Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekipa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ekipa. Pokaż wszystkie posty

14 lutego 2023

Niespodziewana listopadowa wycieczka rowerowa do Doliny Kieżmarskiej

Przyznam po drodze kilka razy chciałam rzucić rower w krzaki i dalszą drogę pokonać z buta. Trapiła mnie jednak myśl, co gdyby ktoś go wziął? Mimo iż to kiepski rower, amortyzatory od dawna nie pełnią swojej funkcji, coś tam telepie się w kierownicy – to kaucja za niego, gdyby nagle ot wyparował pewnie kilkukrotnie przewyższałaby jego wartość.

Pojawiła się też myś: "pie...le wracam". Kamienie na szlaku i myśl, że w domu czeka mój ukochany full, który tutaj by gryzł ten szlak jak zły jeszcze bardziej zniechęcają mnie do dalszej drogi. Ale po tym co zobaczyłam na końcu Doliny Kieżmarskiej mogę zdecydowanie powiedzieć, że żałowałabym wcześniejszego powrotu.

Zielony Staw Kieżmarski i odbijające się w nim okoliczne szczyty wręcz hipnotyzują. Największe wrażenie robi zdecydowanie 900 metrowa ściana Małego Kieżmarskiego Szczytu. A jeszcze większe opowieści naszych przyjaciół i kompanów doli (mojej rowerowej niedoli) o wspinaczkach w dolinie. Od razu człowiek inaczej patrzy na te skały.

Listopadowy spacer Doliną Kieżmarską, a właściwie wycieczka rowerowa wiązała się również z kilkoma niedogodnościami jak zalodzony miejscowo szlak. Pół biedy że było płasko, bo historia zna takie przypadki, że płasko nie było a lodowo to i owszem. W pożyczonych butach, z wypożyczonym rowerem (bowiem przyjechaliśmy tu tylko na imprezę blachowania Zosi), w pozbieranych ciuchach outdoorowych kończę tę eskapadę jako moralna zwyciężczyni. Na zjeździe zagryzam tylko zęby by nie szczękały o siebie i marzę jakby cudownie tu było śmignąć na moim Dżinjusie. 

Trasa w dwie strony szlakiem znakowanym kolorem żółtym liczy sobie 15 km i 650 metrów przewyższenia.














Najlepszy przewodnik tatrzański – Zosia Wetula.






25 listopada 2018

Pancie na Giewoncie

W sezonie jeden z bardziej “oblepionych” szczytów. Opadający 600-metrową ścianą w stronę Zakopanego stanowi niejako symbol tego miasta. Z Krupówek widać dokładnie wznoszący się na szczycie 15-metrowy krzyż. Ten widok oraz - złudna - bliskość szczytu wabią tu i tych bardziej i tych mniej doświadczonych turystów. Bo ileż to zdjęć można później obejrzeć w internecie z korków na łańcuchach, nieodpowiednio odzianych czy obutych. W trosce o swoje nerwy szczyt ten celowo pomijałam po wizycie na nim jakieś 17 lat temu (jak to brzmi!!!) aż do tej pory…

Listopadowy dzień - bezchmurny, bezwietrzny, ciepły i słoneczny. A na dodatek to dziś ja mam wychodne! Rano pozbierałyśmy się z Olcią z naszej mety - Daczy Turysty i Biegacza - i ruszyłyśmy na podbój kolosa Tatr Zachodnich! A co!

Postanowiłyśmy ruszyć z Kuźnic niebieskim szlakiem przez Kalatówki i schronisko na Hali Kondratowej. Bardzo miła, niespieszna, niemęcząca wędrówka. Postój w pustym i klimatycznym schronisku. Poranna kawa z widokiem na zaśnieżone szczyty Goryczkowej Czuby i Kondrackiej Kopy. Niespiesznie ruszyłyśmy dalej animowane coraz to piękniejszymi widokami i błękitem nieba gdy nagle… ujechała noga. Ups! Oblodzenie. Z początku między kamieniami, potem i na kamieniach, w końcu podejście przypominało lodowy chodnik pokryty w miejscach zacienionych warstewką cieniuśkiego lodu. A my o zgrozo - mimo iż świadomo, mimo iż wyposażone to… opanowane przez jakąś pomroczność jasną. Że między porą niskich butów biegowych w górach, a ciężkich skiturowych skorup istnieje coś takiego jak pora, kiedy trzeba włożyć buty za kostkę, a w plecaku na podorędziu mieć raczki! 

