Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andalucia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andalucia. Pokaż wszystkie posty

17 listopada 2014

Caminito del Rey - el Chorro

El Chorro – znów tu jesteśmy. Tym razem w tym zakątku Hiszpanii znajdujemy się ściśle w celach zwiększenia ilości adrenaliny we krwi po ponad tygodniowej włóczędze po Francji i Hiszpanii połączonej z odwiedzinami znajomych.





O el Chorro i domniemanym remoncie szlaku rozmawiamy z Juanem w Sevilli. Dla niego jest to rejon wspinaczkowy oddalony od miejsca zamieszkania właściwie o rzut beretem, stąd cieszy go otwarcie Camino del Rey bowiem od tej pory znów będzie można startować w drogi wspinaczkowe mające swój początek na ścieżce – przez lata zamkniętej po fali tragicznych wypadków śmiałków pokonujących szlak.

O Camino del Rey pisałam już przy okazji ostatniej wizyty w el Chorro. Warto jednak przypomnieć o co właściwie chodzi z el Chorro i dlaczego wszyscy tak emocjonują się Camino del Rey i dlaczego przejście jej już nie będzie tak emocjonujące od stycznia 2015 roku…

El Caminito del Rey – ścieżka Króla- to obecnie nieczynny szlak pieszy ciągnący się wzdłuż stromych ścian wapiennego wąwozu w parku narodowym Desfiladero de los Gaitanes, nieopodal miejscowości El Chorro , w hiszpańskiej prowincji Malaga. 

El Caminito del Rey poprowadzono na wysokości ok. 100 m wzdłuż wapiennych ścian, w których rzeka Guadalhorce wyżłobiła potężny kanion. Klify wznoszą się w najwyższym miejscu nawet na 700 metrów. Ścieżka Króla nie przetrwała próby czasu - po kilkudziesięciu latach wiele odcinków szlaku runęło w przepaść, pozostawiając pojedyncze stalowe wsporniki wbite w skałę.

Nic dziwnego, nieremontowane fragmenty miały prawo. Ścieżkę bowiem wzniesiono w 1901-1905, a nazwa wzięła się od udziału króla Alfonsa XIII w inauguracji szlaku i uruchomieniu elektrowni wodnej Conde del Guadalhorce. Ścieżka łączyła dwie strony kanionu Los Gaitanes (Desfiladero de los Gaitanes) - dzięki niej robotnicy mogli transportować materiały i doglądać prac i budynków elektrowni.

Przeciwległa (lewa) ściana wąwozu jest w kilku miejscach przecięta mostami i wykutymi w skale tunelami, którymi wiedzie linia kolejowa Malaga-Sevilla. Oczywiście jak można się domyślić przejście zarówno jedną jak i drugą stroną jest zabronione i niesie ze sobą ogromne kary pieniężne. Tym bardziej nasz ponad 10 km spacer staje się bardziej atrakcyjny.

Na Camino del Rey wchodzimy od mostku znajdującego się w sercu „garganty”. Dotychczasowy szlak zastąpiły mocne konstrukcje zbrojeniowe wystające ze skał na których osadzone są drewniane deski, a całość odgrodzona jest od przepaści poręczą z linki stalowej. Gdyby prace były zakończone na pewno czulibyśmy się nieco bezpieczniej. Teraz właściwie co piąta klepka jest przykręcona, gdzieniegdzie brakuje deski, jest natomiast oszałamiający widok na urwisko skalne znajdujące się centralnie pod nami. Nijak jednak teraz ma się ten nazwijmy to w miarę komfortowy spacer, do tego co można było tu przeżyć jeszcze przed rozpoczęciem prac. Obecnie prace zmierzają do całkowitego odrestaurowania szlaku, po którym spacer nie ukrywam będzie ogromną atrakcją i już dziś mogę z czystym sumieniem go polecić, jednak będzie to dostępne dla rzeszy turystów a nie tylko dla wybrańców.


