24 marca 2015

aklimatyzacja - o wysokości i jej wpływie na organizm słów kilka

Myślę, ze temat jest bardzo ciekawy i nazwijmy to życiowy. Nie sądziłam, że kiedyś część mojej pracy magisterskiej będę mogła przedstawić na blogu - a tu proszę. Temat dotyczy wpływu wysokości na organizm człowieka. Pominę mechanizmy zmian i reakcje chemiczne zachodzące w organizmie, bo nie o wykład z medycyny górskiej tu chodzi, a skupię się na przedstawieniu tego, jak podle może czuć się człowiek na "niecodziennych" wysokościach...


Mont Blanc - 2004r.

Rejonem wysokogórskim określa się tereny powyżej 2500 m n.p.m. Na świecie powyżej tej wysokości żyje 140 milionów ludzi, głównie w Azji, Ameryce Południowej, Środkowej i Północnej, a także Afryce Wschodniej. Da się? No jasne, że się da! Nie są to oddalone od cywilizacji wioski wysokogórskie, jakby mogło się wydawać lecz niekiedy całkiem spore miasta jak na przykład La Paz w Boliwi - najwyżej położona na świecie stolica - na wysokości 3658 m n.p.m.

Środowisko wysokogórskie posiada szereg odmienności istotnych dla człowieka. Najważniejszą jest fakt, iż ze spadkiem wysokości spada ciśnienie atmosferyczne, a co za tym idzie, ciśnienie parcjalne tlenu. Obniża się również temperatura powietrza, pojawia się znaczna zmienność pogody, nagłe opady atmosferyczne, bardzo silne wiatry i wyładowania elektryczne w atmosferze. Podłoże zmienia się na skalne bądź lodowe, pojawiają się niebezpieczne rozpadliny, w których nie trudno o poważną kontuzję. W najwyższych partiach gór zmienia się flora i fauna znikająca tutaj niemalże zupełnie.

Ciśnienie atmosferyczne obniża się wraz ze wzrostem wysokości n.p.m.. Na poziomie morza wynosi ono 760 mmHg, na Mont Blanc (4810 m n.p.m.) 410 mmHg, natomiast na Mont Everest (8848m n.p.m.) już tylko 250 mmHg. Obniżanie się ciśnienia atmosferycznego jest równoznaczne z rozrzedzaniem się powietrza, czyli zmniejszaniem się ilości cząsteczek tlenu w danej objętości powietrza np. jednym wdechu. Im wyżej n.p.m. tym więcej powietrza musimy dostarczyć do płuc (wdychać) by organizm otrzymał tą samą ilość tlenu. 

Im szerokość geograficzna jest wyższa, tym mniejsze ciśnienie atmosferyczne odnotowuje się na tej samej wysokości n.p.m.. Dodatkowo zimą ciśnienie atmosferyczne jest niższe niż latem na tej samej wysokości. Również podczas załamania pogody ciśnienie atmosferyczne obniża się. Temperatura otoczenia obniża się około 6.5 °C co 1000 m. W górach występują ogromne dobowe wahania temperatury powodowane na przykład przez odbijanie się promieni słońca od lodowca podczas bezwietrznej pogody. Przenikalność promieniowania UV przez atmosferę zwiększa się o 4 % co 300m. W górach wysokich występuje zjawisko tzw. wysokościowej pustyni. Może tłumaczyłoby to fakt, dlaczego w ciągu godzinnej kąpieli w gorących źródłach na Laguna Verde na wysokości 4300 m n.p.m. spiekliśmy się na raka...

W zależności od osiągniętej wysokości i czasu przebywania w warunkach obniżonego ciśnienia wyróżnia się następujące postacie niedotlenienia: 
  • umiarkowane niedotlenienie – od 2400 do 4200 m n.p.m., 
  • duże niedotlenienie – od 4200 do 5500 m n.p.m., 
  • bardzo duże niedotlenienie – powyżej 5500 m n.p.m..