Z gracją jednak i głową uniesioną wysoko (mimo poczucia totalnego przypału i poziomem zrównania się do pań wychodzących w klapkach na Giewont) dotarabaniłyśmy się na Kondracką Przełęcz. Tu operujące słońce rozpuściło wszelki śnieg i lód pozostawiając pod stopami przyjemne tarcie skał prowadzących już na sam szczyt Giewontu. Po drodze spotkałyśmy zaledwie kilka osób. Na szczycie prócz nas była jeszcze jedna para, potem doszły kolejne dwie osoby. Można było dowoli rozkoszować się widokami… Na szczyt prowadzi jednokierunkowy szlak zaopatrzony w kilka łańcuchów na dodanie otuchy. To jednak, co robi największe wrażenie, to stos z kijków, które najwyraźniej piechurzy porzucają tu przed pierwszymi łańcuchami chcąc w ten sposób zwolnić ręce. Bo w jaki inny sposób można wytłumaczyć chrust zalegający u stóp “kopuły szczytowej” Giewontu?

Podejście na Przełęcz Kondracką ochłodziło nieco nasze plany zejścia w stronę Przełęczy na Grzybowcu i skłoniło nas do pokory i zejścia tym samym szlakiem, którym podchodziłyśmy. Warto pamiętać, że planując zimową wycieczkę na Giewont w okresie od 1 grudnia do 15 maja, zamknięty jest odcinek czerwonego szlaku, łączący Przełęcz w Grzybowcu z Wyżną Kondracką Przełęczą, co utrudni dojście od strony Doliny Strążyskiej. Nic dziwnego, tamtejsza trasa jest stroma i skalista. W szczelinach skalnych szybko tworzą się oblodzenia, a stąd już krótka droga do poważnego wypadku (w ubiegłych latach odnotowano tam sporo podobnych zdarzeń, co tłumaczy decyzję władz TPN).

Po zejściu pierwszą rzeczą było wejście na stronę internetową sklepu górskiego 8a i… wybranie przejściowych raczków, bowiem nie wykluczam wędrówek górskich w porze “jeszcze nie skiturowej, a już nie biegowej”.

Swoją drogą w linku tekst o Tatrach dla średniozaawansowanych piechurów, gdzie oczywiście temat braku sprzętowego przygotowania jest przemilczany.

Długi Giewont

Widok z tarasu schroniska na Hali Kondratowej

Ogrzany w słońcu południowy stok Giewontu

Czerwone Wierchy z Przełęczy Kondrackiej


Łańcuchy na podejściu na Giewont... phhh powinni je zamontować poniżej Przełęczy ;)

15-metrowy krzyż na szczycie wzniesiony z inicjatywy wzniesionym w sierpniu 1901 roku z inicjatywy księdza Kazimierza Kaszelewskiego.
... i łańcuchy zejściowe

Czerwone Wierchy w całej swojej okazałości, Tatry Zachodnie i Wysokie. Piękne widoki z Giewontu.

Zalodzony szlak ze schroniska aż po Przełęcz Kondracką. W sumie jakby nie patrzeć grudzień już za pasem...




25 maja 2018

Rakoń, Grześ i Wołowiec od słowackiej strony czyli Velka Belka w Zapadnych Tatrach

Po ostatnim babskim spędzie nazwanym na cześć słownika w moim telefonie Velką Belką tym razem imprezę przeniosłyśmy na Słowację! Wow! Międzynarodowy zasięg! Gospodarzem jest Jana, która mam wrażenie zęby zjadła na okolicznych szlakach i ad hoc w głowie kalkuluje czasy przejść, kombinacje szlaków i różnice poziomów.