El Chorro i Camino del Rey kilka lat temu...




























oraz obecnie:



























7 października 2010

Wspinaczka w Hiszpanii - rejon Betis

W el Chorro dostaliśmy mocnego kopa - czas zatem się ogarnąć i każdą wolną chwilę, kiedy nie wieje i nie można iść na kita, albo nie ma fal i nie ma jak surfować wykorzystać właśnie na wspin! Betis, o którym juz wspominałam leży w zasięgu ręki zatem nie ma problemu by nawet w czasie siesty skoczyc tam na 4 godzinki, poruszać się i znów do pracy :) Tymrazem znów zabrakło moich guru wspinaczki (Mazzi i Ale), dlatego wybieramy się na drogi juz mi znane. Skoro nie odpadłam z nich wcześniej jest szansa, że przy prowadzeniu tez się nie dam! :) Formacja skalna zdecydowanie już mi pasuje, kilka momentów na psyche, równowagę i trochę sprytu i kilka dróg wkoszonych. Zaskakuje mnie Basri, z którym w sumie juz rok temu sie wspinaliśmy - pierwszy raz jednak w Betis znalazł sie z tydzień temu i kiedy ja męczyłam się na prowadzeniu jakiegoś 5+ (który po długim okresie pauzy w moim przypadku jest wow! ;) On sieknął OS'em 6b+. Na co więc te moje wcześniejsze starania? :(
wspin z cieśniną Giblartarską w tle, Afryką i Tarifą.

el Chorro - hiszpańska mekka wspinaczy

El Chorro mekka wspinaczy w południowej Hiszpanii. Jest to miejscowość położona w andaluzyjskiej prowincji Malaga u wylotu wapiennego wąwozu Desfiladero de los Gaitanes. Dnem wąwozu przepływa rzeka Guadalhorce. To właśnie ona na przestrzeni lat wyryła w skale przepiękny, majestatyczny przełom. W najwyższych partiach wąwozu jego ściany osiągają 700 m wysokości. Z kolei w górnej części wąwozu odległość pomiędzy jego ścianami (każda o wysokości ponad 100 m) mierzona w połowie ich wysokości jest rzędu kilkunastu metrów, dzięki czemu jest to jeden z najbardziej stromych wąwozów skalnych w Europie. Okolice wąwozu są jednym z najbardziej znanych regionów wspinaczkowych Europy - w promieniu kilku kilometrów od miejscowości El Chorro znajduje się ponad 1500 ubezpieczonych dróg wspinaczkowych w pełnym zakresie trudności. Mnie najbardziej dały do myślenia i pobudziły ambicje długie, 250 metrowe ściany skalne z drogami o trudności IV, V. Czyli nic innego co tygrysy lubią najbardziej. Wielowyciągowe, widokowe wspinanie w granicach własnych możliwości i wytrzymałości! :) Wspin - dlatego właśnie tu jesteśmy! Po drodze plany uległy troche przemianą. Wykruszyła się moja wspinaczkowa ekipa z Betis - Mazzi poległ w walce z jakimś wirusem, który rozłożył go na łopatki a Ale stwierdził, że pojedzie za tydzień, co dla mnie raczej niewykonalne. Wprost stamtąd musieliby mnie dotransportować wprost na lotnisko :( Ruszamy zatem z Basrim, a jak! :)



Na miejse docieramy popołudniem. Prowadzę ja - niezwrotnego, opornego, niekooperującego ze mna Land Rovera. Prowadzę ja, a właściwie moje ręce bo głowa jest za oknem i chłonie widoki. Chłonie powietrze tak inne od tego morskiego, chłonie skały chylace się ku nam, ogromne drzewa, ostatnie promienie słońca zanim schowa się za górami. W el Chorro wyskakujemy z auta i nie możemy się nacieszyć, że tu jesteśmy... zaledwie dwie godziny od nas - a jesteśmy w raju! Wieczór spędzamy na obejściu miasteczka, zakupie topo do wspinu, rozkminienia know how, znalezienia przytulnego miejsca do spania i... poznaniu paru osób. Pada na przypadkowo spotkana parę z... Krakowa! Iza i Radek dzielą z nami wieczór przy piwie, sałatce, śpiewie cykad i opowieściach ze świata i z dwóch egzotycznych krajów - dla niego Polski, dla nas Malezji :) Wraz z Iza i Radkiem rozbijamy podobóz. Pełnia księżyca oświetla każdy detal doliny, skały zdaja się świecić jakims nienaturalnym światłem, w dole spokojna tafla jeziora, gdzies daleko migocza swiatla domków. Spokoj i cisza opanowuje w koncu okolice i w pierwszym chlodzie tej jesieni zapadamy w gleboki sen pod naszym malym namiocikiem.




