24 listopada 2014

Speleokonfrontacje 2014

Jak szybko mija czas można się zorientować m.in. po cyklicznych imprezach. Dopiero co byliśmy tutaj – mogłoby się wydawać – a w rzeczywistości upłynął rok…

Speleokonfronatcje, czyli podsumowanie speleo wyczynów organizowane jest przez nasz klub dziewiętnasty rok z rzędu! Impreza cieszy się ogromnym zainteresowaniem, bowiem brać speleo w środowisku postrzegana jest jako ta bardziej towarzyska :) W tym roku imprezę odwiedziło 348 speleologów z całej Polski.

Na pierwszy rzut, w piątek poszedł nasz znajomy z niefortunnej tatrzańskiej akcji wraz z zespołem – ekipa wrocławska dała czadu, koncert był na wypasie, a wierni fani nie chcieli odpuścić muzykom zejścia ze sceny. Tłumy szalały przy tekstach szlagierów przerobionych na jaskiniową modłę – był zatem Zegarmistrz Światła z tekstem zaczynającym się od słów – a kiedy przyjdzie także po mnie, kierownik akcji jaskiniowej…. Powie mi bym się martwić przestał, że nie zabraknie mi powietrza, na światło jeszcze raz popatrzę i pójdę nie wiem gdzie na zawsze…

Po koncercie pysznym ciastem, którego dwie blachy przez przypadek znaleźliśmy w aucie Pani Prezes w Niedzielę (nieudana defraudacja?;) obchodziliśmy 45lecie istnienia klubu. W sobotę odbyły się zmagania w ramach  I Speleomistrzostwa we wspinaczce w kaloszach na czas.

W sobotę również tradycyjnie już zmagania filmowe, czyli kwintesencja Speleokonfrontacji. Autorzy 20-tu prezentacji i filmów rywalizowali w konkursie o nagrodę Publiczności, Nagrodę Jury (w składzie Ditta Kicińska, Paulina Szelerewicz- Gładysz, Ewa Libera, Janusz Baryła, Janusz Płodzień i goście zagraniczni: Petr Rehak i Zdenek Motycka). Nagrodę za Wyczyn Roku przyznali przedstawiciele wszystkich, obecnych na imprezie klubów.
Przedstawiane filmy z roku na rok są coraz bardziej profesjonalne i oglądając je, aż ciarki po plecach przechodzą.


Wyniki:

Andrzej Żak (Sekcja Wspinaczki Linowej Wrocław) "Mochutni"

I Nagroda Publiczności, II Nagroda Jury

Mohutne - ze słowackiego - wielkie, trudne, potężne

W tym przypadku chodzi o potęgę dawnych grotołazów - pionierów dzisiejszego „biegania po sznurkach”. Autorzy przedstawiają rozwój technik linowych od lat 60. XX wieku w bardzo atrakcyjny sposób, rekonstruując dawne sposoby poruszania się w jaskini - od drabinek po nowoczesne liny i przyrządy. Piękne zdjęcia i grafiki wplecione zostały w opowieść Kazimierza Buchmana - legendy polskiego taternictwa jaskiniowego.


Marcin Furtak i Zenon Kondratowicz (Speleoklub "Bobry" Żagań) "Big Boss, Korona Podziemi"
I Nagroda Jury, II Nagroda Publiczności

„Korona Podziemi” to realizowany od 20 lat projekt Speleoklubu „Bobry” z Żagania, polegający na zdobywaniu najgłębszych studni jaskiniowych świata. Big Boss to 410-metrowa studnia, już dwunasta na liście najgłębszych pokonanych przez żagańskich grotołazów. Aby jednak dotrzeć wreszcie do upragnionych zjazdów na linie, należy pokonać bardzo ciasne partie wstępne tej 504-metrowej głębokości jaskini.… Co dzieje się w głowie grotołazów, napotykających trudności? Film wspaniale obrazuje przeżycia bohaterów, z którymi utożsamia się każdy z nas - „szambonurów”.