My jak to my pojechałyśmy w ciemno. Na tyle w ciemno, że spakowałyśmy się na trekking z całym dobytkiem - ograniczonym oczywiście do minimum. Po czym okazało się, że chata w Zverovce  znajduje się na końcu drogi, gdzie podjeżdża się autem. Jana ugościła nas jak u siebie w domu! Nim padły pierwsze uściski i zaczęły się powitania na dzień dobry wjechały obłędne malinowo-czekoladowe babeczki i specialite de la maison - nalewka taty z  čučoriedky (jagód).

Ach cóż to za wspaniały wieczór był. Nieco bardziej kameralnie niż ostatnio ale za to "aż" trzy dni i ambitne plany na trekking!

Startujemy rano - po niezbędnych ceremoniałach - kawie, gorącej czekoladzie z suszonym robalem (omg!), prostowaniach i falowaniach włosów. Cel - nomen omen graniczne szczyty: Rakoń, Grześ i Wołowiec. Wszystko na luzie, spokojnie w myśl zasady - po pierwsze to się nagadać! Do przodu wyrywa tylko Natalka, która trenuje do zawodów biegowych, a którą nasze tempo by wykończyło. My ruszamy powoli Doliną Rohacką przed siebie. Aż po schronisko przy Tatliakovym Jazerze ciągnie się asfalt, gdzie dopuszczony jest ruch rowerowy. Super opcja zwłaszcza na zabranie przyczepki z commandogroszkami. Stamtąd szlak odbija na przełęcz Zabrat skąd tylko 40 minut granią dzieli nas od Rakonia.

W trekkingu po Tatrach Zachodnich odnajduję wielką radość. Po pierwsze dlatego, że minął prawie rok od kiedy nie byłam w Tatrach. Ostatnim razem ledwo dotoczyłam się do Popradzkiego Plesa, więc na wyższe partie mogłam sobie jedynie popatrzeć. Po drugie Tatry Zachodnie od słowackiej strony są zdecydowanie bardziej dostępne. Takie szczyty jak Wołowiec, Rakoń czy Grześ są nie lada wyprawą zaczynając wycieczkę na początku Doliny Chochołowskiej (nudnej jak flaki z olejem - ok raz w życiu trzeba ją przejść. Za drugim razem już złapaliśmy na stopa pług x lat temu). Ze strony słowackiej temat jest znacznie krótszy i przyjemniejszy.

Zdobywszy Rakoń gremialnie stwierdziłyśmy, że idziemy na Wołowiec. Kopulasty szczyt jest wart uwagi choćby z tego powodu, że łączą się tu trzy granie. W związku z tym roztaczające się praktycznie w każdym kierunku widoki są obłędne. Pogoda była dla nas również łaskawa. Ciągnące chmury raz po raz odsłaniały nam kolejne widoki, a burzowo-granatowe niebo plus słońce malowały niezwykłe barwy. Ach ile my zdjęć narobiłyśmy! Tego nie zrozumiały żaden facet - tak tylko można na babskiej wyprawie. Po chwili odpoczynku i odpaleniu bitej śmietany - miała być do gorącej czekolady ale nie dotrzymała - stwierdzamy, że kolejnym celem niechaj będzie Grześ. Więc z powrotem na Rakoń i heja dalej na Grzesia. Szlak cały czas prowadzi granią skąd roztaczają się cudowne widoki. Popołudniu meldujemy się na szczycie już w komplecie. Natalka obleciawszy wszystkie okoliczne szczyty przystała na nasze warunki marszowe. Na Grzesiu popas, komunikacja z krakowsko-warszawską ekipą dobijającą do nas i zejście Łataną Doliną do Zverovki. Ogółem 20 kilometrów bez 500 metrów, 1072 metry podejść i z jakieś 200 zdjęć per capita.

Niedziela jako, że rano wybitnie nam się nie spieszyło upłynęła nam na jeszcze wolniejszym trekkingu Rohacką Doliną w stronę wodospadów w dolinie Spalonej. Jako, że ta forma krajobrazu była nam nowa na tym wyjeździe oczywiście trzeba było zrobić sesję fotograficzną, łącznie z wchodzeniem niemalże w linię spadku wody.

