dzień skoczyć w nasze Beskidy. Tym razem namówieni zostaliśmy przez Magdę, Rafała, Baranka i Filipa na Wisłę i wyciąg Nowa Osada. Jak to utarło się mówić ostatnimi czasy - dupy nie urywa - ale i tak całkiem nieźle. Przede wszystkim ponieważ było niewiele osób, zatem zero kolejek zatem jazda non stop. Ceny całkiem przyzwoite. Niby trzy trasy ale tak na prawdę wszystkie trzy na jednym stoku a co najlepsze w promieniu do 40 metrów od wyciągu krzesełkowego więc jak na moje różnicy wielkiej między nimi nie było.  Rewelacyjnie znów było pośmigać w starym składzie. Z Combem wchodziliśmy na krawędzie, próbowaliśmy jakichś bzdurnych i niepotrzebnych trików a jak się zmęczyliśmy odpoczywaliśmy w pobliskim szałasisku. Elvis przeszedł sam siebie i nagle ni stąd ni  zowąd zaczął elegancko krawędziować (sam uważa, że to zasługa grzanego piwa z sokiem malinowym, wiadomo te miękkie kolanka). Jednakże zaliczył też kilka pięknych gleb... ach te prędkości. No nic - pod koniec stycznia przesiadamy się na narty na tydzień i pod bacznym okiem instruktora będziemy szlifować swoje umiejętności narciarskie. Zatem wszystkich zainteresowanych zapraszam na południe PL na szussss, szusssss, szussss :)

4 stycznia 2011

backcountry in da mountain

Piękna zima, śniegu mnóstwo - czas zatem wyruszyć w góry by się trochę zmęczyć. Od kiedy mamy śladówki łażenie samo w sobie po górach traci trochę sens. Bo na co się zapadać po kolana, pas w śniegu skoro można sunąć na nartkach a z gór zjeżdżać dużo, dużo szybciej niż schodząc. Jedyny warunek sprawnego poruszania się po górskich szlakach to foki i jako-takie zdolności narciarskie - my niestety ani jednego, ani drugiego nie posiadamy :/ Zatem sfrustrowani naszą wyprawę rozpoczynamy od napicia się piwa "na odwagę" w schronisku na Obidzy.


 Później już wzdłuż granicy wpinamy się w narty. Szlak wiedzie przepiękną polana ciągnącą się na grani a rozdzielającą nasz kraj od naszych południowych sąsiadów Słowaków. Podążając dalej czerwonym szlakiem można dotrzeć do Szczawnicy. Bardzo miła i piękna dzienna wędrówka, a aby ją urozmaicić (bo przecież chodzenie jest nudne) można wsiąść na rower lub pokwapić się o narty śladowe, tak jak my to zrobiliśmy. W pewnym momencie odbijamy na Wielki Rogacz i tam już testujemy tutejsze szlaki narciarskie.


Wniosek - na ogół pokrywają się ze szlakami pieszymi - co na przykład zdecydowanie wzmaga poślizg i przyspieszenie, zwłaszcza na stromiznach ale... co jest zmorą - i to nie tylko nas narciarzy, ale i turystów pieszych - quady i skutery śnieżne... O ile te drugie oprócz produkowania spalin i straszliwego hałasu nie niszczą tak szlaków i zalegającego na nim śniegu, tak quady, a zwłaszcza nieumiejętnie poruszający się na nich nowicjusze boksują tak kołami, że mimo kilkunasto/kilkudziesięcio centymetrowej pokrywy śnieżnej tu i ówdzie leżą kamienie, ziemia od boksujących w miejscu kół. Także co jak co ale quadom w miejscach takich jak to mówimy zdecydowane nie. I nie to, że jestem przeciwko tej formie aktywności, wręcz przeciwnie. Wydaje mi się tylko, że popularność tych maszyn zdecydowanie przerosła wszelkie oczekiwania i często władze lokalne nie potrafią sobie poradzić z jakąkolwiek kontrolą tego ruchu, nie ma wyznaczonych tras, jednoznacznej formy kontroli. No cóż...