Dariusz Bartoszewski (Sopocki Klub Taternictwa Jaskiniowego) „Hagengebirge 2014”
Wyczyn Roku i Wyróżnienie Jury

Jak wygląda wyprawa eksploracyjna? Co się dzieje, gdy jaskinia „puszcza?” Siedem lat i 13 zorganizowanych w tym czasie wypraw eksploracyjnych do jaskini „Ciekawej” w masywie Hagengebirge w Austrii - całkowicie i od początku odkrywanej przez Polaków, dało wspaniałe rezultaty. Tegoroczne wielkie odkrycia w odległych partiach jaskini to prawdziwy sukces uczestników wyprawy Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego i Sekcji Grotołazów Wrocław. Odkrycia będzie można zobaczyć w animacjach 3D.


Kazimierz Szych (Speleoklub Tatrzański) „Voronia- Krubera Strange Days”
II miejsce Wyczyn Roku

62-letni Kazimierz Szych, który jako najstarszy człowiek w sierpniu tego roku stanął na Dnie Świata, na głębokości -2080 metrów w Jaskini Woronia (Krubera) w Abchazji, podczas wyprawy zorganizowanej przez Wielkopolski Klub Taternictwa Jaskiniowego. Czy można rezygnować ze spełniania marzeń? Wraz z Kaziem przeciskamy się przez ciasnoty, nurkujemy na bezdechu w syfonie, by wreszcie zdobyć upragniony „Game Over”.


Katarzyna Turzańska (Sekcja Taternictwa Jaskiniowego KW Kraków, Grupa Nurkowania Jaskiniowego) i Paweł Poręba (Speleoklub Warszawski, Grupa Nurkowania Jaskiniowego): "Co dalej w Kasprowej Niżnej?"
III miejsce Wyczyn Roku, III Nagroda Jury


Jaskinia Kasprowa Niżna- każdy uczestnik kursu taternictwa jaskiniowego udaje się do niej podczas zimowego zgrupowania tatrzańskiego- jedna z ulubionych przez kursantów jaskiń, która przez większą część roku jest niedostępna- całkowicie zalana wodą. Kiedy stajemy na końcu suchych ciągów, nad Syfonem Danka, zawsze zaglądamy w kryształowo czystą wodę i mówimy kursantom: tu dopiero się zaczyna…”  12 lat temu, Krzysztof Starnawski dotarł za 7 syfonów (ostatni pokonany przez niego to Syfon FFS)…
…Kasia i Paweł  postanowili zobaczyć „co dalej?”
Po całym ciągu akcji nurkowych, wymagających transportu przez jaskinię ciężkiego sprzętu jaskiniowego Katarzyna i Paweł przepłynęli cały ciąg syfonów (razem 657 m długości) i dotarli do miejsca, które 12 lat temu wyeksplorował Krzysztof Starnawski. Następnie w Syfonie Kocim zanurzyła się już tylko Katarzyna i popłynęła dalej, odkrywając nowe 50 m jaskini. Dotarła na głębokość 30 m, skąd z powodu tzw. „rezerwy gazu” musiała zawrócić. Wraz z Kasią i Pawłem zanurzamy się w zimną czeluść jaskiniowych korytarzy, których większość z nas nigdy nie będzie mogła zobaczyć „na żywo”

Wyróżnienia jury:

Arkadiusz Brzoza (Wielkopolski Klub Taternictwa Jaskiniowego) "W Kominiarskim Wierchu"
Bandzioch Kominiarski- mityczna jaskinia o ośmiu dnach, marzenie każdego taternika i kursanta. Dzięki zezwoleniu Tatrzańskiego Parku Narodowego, Wielkopolski Klub Taternictwa Jaskiniowego prowadzi prace inwentaryzacyjne w rejonie III dna. Wraz z uczestnikami akcji podążymy w głąb masywu Kominiarskiego Wierchu, gdzie czekają nas: pot, łzy, błoto, zacisk o wdzięcznej nazwie „Wyżymaczka” i syfon błotny…