Początkowo w organizmie człowieka, już od wysokości 1500 m, dochodzi do zmian kompensacyjnych, które nie stanowią patologii, a są jedynie wyrazem przystosowywania się organizmy do panujących warunków. W tej strefie mogą pojawić się: hiperwentylacja, skrócenie oddechu podczas wysiłku, zwiększona diureza (proces wydalania moczu), zmiany rytmu oddechowego podczas snu, nietypowe, męczące marzenia senne, zmiany przyzwyczajeń żywieniowych. Wszystkie te zmiany są wynikiem zmniejszonego wysycenia krwi tętniczej tlenem na wysokości i wywołanej tym hipoksji. Hipoksja jest stanem niewystarczającej podaży tlenu do tkanek. 

Na wysokości około 3500 m ciśnienie powietrza wynosi zaledwie około 480 mmHg. Choć procentowa zawartość tlenu jest taka sama (21%), to z uwagi na spadek ciśnienia atmosferycznego na tej wysokości jest o 40% mniej tlenu niż na poziomie morza. Ta różnica musi być wyrównywana przez szybkie mechanizmy kompensacyjne. Pojawia się hiperwentylacja, zwiększająca ilość tlenu pobieranego do tkanek, lecz nie w stopniu umożliwiającym uzyskanie podobnych wartości nasycenia tlenem krwi jak na poziomie morza. Zwiększa się szybko częstość uderzeń serca i wzrasta jego rzut. Efektem ubocznym są zmiany w równowadze kwasowo-zasadowej ustroju i związana z tym większa diureza. Stąd też bardzo istotnym jest fakt uzupełniania płynów na wysokości. Zmiany w organizmie o charakterze adaptacyjnym trwają od kilku dni do kilku tygodni. Do najważniejszych zaliczamy zmiany we krwi i układzie krwiotwórczym, w układzie sercowo-naczyniowym, w płucach, centralnym układzie nerwowym, a także zmiany w metabolizmie organizmu.

Le Brevent, w dali Aiguille du Midi, Mont Blanc du Tacul, Mont Maudit i Mont Blanc.


Choroba wysokościowa
Choroba wysokościowa nie jest jedną konkretną dolegliwością, lecz zespołem chorobowym spowodowanym brakiem adaptacji do warunków panujących na dużych wysokościach, a przejawiającą się u każdej osoby indywidualnymi dolegliwościami. Przyczyną choroby wysokościowej jest zmniejszanie się wraz z wysokością ciśnienia atmosferycznego i związany z tym spadek ciśnienia parcjalnego tlenu. Choroba wysokościowa naturalnie związana jest z długiem tlenowym. Na wysokości już od 2500 m obserwowany jest znaczny spadek ilości tlenu w atmosferze. Większość ludzi na tej wysokości nie odczuwa jeszcze dyskomfortu związanego z objawami choroby. Wśród wielu przyczyn niedotlenienia ten typ zaburzeń nazywany jest niedotlenieniem wysokościowym. 

Choroba wysokościowa najczęściej dotyka ludzi, którzy udają się w rejony wysoko położone, nie pozwalając wcześniej organizmowi przystosować się do panujących tam warunków. Choroba ta nie dotyczy jedynie osób udających się w góry najwyższe, ale również potencjalnych narciarzy, turystów wyjeżdżających kolejkami górskimi w szczególności dzieci i osoby powyżej czterdziestego roku życia. Przy lotach samolotami pasażerskimi ciśnienie barometryczne w kabinie jest dekompresowane do stałego ciśnienia atmosferycznego występującego właśnie na wysokości 2500 m na Ziemi. Stąd też dla odbywania podróży samolotowych istnieją pewne przeciwwskazania dla osób w chorobami serca, płuc, nad- czy niedociśnieniem. 

Kopuła szczytowa Mont Blanc 4810m n.p.m.


Profilaktyka choroby wysokościowej
Podstawowym sposobem zapobiegania jest indywidualne dostosowanie tempa wspinaczki, tak aby uniknąć pojawiania się objawów choroby wysokościowej. Sprawność fizyczna i duża wydolność organizmu nie zabezpieczają przed wystąpieniem żadnej formy choroby górskiej. AMS może dotknąć każdego. Płeć wydaje się nie mieć znaczenia. Jedynie młody wiek oraz znaczny stopień otyłości predysponują do zwiększonej zapadalności na AMS. W uniknięciu objawów nie pomaga również dobra kondycja fizyczna ani przebyty trening wytrzymałościowy. Często właśnie młodzi, wysportowani mężczyźni o wydawałoby się żelaznym zdrowiu, przechodzą ciężko chorobę wysokościową. Również uprzednie pobyty na wysokości nie gwarantują uniknięcia AMS. 

Podczas przebywania w górach należy pić duże ilości wody i unikać soli oraz alkoholu. Dieta podczas pierwszych kilku dni powinna zawierać znaczne ilości węglowodanów. Posiłki wysokowęglowodanowe powinny stanowić ponad 70% dostarczanej energii. Niezmiernie ważne jest unikanie zmian wysokości przed noclegiem. Lepiej aklimatyzować się na wyższych wysokościach, ale na nocleg pozostać w bazie poniżej. 
Stopniowo zwiększać wysokość maksymalnie do 600 metrów w ciągu 24 godzin. 

Elbrus, widok na Uszbę, 2007r.


Aklimatyzacja
Aklimatyzacja to proces przystosowywania się organizmu do zmiennych warunków środowiskowych panujących na dużych wysokościach. Chorobę wysokościową można zmniejszyć z pomocą odpowiednich środków farmakologicznych jednakże żadne z nich nie są tak skuteczne jak dobra aklimatyzacja. Aklimatyzacja najczęściej polega na rozłożonym w czasie zdobywaniu wysokości, przeplatanym powrotami na niższy poziom i kilkudniowymi pobytami na nim, w celu umożliwienia organizmowi dokonania odpowiednich zmian adaptacyjnych, związanych zwłaszcza z nasileniem erytropoezy (tworzeniem czerwonych ciałek krwi). Człowiek nagle przetransportowany na Mont Everest w ciągu kilku minut traci przytomność i umiera, natomiast osoba dobrze zaaklimatyzowana może zdobyć ten szczyt nawet bez stosowania dodatkowego tlenu. Tempo aklimatyzowania się organizmu jest cechą indywidualną. Ludziom rzadko prowadzącym działalność wysokogórską zaleca się, by już po przekroczeniu wysokości 3000 m n.p.m. zakładać kolejne obozy nie wyżej niż co 300 m różnicy poziomów, a co 2-3 dni stosować pełny dzień wypoczynku, bez zdobywania wysokości. Powinno się unikać również bezpośredniego transportu powyżej 2750m n.p.m.

Mimo zdolności adaptacyjnych naszego organizmu do dużych wysokości istnieje tzw. strefa śmierci. Strefa, w której procesy adaptacyjne (aklimatyzacja) przegrywają z procesami prowadzącymi do wyniszczenia organizmu ludzkiego. Powyżej 5800 m n.p.m. nie możliwe jest długotrwałe przebywanie człowieka bez dodatkowego tlenu. Niedotlenienie śluzówki jelit powoduje zaburzenia wchłaniania węglowodanów i tłuszczy. Spada masa ciała, organizm nie tylko spala nadmiar tłuszczu, ale wykorzystuje białka zawarte w mięśniach. Powyżej 8000 m n.p.m. proces wyniszczenia organizmu jest tak szybki, iż śmierć następuje po kilku dniach. Może dojść do sytuacji gdy topienie śniegu stanie się czynnością za trudną do wykonania. Dochodzi do odwodnienie organizmu, głodu i hipotermii.

W praktyce działania alpinistów powyższe granice aklimatyzacyjne ulegają znacznemu przesunięciu, a obóz bazowy jest zakładany najczęściej na wysokości 5000 m n.p.m. 





Kilimanjaro, Uhuru Peak, 2006r.


Chill w Chile

 Chile...