Pobudka - pozywne sniadanie, pozegnanie i ruszamy! Cel na dzis - eksploracja kanionu! Prowadzą doń dwie drogi... co jedna to lepsza... jest to bądź Caminito del Rey - czyli wiekowa poszarpana ścieżka wijąca się bagatela miejscami ponad 200 metrów nad dnem wąwozu, lub (co jest zabronionone, w sumie obie opcje są nielegalne) przedostawanie się przez tunele kolejowe. Bowiem... W troku 1921 wybudowano tu linię kolejową wiodącą systemem tuneli i mostów wzdłuż jednej ze ścian wąwozu, a także, w celach pomocniczych w stosunku do prowadzonych prac, wykuto system tuneli wodnych oraz poprowadzono ścianami wąwozu ścieżkę opartą na betonowych platformach, nazwaną Caminito del Rey, na cześć króla Alfonso XIII który nadzorował prace i dokonał uroczystego otwarcia ścieżki. I tak jak ścieżka została otwarta, tak podejrzewam nikt nigdy więcej się nią interesował, co skutkuje, że dziś przejście to należy do jednych z najbardziej ekstremalnych jakie w życiu widziałam i polecam je gorąco... ale tylko ludziom o stalowych nerwach. Bowiem mało tego, że wznosi się wiele metrów nad ziemią...


El Chorro - mapa w centrum "miasta"

To fotomontaż - wcale mnie tu nie ma - kary finansowe za wejście na tory by mnie zrujnowały

W el Chorro w znajdujących się tu i ówdzie opuszczonych budynkach mieszkają wspinacze

Co się kryje w garganta...

to często wygląda tak...

...albo tak...

...ewentualnie tak :)

Zatem zeby maksymalnie zmniejszyc ryzyko hmm odpadniec, upadniec, smierci, wypadkow etc w najbardziej kluczowych punktach zalozono via ferrate czyli zelazne percie. Liny, w które wpinamy się asekuracyjnie, które w razie czego teoretycznie maja nam uratować życie. Jak to w teorii wygląda nie wiem, bo raczej lina tym bym nie zaufała patrząc na nie na pierwszy rzut oka... :/ W Chorro próbujemy też wspinu, nie na darmo nosimy przecież ze soba cały szpej. Czasu jest mało wiec wbijamy w jedną ścianę w stosunkowo łatwym rejonie... niestety psycha nie dopisuje. Wapień choć jest wapieniem jest trochę inny od naszego Jurajskiego czy tego w Betis. Psycha mi siada po dwóch drogach i z opuszczoną głową przyznaje - nie dam się tak łatwo, trenuje by wrócić tu za rok i jeszcze pokazać na co mnie stać! Z tak mocnym postanowieniem i dziką satysfakcja na ustach udajemy się do naszego "todoterreno". Jako, że z dnia trochę jeszcze zostało czas przenieść się w inne pasmo górskie.... Rozpoznianie el chorro zdane na V+ :) Jeszcze nas tu zobaczą! :)

11 września 2010

longboardem do pracy - to jest życie!