Ach z jakim ciężkim sercem się wyjeżdżało. Niebieskie niebo i słońce, góry z resztkami śniegu w żlebach, wyborowe towarzystwo i to słodkie zmęczenie po górskich eskapadach. Jednak jak na organizatorki przystało znalazłyśmy conajmniej parę kolejnych godnych naszej uwagi miejsc. Więc Velka Belka vol. 3 cooming soon!


Wołowiec
Wołowiec


W stronę Rakonia

ido...

i ido...

i gadajo...

urokliwe Tatry Zachodnie

Przełęcz Zabrat

Podejście na Rakoń od słowackiej strony

Zwalisty szczyt Wołowca

Dzień dobry z Wołowca

Tego dnia chmury zrobiły robotę...

Velka Belka!

Wyżnia Spaleńska Siklawa

Ahoj!

Cmentarz symboliczny w Zverovce

Widok z Grzesia ku Tatrom Zachodnim


24 stycznia 2018

Górski Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy

Koła buksują, a zakładany co pięć minut łańcuch spada. Mimo to powoli metr za metrem zdobywamy wysokość i szlakiem mkniemy przed siebie. W aucie dwie legendy himalaizmu - Bogdan Jankowski i Anna Czerwińska. Na mnie Benek, Henryk miarowo oddycha w foteliku. Chłopcy śpią i pojęcia nie mają gdzie jadą, z kim jadą i po co. Właściwie powinnam im zrobić zdjęcie, by po latach uwierzyli.

5 kilometrów pokonujemy w oka mgnieniu i z bambetlami i bajtlami w piątkowe południe wchodzę do schroniska Samotnia. Kładę delikwentów na stole i po cichu w głowie błagam by nie zsynchronizowali się w jedzeniu lub w płaczu bo nie ogarnę. Z dołu dopiero wyruszył Kanion z Olcią więc odsiecz dopiero idzie. Ku mojemu zdziwieniu obudzili się jedno po drugim i zachwycali kilkadziesiąt minut lampami w głównej sali schroniska. Ufff...odetchnęłam z ulgą. Tym większą, kiedy w progu po dwóch godzinach zobaczyłam przybyłych z dołu tatę i ciocię naszych commandogroszków.

W Samotni jesteśmy już trzeci raz na górskim finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. O zeszłorocznej imprezie pisałam dla portalu górskiego o tu. Schronisko to ma wyjątkowy klimat w zupełnie przeciętnych (moim zdaniem) Karkonoszach. A już na pewno wyróżnia się klimatem wśród schronisk widm, kamiennych olbrzymów ziejących zimnem i nie-gościnnością. Samotnia natomiast zagnieżdżona w Kotle Małego Stawu, pod skalistymi zerwami skalnymi jest jednym z najstarszych schronisk w Polsce! Jego gospodarze dbają zarówno o klimat jak i imprezy tematyczne ściągające ludzi z całej Polski. Bieg górski ze Śnieżki - Lawina, liczne warsztaty, finały WOŚP.

Rzeczony finał połączony jest co roku z pokazami slajdów podróżników, ludzi gór, autorów książek, wybitnych fotografów. Liczba zacnych person na metr kwadratowy jest imponująca, a miejsca noclegowe jeżeli jakiekolwiek są w sprzedaży rozchodzą się pewnie jak świeże bułeczki. Ich brak natomiast nie zniechęca gości finału. Śpią albo na dole w Karpaczu albo w pobliskich schroniskach: Strzesze Akademickiej, a nawet Domu Śląskim i wędrują od... do...

Absolutnym hitem i momentem na który wszyscy czekają jest licytacja. Na raz z głównej sali wypraszani są wszyscy goście. Następuje szybka aranżacja przestrzeni, ustawianie krzeseł i można wrócić. Przekraczając próg do puszki wrzuca się co łaska, nie mniej niż... i tu następuje zabawa! Jazda bez trzymanki, karuzela. Ludzie umierają ze śmiechu, licytacja jest kabaretem, teatrem w wykonaniu dwóch najlepszych aktorów Maćka Sokoła Sokołowskiego i Tomka Banana Banasiewicza. Łzy śmiechu płyną po policzkach, puszczają wodze - licytują się przedmioty i te przywiezione z dalekich podróży i te regionalne, dzieła sztuki, zdjęcia, książki z podpisami i... co roku absolutny hit - bałwan Zenon, bożyszcze tłumu, który pod koniec licytacji przekazywany jest właścicielowi w stanie już płynnym.  Za Zenonem zazwyczaj licytowana jest małżonka Zenobia... w tym roku były dwa małe bałwanki - nomen omen Henio i Benio. Licytowano także śpiew śmiałka odzianego na letnio śpiewającego przez okno w zaspach po pół łydki - raz licytowano by przestał, raz by wznowił swój śpiew. A kiedy przedmioty już się skończą, a kieszenie są puste rozpoczyna się zabawa w rytm najlepszych kawałków. Jednym słowem dzieje się!

