Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inicjatywy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inicjatywy. Pokaż wszystkie posty

8 czerwca 2018

Korona Gór Polski z dziećmi - Góry Bardzkie - Kłodzka Góra 765 m n.p.m.

Co można znaleźć na szczycie Kłodzkiej Góry tuż pod nazwą tabliczki?
Schowek.
A w nim...
Pieczątka potwierdzająca dotarcie na jeden z 28 najwyższych szczytów Korony Gór Polski, kukurydzianego chrupka, długopis, popcorn, zapalniczkę, plastikowy kubek oraz leki przeciwbólowe. Ciekawa mieszanka. 

Jesteśmy w Górach Bardzkich. Ich najwyższy szczyt Kłodzką Górę zdobywamy od Przełęczy Kłodzkiej, przez którą przebiega droga krajowa numer 46. Na Ziemi Kłodzkiej znajdziemy aż 7 z najwyższych szczytów Polski!

Jest tu:

  • Szczeliniec w Górach Stołowych
  • Jagodna w Górach Bystrzyckich
  • Orlica w Górach Orlickich
  • Wielka Sowa w Górach Sowich
  • Śnieżnik w Masywie Śnieżnika
  • Kowadło w Górach Złotych
  • Rudawiec w Górach Bialskich

Można zwiedzać to wszystko etapami, geriatrycznie - choć średnia wieku w naszym 4-osobowym składzie wynosi 18 lat! A można też startując w 240-kilometrowym Biegu 7 Szczytów w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. To oficjalny najdłuższy dystans zawodów biegowych w Polsce. Można? Można!

Nasz szlak to łącznie 6,53 km z podejściem 365 metrów. Już na samym początku podążając niebieskim szlakiem czeka nas ostra sztajcha! Po drodze do zdobycia są trzy mniejsze szczyciki, na każdy jednak trzeba się wdrapać by potem trochę zejść i od nowa zacząć podejście. Terenowe - wózek by tu nie podjechał. Commandogroszki niesiemy zatem w nosidełkach. Słodkie 10 kilogramów uwieszone na piersi przekłada się zaraz na ogień w łydkach. Mnie podejście męczy, a oni w najlepsze zasypiają! Co świadczy tylko o tym, że spacer jak spacer - jest świeże powietrze, jest ruch, jest dobre spanie!

Szlak do uroczych raczej nie należy. Głównie przebiega w lesie, widoki są ograniczone. Tegoroczne susze powodują, że każdy krok wzbija w górę tumany kurzu. 

Sam szczyt Kłodzkiej Góry o wysokości 757 m n.p.m. znajduje się nigdzie indziej, jak w... środku lasu. Fotografujemy się szybko, wbijamy pieczątkę do książeczek chłopaków i ruszamy na dół bo powoli dają o sobie znać fruwajce. Zbliża się wieczór a nas czeka jeszcze droga do Kudowy.

Sztajcha na Podzamecką Kopę. Benek nie pomaga.

Spacer można zacząć lub zakończyć przy altanie na bezpłatnym parkingu przy drodze numer 46.

Kolejne zastosowanie plecaka skiturowego - Bergans of Norway Istinden. Must have bliźniaków.

Niebieski szlak z Przełęczy Kłodzkiej na Przełęcz pod Kłodzką Górą.


Widoki są nieliczne dlatego ze spaceru większość zdjęć to las, las, las...

... co jest niezwykle miłe.

Na ostatnim etapie wchodzimy na szlak żółty.

A podejście zajmuje nie 15 tylko 5 minut.

Kłodzka Góra - szczyt! 3 z kolei Henia i Benia po Waligórze i Turbaczu zimą.

Na widoki nie nastawiajmy się :)

24 stycznia 2018

Górski Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy

Koła buksują, a zakładany co pięć minut łańcuch spada. Mimo to powoli metr za metrem zdobywamy wysokość i szlakiem mkniemy przed siebie. W aucie dwie legendy himalaizmu - Bogdan Jankowski i Anna Czerwińska. Na mnie Benek, Henryk miarowo oddycha w foteliku. Chłopcy śpią i pojęcia nie mają gdzie jadą, z kim jadą i po co. Właściwie powinnam im zrobić zdjęcie, by po latach uwierzyli.