Kraj liczący ponad 4000 km długości, w najwęższym miejscu mierzący zaledwie 90 km. Wciśnięty pomiędzy wybrzeże Pacyfiku a pasmo Andów, gdzie w ciągu zaledwie jednego dnia, i to samochodem można znad wysokości morza dostać się na prawie 6000 metrów. 

Maciek, Kakuś, Kanion i ja wspinając się na znak in the middle of nowhere, a właściwie na przejściu granicznym Argentyna/Chile na Paso San Francisco (4726 m. n.p.m.). Granicy nie wyznacza tylko brama lecz również urywający się nagle od Chilijskiej strony asfalt.

Kraj, w którym mówi się po hiszpańsku, ale nie kastylijsku. Który od północy po południe serwuje nam krajobrazy całego globu od najsuchszej i najmniej przyjaznej krainy Atacamy, przez coś na wzór naszej makii śródziemnomorskiej, lasy deszczowe po skrajnie nieprzyjazne lodowce, wieczne zmarzliny Ziemi Ognistej. Z jednej strony urokliwe szerokie plaże, klify, za chwilę fiordy i rozszarpane grzywami fal wybrzeże. Wulkany, gejzery, gorące źródła, ośnieżone szczyty i pustynia.

Panamericana - czyli 25750 km droga łącząca Patagonię z Alaską, biegnąca przez 15 krajów.

Po przemierzeniu tego kraju ciężko zebrać myśli. Ciężko napisać o Chile jako o całości. Ciężko stwierdzić czy bardziej urzekła nas srogość klimatu, odległych bezludnych miejsc czy tętniące ulice miast, rozleniwione psy leżące na chodnikach i niezwracające uwagi na nic i ta bujność przyrody, czy ściany lasu do którego bez maczety się nie zbliżaj!
Gry jednak opuszcze się wygodą płatną autostradę dobrze mieć autoterenowe i mocne nerwy! A jeszcze mocniejszy żołądek, wiele tu zakrętów a droga często prowadzi przez wysokie góry!

Postawiliśmy na Chile z prostej przyczyny – naszym głównym celem było zdobycie którejś z gór, z serii tych najwyższych, tych naznaczonych eksploracją Polaków w okresie międzywojennym. Plany mieliśmy bardzo elastyczne, dostosowane do pogody, naszych nastrojów i samopoczucia. Na początku jedyną pewną rzeczą był fakt, że lądujemy w Santiago – that’s it!

Pierwsza noc na odludziu, nie pojawił się nawet pies z kulawą nogą. Nie było też zadnego krzaka... na poranną toaletę. Padł na mnie wówczas blady strach.

Jak to zazwyczaj bywa przy pakowaniu się na ostatnią chwilę oraz gnaniu na „łeb na szyję” popełniliśmy kardynalny błąd chowając raki do podręcznego bagażu, który to po odprawieniu bagażu głównego trzeba było nadać jako dodatkowy, który to w końcu po dotarciu do Chile po prostu zaginął… Ale potraktowaliśmy to tylko jako dobry znak na nadchodzący niemalże miesiąc w podróży.

Jest woda - jest życie! Laguna Santa Rosa 3700 m. n.p.m. nasz pierwszy obóz aklimatyzacyjny. To słone jezioro zwane salarem jest ostoją flamingów. Salar objęty jest konwencją Ramsarską stanowiąc ważny obszar ochronny o znaczeniu międzynarodowym. Ilość soli wytrącającej się na jego brzegu jest imponująca! W oddali szczyty: Nevado Tres Cruces.
Klęska urodzaju - Rio Lama

Baseny termalne w Laguna Verde - naszym obozie na 4300 m n.p.m.

Nasz wyjazd podporządkowany był działalności górskiej, stąd też pierwsze nasze kroki skierowaliśmy na północ kraju, do Copiapo. Północ kamienisto-księżycową, suchą, pozbawioną życia. Ta część kraju gości wyścig Paryż – Dakar, stąd też na autach sporadycznie można ujrzeć naklejki imprezy. Następnie odbijamy na wschód w stronę granicy z Argentyną, by tam zaszyć się na najbliższych 10 dni zyskując aklimatyzację na nasz cel – Ojos del Salado, najwyższy wulkan ziemi, drugi co do wysokości szczyt Ameryki Południowej o wysokości 6893 m n.p.m.