W zeszłym roku ten czas spędziliśmy również na licznych wycieczkach skiturowych. Właściwie jeździliśmy aż głowy nam odpadały. W tym roku bardziej stacjonarnie, natomiast zachęceni pogodą ruszyliśmy na geriatryczny spacerek z naszymi wombatami pół godziny w dół i pół w górę. Trudno inaczej z naszymi wombatami. O słuszności przybycia tu z nimi poświadczył fakt, że wcale nie byli najmłodszymi uczestnikami imprezy!

Karkonosze (jakkolwiek nie przekonają mnie nigdy jako góry bardziej niż nasze Beskidy, Tatry czy Bieszczady) nie ma co dużo mówić, mają swój wyjątkowy klimat. Na pewno wrócimy tu latem, bo szerokie wybrukowane "ulice" zamiast szlaków pozwalające nawet autom wjechać na szczyt Śnieżki dają nadzieję, że wypchamy gdzieś na grań wózek z młodzieżą.

ps. Sztab samotniany zebrał ponad 23.000 złotych

ps 2. Od kiedy pamiętam wspieraliśmy WOŚP na początku kwestując, potem pomagając przy organizacji, zawsze wrzucając coś do puszki. Chyba żadne z nas nie myślało wtedy, że będziemy korzystać kiedykolwiek ze sprzętu z czerwonym serduszkiem...Henio i Benio są wcześniakami, z 30 tygodnia. Dlaczego aż tak im się pospieszyło na ten świat? Na oiomie spędzili 5 tygodni. Początki były ciężkie. Siły dawały nam historie innych wcześniaczków przedstawione w ramkach przed wejściem na oddział, lekarze, sprzęty, a przede wszystkim nasi mali wojownicy. Nasze commandogroszki.
Dziś mają ponad 4 miesiące, są zdrowymi chłopcami, którzy jak widać tak wyrywnie i szybko chcieli się już przywitać z tym światem. 
Będziemy wspierać WOŚP, tym mocniej po ubiegłym roku, bowiem niesie realną pomoc tym najmniejszym i najbardziej potrzebującym. To dzięki niemu możemy dziś być w czwórkę na górskim finale w Schronisko Pttk Samotnia im. Waldemara Siemaszki i włączyć się w najbardziej chyba emocjonującą licytację!


Tradycją stały się już wspólne zdjęcia fot. Marek Arcimowicz
Lampa nad Małym Stawem fot. Marek Arcimowicz
Takie warunki zachęcają do wycieczek.
Urokliwe schronisko Samotnia
Mechaniczne zdobywanie wysokości w naszym odjazdowym żłobku

Zdobywcy szczytów i dolin - na śpiocha. Fot. Marek Arcimowicz

Górski Finał WOŚP - czy górski czy nizinny - wspieraliśmy i będziemy wspierać!
Piątkowe południe w schronisku - spokój i cisza.

Sobotnia licytacja. Że tyle osób się pomieściło tu to aż nie do wiary!




3 stycznia 2018

w krainie hashtagów

O trwogo!
Rok 2017 minął tak szybko!
Tyle się działo, a na blogu cisza. Cisza absolutna. Pierwsza taka luka od wielu lat prowadzenia bloga. Nadrabiał co nieco instagram.
Jak to możliwe?
Zdaje się, że kwintesencją poprzedniego roku i odpowiedzią na to pytanie jest chmura, którą sprezentował mi facebook.