5 kilometrów pokonujemy w oka mgnieniu i z bambetlami i bajtlami w piątkowe południe wchodzę do schroniska Samotnia. Kładę delikwentów na stole i po cichu w głowie błagam by nie zsynchronizowali się w jedzeniu lub w płaczu bo nie ogarnę. Z dołu dopiero wyruszył Kanion z Olcią więc odsiecz dopiero idzie. Ku mojemu zdziwieniu obudzili się jedno po drugim i zachwycali kilkadziesiąt minut lampami w głównej sali schroniska. Ufff...odetchnęłam z ulgą. Tym większą, kiedy w progu po dwóch godzinach zobaczyłam przybyłych z dołu tatę i ciocię naszych commandogroszków.

W Samotni jesteśmy już trzeci raz na górskim finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. O zeszłorocznej imprezie pisałam dla portalu górskiego o tu. Schronisko to ma wyjątkowy klimat w zupełnie przeciętnych (moim zdaniem) Karkonoszach. A już na pewno wyróżnia się klimatem wśród schronisk widm, kamiennych olbrzymów ziejących zimnem i nie-gościnnością. Samotnia natomiast zagnieżdżona w Kotle Małego Stawu, pod skalistymi zerwami skalnymi jest jednym z najstarszych schronisk w Polsce! Jego gospodarze dbają zarówno o klimat jak i imprezy tematyczne ściągające ludzi z całej Polski. Bieg górski ze Śnieżki - Lawina, liczne warsztaty, finały WOŚP.

Rzeczony finał połączony jest co roku z pokazami slajdów podróżników, ludzi gór, autorów książek, wybitnych fotografów. Liczba zacnych person na metr kwadratowy jest imponująca, a miejsca noclegowe jeżeli jakiekolwiek są w sprzedaży rozchodzą się pewnie jak świeże bułeczki. Ich brak natomiast nie zniechęca gości finału. Śpią albo na dole w Karpaczu albo w pobliskich schroniskach: Strzesze Akademickiej, a nawet Domu Śląskim i wędrują od... do...

Absolutnym hitem i momentem na który wszyscy czekają jest licytacja. Na raz z głównej sali wypraszani są wszyscy goście. Następuje szybka aranżacja przestrzeni, ustawianie krzeseł i można wrócić. Przekraczając próg do puszki wrzuca się co łaska, nie mniej niż... i tu następuje zabawa! Jazda bez trzymanki, karuzela. Ludzie umierają ze śmiechu, licytacja jest kabaretem, teatrem w wykonaniu dwóch najlepszych aktorów Maćka Sokoła Sokołowskiego i Tomka Banana Banasiewicza. Łzy śmiechu płyną po policzkach, puszczają wodze - licytują się przedmioty i te przywiezione z dalekich podróży i te regionalne, dzieła sztuki, zdjęcia, książki z podpisami i... co roku absolutny hit - bałwan Zenon, bożyszcze tłumu, który pod koniec licytacji przekazywany jest właścicielowi w stanie już płynnym.  Za Zenonem zazwyczaj licytowana jest małżonka Zenobia... w tym roku były dwa małe bałwanki - nomen omen Henio i Benio. Licytowano także śpiew śmiałka odzianego na letnio śpiewającego przez okno w zaspach po pół łydki - raz licytowano by przestał, raz by wznowił swój śpiew. A kiedy przedmioty już się skończą, a kieszenie są puste rozpoczyna się zabawa w rytm najlepszych kawałków. Jednym słowem dzieje się!

W zeszłym roku ten czas spędziliśmy również na licznych wycieczkach skiturowych. Właściwie jeździliśmy aż głowy nam odpadały. W tym roku bardziej stacjonarnie, natomiast zachęceni pogodą ruszyliśmy na geriatryczny spacerek z naszymi wombatami pół godziny w dół i pół w górę. Trudno inaczej z naszymi wombatami. O słuszności przybycia tu z nimi poświadczył fakt, że wcale nie byli najmłodszymi uczestnikami imprezy!

Karkonosze (jakkolwiek nie przekonają mnie nigdy jako góry bardziej niż nasze Beskidy, Tatry czy Bieszczady) nie ma co dużo mówić, mają swój wyjątkowy klimat. Na pewno wrócimy tu latem, bo szerokie wybrukowane "ulice" zamiast szlaków pozwalające nawet autom wjechać na szczyt Śnieżki dają nadzieję, że wypchamy gdzieś na grań wózek z młodzieżą.

ps. Sztab samotniany zebrał ponad 23.000 złotych

ps 2. Od kiedy pamiętam wspieraliśmy WOŚP na początku kwestując, potem pomagając przy organizacji, zawsze wrzucając coś do puszki. Chyba żadne z nas nie myślało wtedy, że będziemy korzystać kiedykolwiek ze sprzętu z czerwonym serduszkiem...Henio i Benio są wcześniakami, z 30 tygodnia. Dlaczego aż tak im się pospieszyło na ten świat? Na oiomie spędzili 5 tygodni. Początki były ciężkie. Siły dawały nam historie innych wcześniaczków przedstawione w ramkach przed wejściem na oddział, lekarze, sprzęty, a przede wszystkim nasi mali wojownicy. Nasze commandogroszki.
Dziś mają ponad 4 miesiące, są zdrowymi chłopcami, którzy jak widać tak wyrywnie i szybko chcieli się już przywitać z tym światem. 
Będziemy wspierać WOŚP, tym mocniej po ubiegłym roku, bowiem niesie realną pomoc tym najmniejszym i najbardziej potrzebującym. To dzięki niemu możemy dziś być w czwórkę na górskim finale w Schronisko Pttk Samotnia im. Waldemara Siemaszki i włączyć się w najbardziej chyba emocjonującą licytację!


Tradycją stały się już wspólne zdjęcia fot. Marek Arcimowicz
Lampa nad Małym Stawem fot. Marek Arcimowicz
Takie warunki zachęcają do wycieczek.
Urokliwe schronisko Samotnia
Mechaniczne zdobywanie wysokości w naszym odjazdowym żłobku

Zdobywcy szczytów i dolin - na śpiocha. Fot. Marek Arcimowicz

Górski Finał WOŚP - czy górski czy nizinny - wspieraliśmy i będziemy wspierać!
Piątkowe południe w schronisku - spokój i cisza.

Sobotnia licytacja. Że tyle osób się pomieściło tu to aż nie do wiary!




3 stycznia 2018

w krainie hashtagów

O trwogo!
Rok 2017 minął tak szybko!
Tyle się działo, a na blogu cisza. Cisza absolutna. Pierwsza taka luka od wielu lat prowadzenia bloga. Nadrabiał co nieco instagram.
Jak to możliwe?
Zdaje się, że kwintesencją poprzedniego roku i odpowiedzią na to pytanie jest chmura, którą sprezentował mi facebook.



Pochłonęła mnie praca, realizacja pasji oraz co najważniejsze... los postawił przed nami największe wyzwanie! Rozpoczęliśmy przygodę życia, wybraliśmy się w najdłuższą podróż - macierzyństwo. Na świecie pojawili się bracia Henio i Benio. Wcześniaki z 30 tygodnia, którzy od pierwszych chwil przewrócili nasz świat do góry nogami. Świat, światopogląd i priorytety.

Poznacie ich wcześniej czy później :)

Cisza na blogu oznaczała również (jak już wspomniałam) pracę, pracę, pracę. A że praca ta ściśle związana była z pisaniem, zabrakło w końcu czasu i weny by skrobnąć tu słów kilka.

Przez ten czas współpracowałam m.in.  z 8a Academy, Portalem Górskim oraz NPM Magazyn Turystyki Górskiej. Poznałam wielu wspaniałych, pełnych pasji ludzi. W autorskiej rubryce "Widziane z gór"w NPMie miałam okazję rozmawiać z Wielkimi świata gór: m.in. Lynn Hill, Carlosem Carsolio, Marcinem Yetim Tomaszewskim, Tamarą Lunger, Alim Sadparą... Przekonałam się po raz kolejny, że ludzie którzy dokonali czegoś w życiu są stonowani, spokojni i podchodzą do swoich osiągnięć z ogromnym dystansem i pokorą. Bije od nich mądrość i spokój, mimo iż ja przed każdą z tych rozmów byłam rozdygotana z nerwów.

W Portalu Górskim dzieliłam się poprzez artykuły swoją pasją i wiedzą, prowadziłam m.in. updejty dotyczące wyprawy na Nanga Parbat, gdzie zimą, 26 lutego 2016 roku na szczycie stanęli Alex Txikon, Simone Moro i Muhammad Ali. Poznałam ludzi pełnych pasji pracujących w redakcji motywujących mnie do działania, miałam okazję zrecenzować kilka arcyciekawych książek nim na dobre ukazały się w sprzedaży.

8a Academy to natomiast prócz pisania wiele wyzwań, m.in. aktorskich :) W ogólnopolskiej akcji "Nie Śmieć Gościu" prócz filmiku kręconego na skałach Jury Krakowsko-Częstochowskiej już z brzuchem dostałam do napisania tekst o... zaśmiecaniu szlaków - chusteczkami higienicznymi, odchodami i... zużytymi podpaskami i tamponami. Myślałam kilka dni jak ugryźć temat, ale słowa, zdania i cała opowieść w końcu same do mnie przyszły. Zupełnie niespodziewanie :) 

Zeszły rok to również wspaniała przygoda w teamie supportującym Piotra Hercoga. Herciego nie trzeba chyba przedstawiać - jest czołowym biegaczem ultra, wspaniałym sportowcem i cudownym człowiekiem! Współpraca w teamie otworzyła wiele drzwi, sprawiła, że poznałam wiele ciekawych osób. I mimo, że ominęły mnie tegoroczne wyjazdy m.in. Patagonia, Nepal czy Maroko za sprawą zdjęć czy opowieści czuję się jakbym tam była. W sumie był tam Kanion, więc jakby połowa mnie ;)

Zatem... 2017 minął, 2018 niepostrzeżenie zawitał. Niech będzie dobry, niech przyniesie wszystkim szczęście, spokój, spełnienie i zdrowie, bo ono jest najważniejsze.

Do zczytania!

18 lipca 2016

Przystanek Woodstock i Himalayan Camp

Kiedy miałam naście lat, przechodziłam okres buntu, noszenia ciężkich glanów do lekkich, letnich sukienek, stawiania włosów na cukro-białko, a na ramieniu noszenia gitary, choć gdy ktoś zabrał mi akordy nie byłam wstanie zagrać nic poza Whisky Dżemu - wyjazd na Woodstock był dla mnie marzeniem. Z wypiekami słuchałam opowieści znajomych z festiwalu! Ba! Dostałam nawet kartkę, a później zdjęcia w liście - bo maile dopiero raczkowały, a o fejsie i natychmiastowym przepływie danych mało kto śmiał myśleć. Zatem było to... dawno temu.

Kiedy byłam starsza i moje wyjazdy ograniczały się do zawiadamiania rodziców o planowanej podróży, bądź ich pozdrowienia już z trasy, a nieraz nawet powiadomienia tuż po powrocie, że gdzieś się było - już nie ciągnęło mnie na Woodstock. Dwa ostatnie wyjazdy, choć miałam szansę zabrać się z cudowną ekipą, przegrywały jednak w przedbiegach z opcją wspinania w Tatrach. W tym roku postanowiłam, że będzie inaczej!

Powodów by jechać było kilka. Ot, zwykła, czysta ludzka ciekawość - jak to jest, jak wygląda największy festiwal muzyczny w Polsce! Jak to jest zobaczyć taki tłum, poobserwować tych ludzi. Dołożyć swoje dwie ręce i minimalną cegiełkę w organizację tego ogromnego przedsięwzięcia. Jednym zdaniem: poczuć to i być częścią tego!

Na Woodstocku pomagamy przy organizacji zajęć przeróżnych w ramach Himalayan Campu na Wzgórzu Akademii Sztuk Przepięknych. Jest to rewelacyjna inicjatywa Polish Outdoor Group, organizatorów wintercampu, czyli zimowego biwaku, w którym jestem zakochana od pierwszego pobytu! W naszej zamkniętej enklawie jest wszystko, co pozwala "spokojnie egzystować" w kilkuset tysięcznym tłumie - jest wygrodzone pole namiotowe tylko dla nas, osobne sanitariaty, kuchnia, prąd, slackline'y, pumptrack, zadaszone namioty, ścianka wspinaczkowa i last but not least - ekipa indywiduów, ludzi z pasją, znawców swych tematów, ludzi inspirujących i pozytywnie zakręconych. Jest tak, że właściwie Woodstock mógłby nie istnieć - ale istnieje. I huczy, i dudni, i grzmi...

...O poranku, w środku nocy (choć mam wrażenie, że takie pojęcie tu nie istnieje), za dnia - muzyka z namiotu ASP, muzyka z naszego nagłośnienia i ze sceny głównej. Na dodatek głosy - wszędzie głosy - chodzą i gadają (hitem jest wykrzykiwane z częstotliwością co 10 minut pomiędzy 3 w nocy a 5 nad ranem - bananaaaaaa - co autor miał na myśli nie mam pojęcia). Pajdzia, stały bywalec wielu festiwalów, organizator, techniczny i człowiek orkiestra oprowadzając nas po ogromnych przestrzeniach festiwalowych, mówi, że festiwal to masy ludzi, którzy idą nie wiadomo skąd i dokąd. Ale chodzą, przemieszczają się, płyną. I faktycznie - stajemy na chwilę na wzniesieniu skąd rozpościera się widok na główną scenę i pole namiotowe i obserwujemy ład w nieładzie poruszających się kolorowych fal. Na dodatek pole namiotowe, które zaczyna i kończy się na horyzoncie ze względu na opady deszczu (błoto po kostki) oraz bezgraniczną pomysłowość mieszkańców we wznoszeniu konstrukcji dziwnych, by tylko przed tym deszczem się uchronić przypomina obóz uchodźców w Calais, co w tym przypadku ma swój bezapelacyjny urok!

Muzyka nigdy nie była moją mocną stroną. Na wszystkie koncerty, na kilku scenach przez trzy dni na palcach jednej ręki policzyć mogę ilu wykonawców znam. Wiem, wiem, jestem ignorantem muzycznym - przyznaję się bez bicia. Ponadto mam agorafobię - boję się tłumu, spinam w sobie i zaczynam dusić, gdy wkoło zagęszczenie jest większe niż 4 osoby na metr kwadratowy - wpadam w panikę. Zazwyczaj stronię od koncertów, a akcje promocyjne w stylu - rzucili crocksy do lidla i kto pierwszy ten lepszy - nawet oglądane na monitorze wywołują u mnie duszności. Idealne warunki zatem by wybrać się na festiwal, nie?

Jednak wszystko jest dla ludzi. Nie wchodziłam w pogo pod sceną, nie biegłam w tłum. Jedyny koncert na jakim jako-tako byliśmy, oglądaliśmy z backstage'u, co muszę przyznać też było niezapomnianym wrażeniem. Podobnie jak niezapomnianym wrażeniem jest oglądanie tego płynącego tłumu - kolorowych ludzi, uśmiechniętych, pozytywnie nastawionych, poprzebieranych, manifestujących swoje ja, swoją indywidualność i niepowtarzalność. W dobie cherlawych metro-nastolatków ubieranych przez wielkie koncerny odzieżowe na jedną modłę, aż miło popatrzeć na tę różnorodność - co z resztą sami możecie zobaczyć na zdjęciach zrobionych przez Jasia i Artura. 