Ale ja tu gadu, gadu o quadach - a tak na prawdę nasza przeprawa - o zgrozo - przez góry do Piwnicznej do bankomatu zakończyła się po kilku godzinach i kilkunastu przemierzonych kilometrach. Zmęczenie dało w kość. W zupełnych już ciemnościach zjeżdżaliśmy do samego centrum Piwnicznej. Kilka godzin do sylwestra a my zmęczeni, przepoceni, głodni, brudni ale z uśmiechami na twarzach! A po cóż nam fryzury, piękne ubrania i elegancja na ten wieczór?! Sami swoi przecież! Grunt, żeby się dobrze bawić!

3 stycznia 2011

to be on time


Tak to jakoś jest, że choć Sylwester to noc jak każda inna - bo ani krótsza, ani dłuższa to i tak wszyscy dostają małpiego rozumu, skaczą, płaczą, cieszą się, całują i ściskają, dzwonią i piszą - oooo brawo, brawo. Słusznie ujął całokształt zajść Panicz - "nie ma sensu sztucznie przedłużać tej nocy, tylko dlatego, że jest sylwestrowa - idę spać". I miał w tym pełną rację - po całym dniu jazdy, pobycie na świeżym powietrzu każdy był strasznie już zmęczony kiedy nadeszła upragniona 12 w nocy i zmiana kodu z 2010 na 2011.  Jeszcze w ostatni dzień roku, wieczorem udało mi się odwiedzić wujostwo, które mieszka na Kosarzyskach zaledwie kilka domów wyżej. Ugoszczono nas cudownie, świątecznym bigosem, pysznymi ciastami i mnogością wyrabianych w domowym zaciszu alkoholi. No cóż... musze przyznać, że na naszą imprezę wparowaliśmy na kilkanaście minut przed północą trochę już oszołomieni wujowymi procentami :)
Hmmm Nowy Rok - przez chwile, gdzieś w tam ciszy gór naszły mnie jakieś przemyślenia - tyle się wydarzyło w przeciągu ostatniego roku, tyle miejsc, tylu ludzi...trochę tu, trochę tam - w Anglii, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, na Węgrzech, w Polsce... Każdy szuka gdzieś swojego miejsca. Co będzie w tym roku - hmmm to chyba ciężko przewidzieć - życie zaskakuje na każdym kroku. Zarówno Wam jak i sobie życzę zrealizowania planów i sięgnięcia po najśmielsze marzenia - nie bójcie się ich realizować. Na koniec gwoli pompatyzmu niniejszego posta pozwolę sobie przytoczyć cytat P. Coelho : "Gdybyśmy czekali na odpowiedni moment zapewne nigdy nie ruszylibyśmy z miejsca" niech zatem ta myśl przyświeca nam w Nowym Roku. Ole! ;)

2 stycznia 2011

Wierchomla - snowboardin'


Nie ma to tamto - pierwsze wyjście w tym sezonie na deske! Znalezienie jej w garażu wiązało się z przekopaniem go - bo o zgrozo mało brakowało a w góry pojechała bym ze swoją deską do kitesurfingu, która spakowana była w pokrowiec wraz z butami snowboardowymi. Choć w okolicy są inne mniejsze stoki my decydujemy się uderzyć na Wierchomlę.  12 km od Piwnicznej ale jakie waruny! Wspaniale przygotowane stoki, sztucznie dośnieżane, wspaniałe widoki i możliwość zjazdu do Muszyny z drugiej strony góry. Normalnie jak w Alpejskim kurorcie. Sporo wyciągów, w tym dwa krzesełkowe, które szczególnie ukochali sobie nasi snowboarderzy mniej lub bardziej zaawansowani. Panicz okrzyknął orczyk wytworem szatana i rzucając nań focha, wypiął się z wiązań i stok w górę postanowił pokonać pieszo przeklinając się, że następne dni spędzi na kanapie, biernie wyjeżdżając pod górę. I w sumie ma racje, bo dla snowboardzistów orczyki to nic ciekawego, zwłaszcza te w Polsce, wlokące się powoli, w nieskończoność po muldach, nie równych podjazdach bądź nie daj boże takich, gdzie trzeba jeszcze krawędziować by nie wylecieć z trasy.


Jeździmy całą ekipą, dlatego wcześniej czy później spotykamy się na stokach. Jednak naszym ulubionym miejscem już wkrótce staje się drewniana chatka po środku stoku z żywym ogniem, pysznym winem grzanym bądź herbatą. To tu przyklejeni do ścian komina rozmarzamy po 8 godzinach jazdy. Cudownie! Warunki bajeczne, stosunkowo mało osób, po godzinie 15 zdaje się, że wszyscy uciekają na obiad więc na dobrą sprawę kolejek nie ma. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdyby nie gry i zabawy w śniegu - a jak :)

W tym miejscu wspomnę o Elvisie, który jako osoba nigdy nie kosztująca sportów zimowych, w tych dniach stawia swoje pierwsze kroki z deską i o dziwo idzie mu całkiem nieźle. To co mi imponuje najbardziej to prędkość z jaką (jak na osobę początkującą) przemierza stoki. I jako "guru" snowboardu wysuwam dość śmiałe wnioski - jak nie zredukuje prędkości nie nauczy się kantować na palce. Naukę wziął sobie chyba do serca, przynajmniej na chwil kilka, do czasu zaliczenia kilku mocnych gleb po czym stwierdził, że jeździć będzie po swojemu. Znam ja dobrze jak ciężkie są początki - zbity tyłek, kość ogonowa, nadszarpnięte nadgarstki - a niech robi co chce! Prędzej czy później i tak sam na to wpadnie!
Zatem suma sumarum -  polecam Wierchomle!

1 stycznia 2011

Jest pięknie - it's beautiful

Jest pięknie, bo jakże mogłoby być inaczej kiedy opuszczamy Dąbrowę z wizją spędzenia blisko tygodnia w górach. Sylwester (mała retrospekcja) kojarzy mi się przede wszystkim z wyjazdem, z górami, ze śniegiem... dopiero na którymś tam miejscu z imprezą a chyba na ostatnim dopiero z typowym balem a'la 60+ ;) Zatem ruszamy! Cel - Kosarzyska, Piwniczna.
Zaczyna się ciekawie, bowiem Piwniczna choć oddalona od nas o 180 km jest niedostępną fortecą. Niedostępną dla PKP - pociąg jedzie tu około 13 godzin, kilka przesiadek, nocka w Nowym Sączu a na sam koniec przesiadka do komunikacji zastępczej bo niestety tory zmyły się razem z Popradem. Sweet... Jednak dzięki pomocy osób trzecich (w tym miejscu podziękowania dla Pana Andrzeja) w ciągu zaledwie popołudnia docieramy na miejsce. Docieramy - ja i Elvis. W cudownej drewnianej chacie, przy mało uczęszczanej drodze, wśród zawalonych drzewem świerków czeka na nas Szymun vel Panicz oraz Marlena. Cała reszta ma przyjechać w ciągu najbliższych dni.


To w tym uroczym domku jak miało się okazać przez najbliższe dni będziemy gnieździć się jak sardynki w puszce - Poznaniacy ode mnie ze studiów, moi współlokatorowie z Grochowych Łąk, ich znajomi, znajomi znajomych i znajomi nieznajomych, ich bliscy, rodzina itd... w sumie 17 osób na powierzchni....hmmm... 30 metrów kwadratowych. No ale cóż za śmiesznie niską cenę jaką płaciliśmy za nocleg i wyżywienie nie ma co narzekać a wręcz przeciwnie - mata przy macie - noc po nocy zacieśnialiśmy więzi przyjacielskie :)
Zatem rozpoczynamy dłuuuugi weekend - w planie deski, biegóweczki, imprezka, góry i chillout!