Sklep w którym pracuje jest oddalony o jakieś dwadzieścia minut z przysłowiowego buta od mojego mieszkania. Zamiast pokonywać tą trasę pieszo często zdarza mi się wskoczyć w rolki (mało wygodne i stosunkowo niebezpieczne) biorę pod pachę moją deskę, dostaje się do nadmorskiej promenady i sunę zdecydowanie szybciej do pracy. Widoki dobrze nastrajają na cały dzień, plaża, szum oceanu, palmy, słońce... Iście californian style :) Oczywiście nieraz zdarza się ostra pobudka, kiedy deska zostaje gdzieś za mną a ja sunę nadal z perspektywą zlądowania na twarzy. No ale cóż takie są ryzyka każdego sportu a zwłaszcza zaczynania jazdy na desce mając 25 lat... :/

...niby to wszystko takie proste...

...ale...mały wypadeczek kilka miesięcy temu po którym została piękna blizna :)

7 września 2010

Zachód słońca w Tarifie i obyczaje z tym związane


W Tarifie jest zwyczaj, że przy zachodzie słońca (puesta del sol) obserwujący go, gdy to chowa się za horyzontem klaskają. Urocze, nie?

Niemalże biegiem ... udało nam się złapać ostatnie promienie zachodzącego słońca...
Chmury przewalające się nad nami, duże fale, morze które wylało tworząc lagunę, mokry od deszczu piasek... nadchodzi jesień...
Będące tu tradycją oklaski ostatnich zachodzących promieni i czysta euforia...

Hiszpańska kolacja

W Hiszpanii jada się kiedy zelżeją upały, jada się zatem zazwyczaj koło 22, 23 a nawet i później. Jada się potrawy lekkie, ryby, sałatki, mięsa... I o dziwo proszę państwa kiedy zaczyna się gotować nagle zbiega połowa wioski i obiad, który był przeznaczony dla kilku osób należy podzielić na kilkanaście. Ale takie już tu panują zwyczaje. Drzwi dla każdeo są otwarte, dla każdego znajdzie się miejsce przy stole, każdy coś przyniesie, dorzuci. Bo nie ma nic bardziej smutniejszego na świecie niż gotowanie dla samego siebie a później konsumowanie posiłku w ciszy i kontemplacji nad odgłosami wydawanymi przy przełykaniu, żuciu i gryzieniu. Pisałam juz o naszych kultowych obiadach poniedziałkowych... kultowe również były obiady w domu Gaela oranizowane najpierw w soboty, a później przez moja prace przeforsowane na środy. Obiady te w szczególności odróżniały się ogromną ilością Caipirinii którą gospodarz domu wlewał obficie w gardziele zebranych. Oooo tak, to były czasy... zanim nastał sierpień i wszyscy zaczeli pracować bez przerwy!

kolacja w naszym patio
pierwsza słynna paella Lary, na zdjęciu: Sam, Maria, Gael, Sallyanne, Jernej, Dai, Oscar, Isabel, Ingo, JB, Deco, Lara, Jose, Luis, X :), Paula, Jade :)

6 września 2010

Betis - rejon wspinaczkowy z widokiem na Afrykę


Kolejny raz wspin w Betis. Tymrazem wybieramy się z Mazzim, Ale i Elvisem a po drodze dołącza do nas Juan i Nico.  Dziś na wspin wybieramy południową skałę z piękną ekspozycją. Drogi V i VI długie, z dużą ilością chwytów - żyć nie umierać. Dziś wspina mi się wiele lepiej niż ostatnio. Mam nawet wrażenie, że przez tych kilka metrów, które oddzielają skały (poprzednia i obecną) od siebie zupełnie zmienił się ich typ. W tej wspina mi się jak w wapieniu, liczne stopnie, dobrze trzymajace na tarcie, małe krawądki i dziury na palce. Ostra skała szybko podowoduje podrażenienia skóry ale widok ze szczytu rekompensuje wszystko. Bowiem z wysokości około 500 metrów obserwujemy całą zatokę Valdevaqueros, Tarife w dali, bezkres oceanu i przesmyk Gibraltaru i złowieszcze skały Afryki.