Podsumowując? To trzeba przeżyć! Choć raz w życiu! Przeżyć by móc się wypowiadać w temacie. By móc powiedzieć, że muzyka łączy pokolenia, że była to już 22 edycja festiwalu i przyjechał nań zarówno młody narybek jak i starzy "wyjadacze", którzy pamiętają ich pierwszy festiwal w 1995 roku. By stwierdzić, że panująca tu atmosfera jest wyjątkowa, ludzie uśmiechają się do siebie, są życzliwi, pomocni. Że idąc sama czuję się tu bezpiecznie, mimo tylu różnych ludzi! Że organizatorzy, patrole stają na głowie by było bezpiecznie i by zapewnić wszelkie możliwe dogodności festiwalowiczom. Tym bardziej boli po przyjeździe czytanie w sieci tych smutnych słów i wylewania żalów, osób które swoje pojęcie o Woodstocku kreują na bazie przekazów medialnych i chorych ideologii. Wielka Orkiestro Świątecznej Pomocy - odwalacie kawał doskonałej roboty i róbcie to do końca świata - i o jeden dzień dłużej!



























19 kwietnia 2016

Must see w Hamburgu: fischmarkt

Czyli targ rybny, który odbywa się co niedzielę w dzielnicy St Pauli od wczesnoporannych godzin do punkt 10.00. W tygodniu po ulicy, gdzie rozkładają się handlarze jeżdżą autobusy komunikacji miejskiej. W niedzielę natomiast brukowa droga zapełnia się przyczepami, straganami, przekrzykującymi się handlarzami oraz odwiedzającymi: turystami, mieszkańcami Hamburga, tymi co przyszli tu na zakupy oraz tymi, którzy tu właśnie na porannej bułce z wędzoną rybą kończą sobotnią imprezę w dzielnicy St Pauli słynącej z licznych klubów oraz bujnego życia nocnego.

Fischmarkt nie jest zwykłym targiem. To widowisko, które można podziwiać godzinami. Handlarze przekrzykują się jeden przed drugim - z tego krzyku koło 10.00 tracą kompletnie głos. Łapią kontakt z przechodzącymi ludźmi, zaczepiają, komentują, a zdarza się również, że rzucają w nich owocami lub rybami! Sama w ostatnim momencie uniknęłam banana lecącego wprost na mnie. Handlarze mają dar  rozbawiania tłumu dorównujący kabareciarzom. Tego trzeba doświadczyć!

Podobnie jak imprezy o 7.00 rano w budynku Fischmarktu. Po pierwsze warto zobaczyć samą budowlę ze względu na jej unikatowy charakter. Po drugie w tym miejscu miesza się niedzielne poranne życie Hamburga z jeszcze sobotnią imprezą. W powietrzu unosi się zapach smażonych ziemniaków czy ryby, strumieniami leje się piwo, do rytmu przygrywa kapela. Pod sceną tańczą niedobitki z St Pauli, którym zamknięto już kluby - radośni, uśmiechnięci, życzliwi (nic z tych pijackich nastrojów polskiej imprezy dogorywającej o w mocno-alkoholowych wyziewach o 6.00 nad ranem), do rytmu butem przytupują turyści, czy klienci targu, którzy zajrzeli tu na poranne piwko lub kawę.

Z całą pewnością jest to miejsce, które warto odwiedzić. Warto również wybrać się tu na zakupy - oferowane kosze warzyw czy owoców, świeże ryby czy owoce morza są tu w mocno konkurencyjnych cenach w porównaniu ze sklepami.

10 euro za kosz wypchany owocami - z czego więcej niż połowę wart jest sam ręcznie robiony kosz.

Budynek fischmarktu - to tu kierujemy pierwsze kroki


robi ogromne wrażenie

Piwo leje się od rana. To tu odpoczywają po ciężkich zakupach Hamburczycy, lub jeszcze cięższych imprezach. 

Wonne zioła

Kwiaty wprost z Holandii, za bezcen.

Kurę też można kupić

Owoce się zje, a kosze zostaną

Na tym stoisku do niedawna rzucano w klientów rybami. Zaprzestano  tego ceremoniału po licznych skargach, jakoby ryby zostawiały tłuste ślady na ubraniach.


Kaktusy też można nabyć

Świeże ryby z nocnego połowu

oraz świeże warzywa - mix na cały tydzień