Pochłonęła mnie praca, realizacja pasji oraz co najważniejsze... los postawił przed nami największe wyzwanie! Rozpoczęliśmy przygodę życia, wybraliśmy się w najdłuższą podróż - macierzyństwo. Na świecie pojawili się bracia Henio i Benio. Wcześniaki z 30 tygodnia, którzy od pierwszych chwil przewrócili nasz świat do góry nogami. Świat, światopogląd i priorytety.

Poznacie ich wcześniej czy później :)

Cisza na blogu oznaczała również (jak już wspomniałam) pracę, pracę, pracę. A że praca ta ściśle związana była z pisaniem, zabrakło w końcu czasu i weny by skrobnąć tu słów kilka.

Przez ten czas współpracowałam m.in.  z 8a Academy, Portalem Górskim oraz NPM Magazyn Turystyki Górskiej. Poznałam wielu wspaniałych, pełnych pasji ludzi. W autorskiej rubryce "Widziane z gór"w NPMie miałam okazję rozmawiać z Wielkimi świata gór: m.in. Lynn Hill, Carlosem Carsolio, Marcinem Yetim Tomaszewskim, Tamarą Lunger, Alim Sadparą... Przekonałam się po raz kolejny, że ludzie którzy dokonali czegoś w życiu są stonowani, spokojni i podchodzą do swoich osiągnięć z ogromnym dystansem i pokorą. Bije od nich mądrość i spokój, mimo iż ja przed każdą z tych rozmów byłam rozdygotana z nerwów.

W Portalu Górskim dzieliłam się poprzez artykuły swoją pasją i wiedzą, prowadziłam m.in. updejty dotyczące wyprawy na Nanga Parbat, gdzie zimą, 26 lutego 2016 roku na szczycie stanęli Alex Txikon, Simone Moro i Muhammad Ali. Poznałam ludzi pełnych pasji pracujących w redakcji motywujących mnie do działania, miałam okazję zrecenzować kilka arcyciekawych książek nim na dobre ukazały się w sprzedaży.

8a Academy to natomiast prócz pisania wiele wyzwań, m.in. aktorskich :) W ogólnopolskiej akcji "Nie Śmieć Gościu" prócz filmiku kręconego na skałach Jury Krakowsko-Częstochowskiej już z brzuchem dostałam do napisania tekst o... zaśmiecaniu szlaków - chusteczkami higienicznymi, odchodami i... zużytymi podpaskami i tamponami. Myślałam kilka dni jak ugryźć temat, ale słowa, zdania i cała opowieść w końcu same do mnie przyszły. Zupełnie niespodziewanie :) 

Zeszły rok to również wspaniała przygoda w teamie supportującym Piotra Hercoga. Herciego nie trzeba chyba przedstawiać - jest czołowym biegaczem ultra, wspaniałym sportowcem i cudownym człowiekiem! Współpraca w teamie otworzyła wiele drzwi, sprawiła, że poznałam wiele ciekawych osób. I mimo, że ominęły mnie tegoroczne wyjazdy m.in. Patagonia, Nepal czy Maroko za sprawą zdjęć czy opowieści czuję się jakbym tam była. W sumie był tam Kanion, więc jakby połowa mnie ;)

Zatem... 2017 minął, 2018 niepostrzeżenie zawitał. Niech będzie dobry, niech przyniesie wszystkim szczęście, spokój, spełnienie i zdrowie, bo ono jest najważniejsze.

Do zczytania!

14 września 2016

Kirgistan w siodle

Łoszaty - czyli najmilsze słowo jakie poznałam na tym wyjeździe po rosyjsku oznaczające konie :)

Kirgistan jest popularną destynacją na turystykę konną. Wybierający się na wakacje w siodle w celu pokonania dzikich stepów czy surowych masywów górskich mają dwa wyjścia - bądź zakup konia, bądź wynajęcie go wraz z przewodnikiem. Dla nas łoszatowa ekskursja jest zaledwie dodatkiem do pobytu w Arslanbob. Z siodła konnego poznajemy okolicę, czyli znane w całym regionie lasy orzechowe porastające skraj żyznej doliny Fergańskiej, dwa imponujące wodospady będące znanym miejscem pielgrzymkowym i okoliczne wzgórza.