14 lipca 2015

Grań Żabiego Konia III/IV


Pokochałam od pierwszego wejrzenia, gdy 12 lat temu mozolnie drapiąc się na Rysy zobaczyłam na ostrej jak brzytwa grani wspinający się zespół. Od tamtej pory w głowie kiełkowała mi myśl: wspinać się w Tatrach, uciec od zgiełku, chodzić własnymi ścieżkami (czyt. Uprawnienia taternickie pozwalają na dojście poza szlakiem najkrótszą drogą do jaskini, pod ścianę – nie istnieje „hulaj dusza…”).

Zatem jest i on – Żabi Koń. Mityczna niemalże grań przypominająca smoczy ogon ze względu na poszarpaną, cienką grańkę. Na tej drodze chrzest przechodziło wielu taterników. Grań oddziela dwie przepiękne doliny – Rybiego Potoku z widokiem na Morskie Oko i czarny Staw oraz Dolinę Żabich Stawów Mięguszowieckich. Widoki obłędne – Kazalnica, Rysy, Ciężki Szczyt, Wysoka, Żabia Grań… tego nie da się opisać – to trzeba zobaczyć.
 
W rozpoznaniu terenu pomogło mi kilka stronek z doskonałymi wskazówkami dojścia i przejścia grani.

Ale słów kilka ode mnie… ze szlaku czerwonego prowadzącego na Rysy za Żabimi Stawami, które mijamy po lewej stronie, tuż przy ostrym odbiciu ścieżki na Rysy w prawo (miejsce z pierwszymi łańcuchami na szlaku na Rysy) my odbijamy w lewo, ewidentną ścieżką prowadzącą nas trawiasto-piarżystym tarasem ponad leżącymi po lewej stronie stromymi ścianami.

By dostać się na drogę nie wspinaliśmy II/III kominka bardzo kruchego i przez to niebezpiecznego, lecz wchodziliśmy (bez asekuracji ale już w butach wspinaczkowych i obowiązkowo kaskach) widocznym zacięciem z boku, następnie trawersowaliśmy trawiastą półą do punktu zjazdowego na Żabią Przełęcz. To najbezpieczniejsza droga podejścia – nic na nas z góry się nie sypie.

Grań Żabiego Konia jest imponująca. Z początku ostra jak brzytwa, trzymam się jej kurczowo, nogi stawiając na tarcie. Granitowa płyta trzyma, tylko my niedowiarkowie wychowani na wapiennych skałach musimy w to uwierzyć niemalże na nowo.

Następnie zaczyna się wspinaczka – raz po lewej, raz po prawej stronie grańki. Raz nogi na Słowacji, ręce w Polsce, raz ciało w Polsce, głowa na Słowacji i tak wijąc się jak piskorz pokonujemy kolejne fragmenty. Miejsca trudniejsze pokonujemy z reguły od strony Słowackiej. Pod nogami lufa, z jednej i drugiej strony. Ludzie na ścieżce jak mróweczki, w dole lata helikopter odbijając dźwięk skrzydła od ścian. Jest magicznie!

Na wierzchołku napawamy oczy widokami i wpisujemy się do całkiem nowej książki. Skrupulatnie zawinięta w reklamówkę, z długopisem znajduje się w metalowej skrzynce przymocowanej do ściany. Zejście z Żabiego to dwa zjazdy ze stałych punktów. Choć na początku obawiamy się, że lina może się gdzieś zatrzeć nic na szczęście się nie dzieje i bez problemów ją ściągamy za sobą. Grań zrobiona, pierwsze koty za płoty. Wracamy do naszej koleby w ostatnich promieniach słońca… nadchodzi noc.

Na szczycie Żabiego Konia - 2291 m n.p.m.


Po pobudce o 4 nad ranem człowiek jest jakiś ospały...

Podejście pod Żabiego Konia

Przygotowujemy się do zajzdu - za przełamaniem ringi prowadzące na przełączkę pod Żabim

Za przełamaniem również pokazuje się nasza grań - pierwsze myśli - o ja p....
Oto on!

I oto ja - w tle Rysy

Gdzie jest Polly

Jak dobrze nam zdobywać góry i młodą piersią chłonąć wiatr, prężnymi stopy deptać chmury i dłonie ranić ostrzem Tatr


To miało być zdjęcie z grani - jedna noga na Polskę, druga na Słowację - oprócz mnie mało co widać - trzeba sobie wyobrazić

Czarny Staw i Morskie Oko

Szykując się do zjazdu ze szczytu


Na piku!



Na szczycie obowiązkowo należy się wpisać - książka jest śliczna i nowiusieńka, wpisujemy się na pierwszych kartach

Rzut oka na Polskę


W nocy w kolebie - przepak
Podsumowanie weekendu - Grań Żabiego i Wołowa zdobyte - jeszcze tu wrócimy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz