31 października 2015

Pętla Skrzyczne - Salmopol – Karkoszczonka


Uprzedzona wczorajszymi przebojami z pociągami sprawdzam jeszcze raz i na spokojnie połączenia, które mają wywieźć nas do Łodygowic skąd zaczniemy naszą dzisiejszą przygodę. Dla odmiany – lejdis, blondynki i rowery górskie part II.

W pociągu zawieramy znajomość z fanatykiem rowerów, który z opowieści zdaje się zęby zjadł na jazdach, rozjazdach i przejazdach. Zdaje się, wie lepiej gdzie jedziemy niż my same. Dziś dzień bardziej rekreacyjny. Justyna jest pierwszy raz w górach na rowerze. Ma też rower bardziej turystyczny niźli górski, stąd odczuwam od rana stres – a co jak jej cienka oponka złapie kapcia? Czy podołamy? Czy poradzimy sobie? Wstępny plan jest – zobaczymy na ile czas będzie naszym sojusznikiem i czy coś ponad niego uda nam się zrobić.

Na Skrzyczne docieramy tym razem wyciągiem. Choć szybko i lajtowo, to emocji nie brakuje. Na pierwszym wyciągu rower trzymamy na kolanach na kanapie, drugi już jest przystosowany do przewozu rowerów – jednak hak na którym trzeba go podwiesić, jego wysokość oraz bądź co bądź stały ruch powodują, że wcale nie jest lekko.

Na górze pierwszy pit stop. Pogoda jest wymarzona! Widoczność, niebieskie niebo – jak okiem sięgnąć góry, w dali Tatry. No właśnie! Widok! A przecież do niedawna jeszcze był tu las! Mniej lub więcej drzew ale był- a teraz – szlak ze Skrzycznego po Malinowską Skałę wygląda jak jedno wielkie cmentarzysko…patelnia. Nawet Malinowska Skała wymieciona jest z drzew i odsłonięta jak nigdy przedtem.

Droga do Przełęczy Salmopolskiej mija nam szybko i bezboleśnie. Okazuje się, że turystyczny rower Justyny radzi sobie doskonale! Co więcej po drodze mijamy kilka osób, które złapały snake’a a nam jakoś póki co udało się wyjść obronną ręką.

Na Salmopolu decydujemy, że jedziemy dalej szlakiem. Za dobrze nam idzie, za wyśmienita jest pogoda by już zakończyć górski etap i ruszyć asfaltem. Ciągniemy zatem kolejne 10km po kolejnych szczytach do przełęczy na Karkoszczonce z rewelacyjnym prywatnym schroniskiem, gdzie posilamy się symultanicznie żurkiem, gorącą czekoladą i batonami.

Wycieczkę kończymy w dzikim pędzie jadąc z powrotem do Łodygowic, walcząc z czasem by zdążyć na pociąg. Całość trasy to 41 km z czego połowa w górach. 

Dla zainteresowanych link do tracku.



Głupawa koło 30 kilometra.


Herbata z cytryną i takim widokiem smakuje najlepiej!

Z widokiem na Pilsko i Tatry.

Aż trudno sobie wyobrazić, że kiedyś był tu las.

Malinowska Skała

Jak matka z dzieckiem - niefortunnie coś nam wyszło to zdjęcie

Odpoczynek na Malinowskiej

Obłędne kolory.

Justyna mimo, że na rowerze trekkingowym, mimo że pierwszy raz w górach na bajku - jest hero of the day!

Słońce coraz niżej.


Tuż przy Chacie Wuja Toma.

41 km - kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty!




30 października 2015

Pancie, blondynki i rowery górskie - Pętla Klimczok

Słońce, góry, liście mieniące się tysiącami odcieni żółci, czerwieni, pomarańczy, rudości. Co chwilę przystajemy, zadzieramy głowy do góry i zatrzymujemy dech w piersi – na wypadek gdyby nasze oddechy miały spowodować, że nagle te wszystkie trzymające się na słowo honoru liście opadną.

Oczywiście jak to w babskiej eskapadzie rowerowej w góry – przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda! A przygoda zaczyna się już na dworcu – gdzie nasz potencjalny pociąg linii Koleje Śląskie z Częstochowy do Zwardonia, wygodny, szybki i cichy – równie szybko i cicho przemknął koło nas nawet nie zwalniając. Po czym zniknął w ciemności poranka i gęstych jak mleko mgłach. Tyle go było. Spojrzałyśmy po sobie i dopiero ze zrozumieniem przeczytałyśmy rozkład jazdy…  Okazało się, że … inaczej być nie mogło.