Michał Ciszewski (Krakowski Klub Taternictwa Jaskiniowego) "Tasmania 2013-2014"
Po trudach „ciorania” tatrzańskiego powędrujemy na drugą stronę kuli ziemskiej, gdzie powita nas przepiękna australijska przyroda Tasmanii. Dowiemy się, dlaczego chodzenie po jaskiniach może być też cudowną podróżą  i ukojeniem dla ducha.


Rajmund Kondratowicz (Speleoklub "Bobry" Żagań) "Jack Daniel's 2014"
Jack Daniel’s to jaskinia położona w Alpach austriackich, w masywie Tennengebirge, eksplorowana od 35 lat przez Speleoklub Bobry z Żagania. Wielkie odkrycia żagańskich grotołazów zostały w tym roku przyćmione przez wypadek, który poruszył nie tylko środowisko jaskiniowe, ale również opinię publiczną, a w akcję ratunkową zaangażowano ogromne siły i sprzęt.


Na chwilę przed werdyktem jury.


Jury bacznie ogląda filmy i dokonania grotołazów.

Szymek - sprzedawca koszulek

Klubowe przygotowania do grilla

Ekipa kanioningowo-Woronia.


Zuchy z naszego klubu.



Pląsy....

i więcej pląsów...

tradyjnie na speleokonfrontacjach można nieźle się zaopatrzyć

statuetki za największe osiągnięcia

Łubu dubu, łubu dubu - nasza Prezes

Oraz nagrodzeni, w tym mój tatrzański instruktor - Kaziu.


A to by nie zapomnieć w jakich okolicznościach przyrody odbywają się speleokonfrontacje.

Komu dokładkę?

Zdjęcia - Michał Osuch vel. Suszek
Opisy filmów -  Pani Prezes :)

17 listopada 2014

Caminito del Rey - el Chorro

El Chorro – znów tu jesteśmy. Tym razem w tym zakątku Hiszpanii znajdujemy się ściśle w celach zwiększenia ilości adrenaliny we krwi po ponad tygodniowej włóczędze po Francji i Hiszpanii połączonej z odwiedzinami znajomych.





O el Chorro i domniemanym remoncie szlaku rozmawiamy z Juanem w Sevilli. Dla niego jest to rejon wspinaczkowy oddalony od miejsca zamieszkania właściwie o rzut beretem, stąd cieszy go otwarcie Camino del Rey bowiem od tej pory znów będzie można startować w drogi wspinaczkowe mające swój początek na ścieżce – przez lata zamkniętej po fali tragicznych wypadków śmiałków pokonujących szlak.

O Camino del Rey pisałam już przy okazji ostatniej wizyty w el Chorro. Warto jednak przypomnieć o co właściwie chodzi z el Chorro i dlaczego wszyscy tak emocjonują się Camino del Rey i dlaczego przejście jej już nie będzie tak emocjonujące od stycznia 2015 roku…

El Caminito del Rey – ścieżka Króla- to obecnie nieczynny szlak pieszy ciągnący się wzdłuż stromych ścian wapiennego wąwozu w parku narodowym Desfiladero de los Gaitanes, nieopodal miejscowości El Chorro , w hiszpańskiej prowincji Malaga. 

El Caminito del Rey poprowadzono na wysokości ok. 100 m wzdłuż wapiennych ścian, w których rzeka Guadalhorce wyżłobiła potężny kanion. Klify wznoszą się w najwyższym miejscu nawet na 700 metrów. Ścieżka Króla nie przetrwała próby czasu - po kilkudziesięciu latach wiele odcinków szlaku runęło w przepaść, pozostawiając pojedyncze stalowe wsporniki wbite w skałę.