Przedstawiamy nasze auto do zadań specjalnych - trochę się dusiło na wysokości powyżej 5000 metrów, stąd zazwyczaj staraliśmy się stawiać go "przodem do ekspozycji".

Następnie znużeni niezmiennością krajobrazu północy ruszamy na południe, przez Copiapo, gdzie akcję górską rekompensujemy sobie genialnymi stekami, Santiago gdzie zmieniamy naszą Toyotę Todoterrano na coś szybszego i mniejszego po Puerto Montt, gdzie w końcu mają się zacząć nasze wymarzone wakacje, zwiedzanie i poznawanie kultury! Dość z odludziem, teraz chcemy się integrować! Oglądać, wypoczywać, spacerować, jeść!

Ekipa na spacerze aklimatyzacyjnym. Choć cały czas świeciło słońce, a temperatura w namiocie potrafiła za dnia sięgać do 40 stopni, nieustający wiatr sprawiał, że wcale ciepło nie było. (fot. M. Sokołowski)

W Copiapo życie płynie swoim rytmem, jest początek marca, dzieci po dwumiesięcznych letnich wakacjach wracają do szkół, jest zielono, pachnąco, głośno. Fikusy które znamy z domowych doniczek osiągają kilka do kilkunastu metrów wysokości - wszystko w normie ;)
Pustynna północ kraju zdominowana jest przez duże auta, pick-upy - nie inaczej jest okazuje się na południu. Tutaj Puerto Montt.


Z rozpędu wpadamy na Carreterę Austral –droga krajowa nr 7, główna arteria komunikacyjna i właściwie jedyna łącząca północ z południem czyli Puerto Montt z Villa O’Higgins. To najpiękniejsza trasa widokowa Chile biegnąca w głąb Patagonii. Po drodze mija się wiele parków narodowych, rezerwatów, wodospadów, lodowców, wysokich gór, ścian zapierających dech w piersiach, gejzerów i gorących źródeł. Carretera Austral stanowi cel sam w sobie, idealny na włóczęgę rowerową, na wypożyczenie vana, bądź przejechanie jej 4x4 (choć i zwykłym autem podobnież też się da). My docieramy najdalej do pierwszej przeszkody jaka pojawia się na naszej drodze przeprawa promowa, najbliższy prom za 3 dni i absolutnie żadnej innej drogi by dostać się dalej. Zatem carreterę kończymy w Hornopiren, niemalże szybko i niespodziewanie jak ją zaczęliśmy. 

Przyznaję się... wpadł nam do głowy pomysł "wysokoczenia" na Wyspę Wielkanocną. Jednak naszą ułańską fantazję powstrzymał termin biletu powrotnego. Ale zgodnie z porzekadłem "Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry" my naszego Kolosa odnaleźliśmy w stolicy Chile - Santiago.

6435 kilometrowa linia brzegowa Chile jest niezwykle urozmaicona. Na północ od Chile liczne są urokliwe spoty idealne do surfingu.

A z "darów" Pacyfiku tworzy się kosmetyki.

Teraz spokojnie zmierzając na północ skupimy się na pobliskich miejscowościach oraz parkach narodowych, które odsłonią przed nami surowość natury, bezwzględność sił przyrody… przed nami urokliwe: Petrohue z górującym nad małą osadką wulkanem Osorno, turystyczną mieścinę z backpackerskim klimatem Pucon u stóp wulkanu Villarica, który z początkiem marca bieżącego roku poczynił lekkie spustoszenie. 