Pancie, blondynki i rowery górskie.

Docieramy na miejsce nazwijmy to zastępczym środkiem transportu i właściwie bez żadnej obsuwy czasowej ruszamy na piękną traskę liczącą 25 km. Auto zostawiamy w Wapienicy (Bielsko Biała) i ruszamy na Szyndzielnię mozolnym/ długim podjazdem. Mimo ustawicznego pedałowania goniący nas skrótami szlaku pieszego Pan w wieku około 70 lat wygrywa zawody. Zastanawiamy się tylko czy nasza kondycja jest tak słaba, czy jego skróty tak krótkie. Oddychamy jednak z ulgą, gdy spotkanym w schronisku rowerzystom zamykamy usta tekstem, że my tu wjechałyśmy nie gondolką, a szlakiem. Jesteśmy z siebie dumne.

Szyndzielnia, Klimczok, Błatnia i długi, długi zjazd właściwie rzut beretem od auta. Idealna trasa na jeden dzień. Idealna na rower, bieganie czy skitoury.

Da chętnych track pod tym linkiem.

Klimczok - nasza Golgota. Gdzieś w dali schronisko pod Klimczokiem.

Kolory jesieni.

Podjazd na Szyndzielnię - powoli pniemy się w górę

Poranne mgły
Którędy dalej?


Pozdrawiamy z Klimczoka!

Olcia na zjeździe

Przerwa na widoki

Zazdroszczę jej tej skoczności...


Popas na Błatniej

...i bardzo duże kałuże

zjazd, zjazd, długi zjazd. Musimy wrócić tu na skitourach.

Nasza Pętelka

18 października 2015

Rowerowa pętla po Dolinkach Podkrakowskich



Znacie pewnie to przeświadczenie, że trzeba spiąć przysłowiowe poślady i zrobić coś konstruktywnego bo to ostatnie chwile… słońca (przed zbliżającą się słotą jesienną), śniegu (przed nadchodzącymi roztopami), wiatru (przed zapowiadaną flautą).

Musiałam sobie odbić deszczową aurę w jakiej przyszło mi startować we wczorajszych zawodach. Sprawdzam pogodę, szukam map i po chwili znajduję trochę zapomnianą ale jakże wyjątkową destynację: Dolinki Podkrakowskie. W przewodniku Compassu (Rekreacyjne trasy rowerowe okolic Krakowa) wyszukuję pętli, która prócz zrobienia kilometrów będzie miała walor krajoznawczy.

45 kilometrowa pętlę zaczynam w Szklarach. Teren tutaj jest mocno pofałdowany, właściwie mam wrażenie, że bardziej przypomina ten krajobraz kompaktowe góry niż jurę (przynajmniej tą cześć północną, którą znal lepiej i do której jestem przyzwyczajona). Mijam wiele miejsc, które kojarzę z osobnych eskapad - albo jeszcze z czasów harcerstwa (Łazy) albo czasów wczesno-wspinaczkowych, gdzie w skałki jeździłam z KW Katowice (Dolina Kobylańska, Będkowska).

Trasa w dużej mierze prowadzi po drogach i dróżkach, no chyba, że na własne życzenie chcemy ją sobie skomplikować. Ja na przykład postanowiłam wjechać na wzgórze górujące za Krzeszowicami, by następnie znaleźć się w środku strzeżonego zakładu - Kopalni Wapienia Czatkowice. Generalnie no comment... szelątałam się w te i we wte od jednej bramy zamkniętej na łańcuchy i strzeżonej drutem kolczastym po drugą. Żywej duszy, monitoring, znaki informujące o zakazie wstępu... miałam wrażenie, że będą do mnie strzelać. Jakież było zdziwienie gdy wyszedł stróż z głównej bramy i spojrzał na mnie jak na zjawę pytając mnie czy wiem, że tu nie można przebywać i co ja właściwie tu robię? No cóż.... to był mały "fakap" nawigacyjny, na którym spędziłam sporo czasu. Reszta drogi już jakoś poszła... Urokliwa Dolina Eliaszówki, Klasztor Karmelitów Bosych, pole golfowe w Paczółtowicach, cudowne drewniane Sanktuarium z 1510r., ostańce i wszechobecne kolory jesieni mieniącej się w pełnym słońcu...

Track trasy znajduje się tu. Polecam na weekendową przejażdżkę :)

W tej części Jury mnóstwo jest szlaków pieszych i rowerowych.

Jesień, jesień....jesień ach to ty.

Nie wiedziałam, że takie góry w ogóle istnieją.

Pole kukurydzy - bez kukurydzy.

Sanktuarium z 1510r.