Nic dziwnego, nieremontowane fragmenty miały prawo. Ścieżkę bowiem wzniesiono w 1901-1905, a nazwa wzięła się od udziału króla Alfonsa XIII w inauguracji szlaku i uruchomieniu elektrowni wodnej Conde del Guadalhorce. Ścieżka łączyła dwie strony kanionu Los Gaitanes (Desfiladero de los Gaitanes) - dzięki niej robotnicy mogli transportować materiały i doglądać prac i budynków elektrowni.

Przeciwległa (lewa) ściana wąwozu jest w kilku miejscach przecięta mostami i wykutymi w skale tunelami, którymi wiedzie linia kolejowa Malaga-Sevilla. Oczywiście jak można się domyślić przejście zarówno jedną jak i drugą stroną jest zabronione i niesie ze sobą ogromne kary pieniężne. Tym bardziej nasz ponad 10 km spacer staje się bardziej atrakcyjny.

Na Camino del Rey wchodzimy od mostku znajdującego się w sercu „garganty”. Dotychczasowy szlak zastąpiły mocne konstrukcje zbrojeniowe wystające ze skał na których osadzone są drewniane deski, a całość odgrodzona jest od przepaści poręczą z linki stalowej. Gdyby prace były zakończone na pewno czulibyśmy się nieco bezpieczniej. Teraz właściwie co piąta klepka jest przykręcona, gdzieniegdzie brakuje deski, jest natomiast oszałamiający widok na urwisko skalne znajdujące się centralnie pod nami. Nijak jednak teraz ma się ten nazwijmy to w miarę komfortowy spacer, do tego co można było tu przeżyć jeszcze przed rozpoczęciem prac. Obecnie prace zmierzają do całkowitego odrestaurowania szlaku, po którym spacer nie ukrywam będzie ogromną atrakcją i już dziś mogę z czystym sumieniem go polecić, jednak będzie to dostępne dla rzeszy turystów a nie tylko dla wybrańców.


El Chorro i Camino del Rey kilka lat temu...




























oraz obecnie:



























14 października 2014

Beskidzkie zmagania na orientację - Korno

Biegniesz wertepami gdzieś w lesie, po górach jednym okiem rzucając na mapę, drugim na ścieżkę by nie wybić sobie zębów. Obracasz ją, dopasowujesz to co widzisz, do tego co jest na mapie, naginając czasoprzesteń i mocno wierząc, że jesteś właśnie w tym miejscu, w którym chciałbyś być. 

Rajdy na orientację, bo to o nich mowa to jedna z najpiękniejszych dyscyplin sportowych. A rajdy organizowane przez Monikę i Tomka to tylko potwierdzenie tej tezy. Jeżeli ktoś z Was miały okazję wystartować kiedyś w ich rajdzie gorąco polecam - super atmosfera, mili ludzie i iście rodzinny klimat rajdów. To niewątpliwie tylko namiastka tego co już rok temu mnie zauroczyło w tej imprezie. 

Ponadto biegi na orientację to wielki come back do starych licealnych czasów, kiedy to startowaliśmy namiętnie z ekipą we wszelkiego typu rajdach na szczeblu miejskim, wojewódzkim i ogólnopolskim.

W sobotni ranek mkniemy do Porąbki, gdzie podobnie jak rok temu odbywa się rajd na orientację - Beskidzkie Korno. Z wielu tras, głównie rowerowych - enduro, rekreacyjnej wybieramy bieg na orientację na dystansie 30 km. 

Na starcie przyjmujemy taktykę, że po płaskim i na zejściach biegniemy - natomiast na podejściach, by zbytnio się nie forsować podchodzimy. Można powiedzieć, że plan prawie się udał. Z 30 km trasy zrobiła nam się nagle trasa 35 km z 1290 metrami przewyższeń. Udało się zebrać wszystkie punkty w całkiem niezłym czasie, co koniec końców pozwoliło na zgarnięcie w moim przypadku 1 miejsca, a Wojtka 4. 