Ogólnie spędzamy bardzo piękny i chilloutowy dzień. Zwłaszcza Elvis - niczym oliwka dogorewa pod drzewem w cieniu w gaju oliwnym obrastającym strome stoki San Bartoleo. A wszystko za sprawą polskiej wódki i rozpoczynającej się wczoraj ferii. Faceci generalnie poszli w długą, przychodząc do domu wraz ze wschodem słońca. A później to ja byłam tą złą, wyrodną nie pozwalającą się wyspać w spokoju tylko ciągnącą w jakieś skały :)

                                            ekipa Pro: Ozzi, Juan, Vale, Ale, Polly, Mazzi, Elvis

5 września 2010

Surfing w Canos de Mecca


Levanteeeee! Wiatr pizga (przepraszam za wyrażenie, ale żadne inne słowo nie ujmuje całokształtu tego zjawiska) że głowy chce urwać. Jest opcja - albo mały kite i śmigamy albo Canos de Mecca, gdzie jada wszyscy gdy tu dmie i dmucha bo tam jest owszem i wiatr ale o kilka węzłów mniejszy - albo... surf! Fale ostatnio nam sprzyjają, zdaję się, że wchodzimy w sezon surfowy (zimą fale są tu na prawdę ogromna, a różnica temperatur nie jest znaczna między zimą a latem - ona jest zawsze zimna!!). Na akcję surf wyrusza dwójka Pro - ja i Elvis oraz Kuba, nasz znajomy z PL, który jest instruktorem kita i nie jedną falę już na świecie ujeżdżał! Destynacja Palmar, jakies 60 km od Tarify w stronę Cadiz i otwartego oceanu. Dojezdzamy z lekkim opóźnieniem przez niedoadanie się i ogólnie panującą manane :)
Jest plaża, są fale (i to jakie) i jest pełno ludzi w wodzie, wyglądają na swoich deskach jak rekiny czekające na jakiś łup! Mniej więcej liczba ludzi na plaży równa się tym w wodzie, ludz na ludziu, ludziem pogania. Wszędzie sklepu surferskie, starzy, młodzi popylający z deskami pod pachą - taki californian style resort, rzekłabym. Dzień wcześniej wypożyczyłam sobie deske, longboarda idealnego do stawiania pierwszych kroków. Szybko wskakujemy w pianki, wosk do łapki i woskujemy te ponad dwa metry i chwile później juz jesteśmy w wodzie. Zycie szybko zweryfikowało moje ZIELONE pojęcie o tym sporcie. Deska ma wielką wyporność takze pod dwumetrowe fale się z nia nie wbije więc pierwsza lepsza fala porywa mnie w galimatiasie piany, linek i wszystkiego czego może. Wynurzam się z dziką satysfakcją na twarzy - ooooj nie poddam się tak łatwo! Kilka prób i opracowałam system przebijania się przez fale całkiem skuteczny! Wczesniej jednak zarobiłam w głowę, żebra, przekoziołkowałam kilka razy pod wodą, przejechałam kilkanaście metrów brzuchem po dnie, znalazłam się w środku wirówki  (tutaj chwała bogu, że od sportów mam jako taką pojemność płuc) z której wyszłam na oparach juz tlenu w płucach. Ale co to za wrażenia! Po pierwsze - wiecie jak piękna jest fala, kiedy jesteś za nią i obserwujesz chwilę, kiedy się łamie? Te kolory, potęga mas przewalającej się wody i huk! To było pierwsze co mnie uderzyło w tym sporcie. W wodzie spędziłam może z 5 godzin, juz na wstepie zubiłam Kube wiec pierwsze kroki stawiałam sama. Udało mi się kilka razy przejechac na fali, poczuc jej speed jednakze gorzej było ze stawaniem na desce... Kilka razy leciałam na główkę do wody. Ciężki sport nie powiem ale motywacja zdecydowanie jest! Na długie październikowe dni!

Gwoli wyjaśnienia taga - Tarifa hostuje obecnie czterodniowym zawodom Masters of Kitesurf, które mają na celu wyłonienie Pro tego sportu. Nam udało się wbić na najbardziej widowiskową konkurencję - freestyle, czyli skoki, klasa i inwencja w jednym. Ciekawe czy któregoś dnia choć w jednej setnej osiągnę to co startujący w tym evencie.