Piękna nasza Jura cała.

Wapienne ostańce co krok.
Profil hipsometryczny trasy - założonej trasy - bez moich wariacji na temat.

Zarys wycieczki

17 października 2015

Jesienne Beskidzkie Korno

Od trzech lat startuję w jesiennym rajdzie na orientację organizowanym przez moją znajomą z Dąbrowy. Sceneria jesiennych Beskidów, doborowa ekipa i super atmosfera. Trzy lata temu na pierwszej edycji rajdu startowałam z dwójką moich znajomych – kolega o ksywie Ślepy znalazł najwięcej punktów pochowanych w krzakach, na drzewach i rozstajach. W zeszłym roku biegłam w Wojtkiem – zrobiliśmy grubo ponad 30 km po górach i zajęliśmy pierwsze miejsce, a w tym roku…

W tym roku pierwszy raz startuję na rowerze, a rano jeszcze leżąc w łóżku zastanawiam się czy w ogóle mam siłę z niego wyjść, o ściganiu się nie wspominając. 

Mocne postanowienie jednak oraz umówienie się ze znajomym z klubu mobilizuje we mnie resztki sił! A co, żyje się raz! Jedziemy do Międzybrodzia Żywieckiego! 

Trasy na Jesiennym Korno są zróżnicowane. Ja startuję akurat z dwójką znajomych z klubu przypadkowo tu spotkanych w rowerowej trasie rekreacyjnej (40 km). Punkty poza jednym znajdujemy raczej bez problemu, dojazd jak to w rekreacyjnej trasie prowadzi głównie po wygodnych drogach czyt. Asfalt, szutr, drogi polne – nie trzeba się nigdzie przebijać przez krzony, rzeczki czy inne takie. Tempo mamy więcej niż bajtowe, gdy spotykamy znajomych po prostu zatrzymujemy się by zamienić kilka zdań. Przez ten nasz spręż niestety na ostatnich kilometrach dopada nas zlewa, która nie zostawia na nas suchej nitki. 

Kończymy wyścig na jakichś nic nie znaczących miejscach – bliżej nam do końca stawki niż do początku.


kładka pieszo rowerowa

jeden z punktów kontrolnych

chwila w tzw międzyczasie - wyznaczanym przez opady deszczu

odbicie punktu na karcie startowej

A poniżej krótki film Suunto z naszej pętli.


11 października 2015

Warsztaty jogi w Mandali i rowerem przez Leskowiec

Stoję na tarasie i patrzę w dal… góry, góry i jeszcze raz góry. I lasy. Jest też parę zabudowań – wiadomo, w dziczy nie jesteśmy – mimo to nie narzucają się, są jakoś tak wkomponowane w krajobraz. Zatem to jest ten magiczny widok, który jak dotąd widziałam tylko na zdjęciach? Ostatnim razem gdy tu byłam deszczowa aura przez cały weekend nie odsłoniła ni skrawka krajobrazu.

W Mandali jestem drugi raz, Wojtek jest pierwszy. Jesteśmy tu by przez najbliższy weekend praktykować jogę na warsztatach prowadzonych przez znajomą Wojtka z Gliwickiego Klubu Wysokogórskiego. Na samą myśl weekendu spędzonego w tym miejscu robiło mi się cieplej na serduchu. A jest tu naprawdę magicznie.


W przerwach między zajęciami planujemy pojeździć na rowerach. Plan – dwie pętle po 12 km w sobotę na prawo od Leskowca, w niedzielę na lewo od szczytu. Idealne, rekreacyjne, spokojne tempo. W sam raz na dotlenienie się między zajęciami z jogi, które zaczynają się wczesnym rankiem od półgodzinnej praktyki oddechu czyli Pranayamy. Następnie lekkie śniadanie i dwugodzinne warsztaty jogi. Wieczorem powtórka z rozrywki połączona z relaksacją.


Polecam taki weekend wszystkim, którzy chcą choć na chwilę się wyrwać od codzienności, którzy chcą udoskonalić swoją praktykę jogi poprzez doprecyzowanie ruchów, świadomość ciała. Nie przeszkadza nawet, że nikogo się nie zna. Na pierwsze warsztaty pojechałam znając tylko prowadzącą… Ludzi są tu tak otwarci i pozytywni, skupieni na wspólnym celu że właściwie bariery w poznawaniu nie istnieją :)


I ten widok z tarasu...


bujamy się

4 października 2015

Rowerami przez Beskid Żywiecki - Rysianka, Krawców Wierch, Rycerzowa.

Najgorzej, że pomysłodawcą przebiegu trasy, destynacji, celów pośrednich byłam ja. Nawet ja wybrałam noclegi. On się tylko zgodził i ochoczo przyklasnął rękami. Naaaajgorzej… bo później całą złość jaką miałam, mogłam wyładować tylko na sobie. Nie mogłam narzekać, nie mogłam strzelić focha, popłakać się czy obrazić. Ja – mistrz planowania, znawca mapy – który zdaje się nie sprawdził skali i zataczając po mapie esy floresy wyznaczył ponad 40 km trasę w górach z bagatela 1877 metrami podjazu! Na dzień dobry, na pierwszy raz.

Ale od początku. Pakujemy rowery do pociągu bowiem zamierzamy zrobić pętlę Milówka – Rajcza. Jedziemy jak jakieś dziobaki – bez zarezerwowanych noclegów, bez większej ilości gotówki (po co? Mamy karty!), bez śpiworów – w ogóle nie licząc się z tym, że w górach weekend z cudowną pogodą, że na pomysł nam podobny wpaść mogło tysiąc innych osób, a schronisko jak schronisko ma to do siebie, że z gumy nie jest. I w końcu bez jedzenia - przecież można zjeść w schronisku (płacąc oczywiście kartą!).

Już w piątek smakujemy goryczy naszych decyzji. Noc a my jeździmy od drzwi do drzwi po Hali Boraczej (a warto wiedzieć, że drzwi tam wiele nie ma bo stoi kilka domów na krzyż) i liczymy, że ktoś się nad nami zlituje. Na szczęście udaje się znaleźć nocleg, niestety do 10 następnego dnia chodzimy głodni i spragnieni, bo nie wzięliśmy oczywiście ze sobą żadnego jedzenia licząc, że… zjemy w schronisku (oczywiście za wszystko płacąc kartą). Jako, że na schron na Boraczej puściliśmy focha, mimo, że żołądek przyklejał nam się do kręgosłupa pozostaliśmy stanowczy w tej kwestii i zjedliśmy dopiero na Rysiance. Gdy ruszyliśmy w dalszą drogę nie zdawałam sobie sprawy z tego co nasz czeka...

Na nic zdaje się odpoczynek pod Krawców Wierchem. O zmroku siadamy po pokonaniu pionowej niemalże ściany na Przełęczy Przysłop i zastanawiamy się, czy mamy jeszcze siły podjechać do Bacówki na Rycerzowej czy olewamy temat?

Po pierwsze niebieski graniczny szlak okazał się szlakiem ustanowionym przez naszych południowych sąsiadów. Prowadzony najbardziej logiczną linią – wszystkimi kolejnymi szczytami, szczycikami, pipantami. Nie raz rowery trzeba było tachać przed sobą, a później sprowadzać je z dłońmi zaciśniętymi na hamulcach. Mistrzostwem okazał się ostatni zjazd który, właściwie przypominał pionową ścianę. Gdybyśmy od niego mieli startować pokonując szlak w drugą stronę przemyślałabym raz jeszcze skrupulatnie cały plan.

Na szczęście mobilizujemy się wzajemnie z Wojtkiem i oboje stwierdzamy, że znamy ten szlak, że gorzej być nie może. Docieramy do bacówki po ciemności, na chwilę przed zamknięciem kuchni. Kupujemy wszystko – pierwsze danie, drugie, ciacho, sok, piwo i cieszymy się jak dzieci. Śpimy na glebie na obrzydliwych schroniskowych kocykach, które nie-jedno-już-pamiętają – ale nic to, cieszymy się jak dzieci. Zawsze mogliśmy kimać gdzieś pod chmurką. Nazajutrz jak te psy z podkulonymi ogonami siadamy na rowery i kierujemy się do cywilizacji.

Weekend w siodle. Pierwszy raz na naszych rowerach razem w górach i 64 km w nogach. Wiem, że dla wielu moich rowerowych znajomych to nic, bo część z nich startuje np. w rajdzie Bałtyk-Bieszczady. Ale dla mnie żółtodzioba sobotnia wycieczka, którą przewrotnie nazwaliśmy pogranicznicy – to skaza na psychice!

Oczywiście relacja ma charakter subiektywny - Wojtas mógłby przejechać wielokrotność tego dystansu.

Zdjęcia wcięło... zostało tylko kilka natomiast w aplikacji do naszych "zygorków" znaleźliśmy opcję robienia filmików, co pozwolę sobie poniżej wkleić.

Ahoj ku nowej przygodzie!

Poranny odjazd z Hali Boraczej - jeszcze nie wiemy co nas czeka :)

Śniadanie na Rysiance z takim widokiem