Skrupulatnie zbieramy kolejne punkty


Trasa nawigacyjnie bardzo łatwa, gorzej było z przewyższeniami i walką z niemocą gdzieś między 20 a 25 km.

Wypatrujemy kolejnych punktów


A tak to wygląda na Górze Żar - ciekawe miejsce - spory basen :)


I ślad naszych sobotnich harców po Beskidzie Małym.


7 października 2014

Vuelta de Tatra - czyli na motocyklu wokół Tatr

Właściwie chciałam wmanewrować Wojtka w napisanie tego postu - ma talent, ma umysł techniczny, jest pasjonatem motocyklowym - ale nie dał się. Wszakże oko mu błysnęło, ale... powiedział, że może w tym właśnie urok że napiszę swoim stylem, że jechaliśmy, że było fajnie, że nie było tak widokowo jak być powinno, bo Tatry schowały się pod osłoną chmur choć próbowaliśmy je podejść z każdej strony...

I tak siadłam i zaczęłam się zastanawiać - co ja właściwie mam napisać? 

O emocjach jakie daje podążanie przed siebie, w nieznane na motorze? Będąc nań pierwszy raz i nie uznając się absolutnie za znawcę tematu?
O mojej obawie, że jeśli się spodoba to przechlapane... to do mojej kolekcji kasków dołączy 5 motocyklowy? 
O tym cudownym pyr, pyr, pyr jak odpala się kluczyć w stacyjce?
Znów o Tatrach - przecież tyle już o nich było, a tym razem nie były one celem samym w sobie. Właściwie w tym przypadku to dosłownie droga była celem.
O przyspieszeniu które wgniata w siedzenie, niemalże jak przy starcie samolotu, czy o górskich zakrętach które przyspieszają bicie serca?

Jak wspominałam już wcześniej jestem typem atechnicznym - nie będzie tu zatem o mocach, siłach, napędach, rozpędzaniu się w ileś tam do iluś tam. Będzie o tym, że motocykl ma ponad dwa metry długości, metr szerokości i jest baaaardzo wysoki. Usadowiona na tylnym siedzeniu po kilku godzinach jazdy orientuję się, że mój kark zesztywniał - to z nerwów, to z wypatrywania prędkościomierza bądź badaniu drogi przez ramię Kaniona. W oczach strach, w głowie mimo wszystko pełne zaufanie - że jakoś to będzie - musi być! Zawsze jest! I nie inaczej było tym razem.

Pomysłów na spędzenie tego weekendu było mnóstwo ale zdecydowaliśmy się na szybki szpil najpierw od Kubalonki po Szczawnicę, by następnego dnia zatoczyć długą pętlę wokół Tatr niezwykle piękną, widokową drogą. W Szczawnicy odwiedziliśmy rodziców, którzy zareagowali niezmiernym spokojem na kolejne cyrki swojego dziecka.

W sumie robimy ponad 600 km po drodze przemierzając miejsca i sklejając wspomnienia z kilkunastu lat z nimi związane w jedną całość. Jest cudownie... Myślę, że nadużyciem jest napisanie że włosy targa wiatr, w uszach szumi... ale po części jest to prawda. Wrażeń jakie towarzyszą takiej eskapadzie nie da się opisać - jest niekończąca się droga po horyzont, piękne widoki, grzejące słońce, bliska osoba, znów to znane już ze wspinania - zaufanie do partnera... i tylko dwa dni wolnego :/

Nie mniej jednak całość skwituję tak - z jazdą na motocyklu jako pasażer jest jak z lataniem w tandemie na paralotni - dopóki sam nie masz sterów w ręku to nie daje takiej frajdy jaką dawać powinno!

























A Wojtek w tak zwanym między-czasie zmontował filmik - zobaczcie :)