Gdy nagle kończy się droga, a słupy wysokiego napięcia wpadają wprost do oceanu wiedz, że coś się dzieje i najlepiej jest wtedy... po prostu wracać skąd się przyjechało. Hornopiren. (fot. W.Grzesiok)

Dolina Cochamo
Cochamo, urokliwa wioska na końcu fiordu. Dolina o tej samej nazwie nazywana jest Yosemitami Ameryki Południowej ze względu na wysokie granitowe ścianiska opadające ku dnie doliny.
Do doliny Cochamo można dostać się bądź na piechotę bądź konno. Nie ma innej drogi, a czas przejścia zajmuje około 4 godzin. Ale co to za droga! Co to za las!

Petrohue z górującym ad wioską wulkanem Osorno.

Petrohue - wulkaniczna plaża z czarnym piaskiem, jezioro, góry i ośnieżone szczyty wulkanów.

Odwiedzamy winnicę Santa Cruz w dolinie Colchagua. Dolina położona jest około 160 kilometrów na południe od Santiago, jest jednym z najbardziej charakterystycznych obszarów winiarskich Chile.  Od czasów kolonialnych dolina ta zawsze była atrakcyjna dla produkcji winiarskiej.  Idealne warunki pogodowe tu panujące sprawiały, że w tej dolinie Hiszpanie budowali piękne posiadłości dziedziczone  przez kolejne pokolenia. Często projektowali je europejscy architekci. W połowie XIX wieku do Chile sprowadzono odmiany bordoskie. To właśnie Cabernet, Merlot i Carmenere stanowią dziś wizytówkę tutejszego winiarstwa.
Winnica Santa Cruz, w której zamiast do obiadu napić się lokalnego wina biegaliśmy między grządkami na deser zajadając się winnymi gronami.

Gorące źródła Los Pozones to jedne z tysiąca takich miejsc w Chile

W Chile spędzamy w sumie 22 dni, z czego 10 dni zajmuje nam akcja górska. Z całą pewnością to zdecydowanie za mało by poczuć klimat Ameryki Południowej. Pomyśleć, że zwiedziliśmy zaledwie skrawek zaledwie jednego kraju… Z zazdrością patrzeliśmy na parę autostopowiczów z Niemiec, którą zabraliśmy na stopa, a która zaczynała dopiero swoją półroczną podróż po Ameryce Południowej.






23 marca 2015

Wyżej niż kondory

Książka od lat jest obecna w domu, pożółkłe kartki, wytargana okładka będąca odrębną częścią całości. Stempelki biblioteki (strach się bać która to biblioteka i gdzie nalicza narastające lat odsetki za przetrzymanie). W końcu przed wyprawą w Andy sięgam po nią bo kiedy jak nie teraz. Mowa o książce „wyżej niż kondory”, czyli opowieści o Pierwszej Polskiej Wyprawie Andyjskiej, która odbyła się w latach 1933-34. Tak! 34 rok! Cudownie napisany dokument, piękny język, piękne górskie opisy i przemyślenia, ideały którymi kierowali się wspinacze, a które łączyły bardzo wąskie na ów czas środowisko górskie. 



W skład wyprawy weszli Stefan Daszyński, Jan Dorawski, Adam Karpiński, Konstanty Narkiewicz-Jodko, Stefan Osiecki i autor Wiktor Ostrowski. Autor opisuje wejścia na dziewicze szczyty Kordylierów (m.in. Mercedario 6670 m). Wspinacze wytyczyli także drogę na dziewiczej wschodniej ścianie Aconcagua (6960 m) zwaną do dziś Ruta de los Polacos, stanowiącą ambitny cel wejścia na tą jakże komercyjną obecnie górę. Polska wyprawa zapisała się w historii wypraw zapisując wiele nazw na białym jak do tej pory skrawku mapy. Mamy tu Lodowiec Polaków, Glaciar Ostrowski i Glaciar Karpiński, a także El Pico Polaco.

Ponadto eksploracja Puny przez Polaków jest zapamiętana do dziś… dwójka wspinaczy spotkanych przeze mnie pod szczytem Ojos del Salado (wejście na ten najwyższy wulkan świata oraz II co do wysokości szczyt Ameryki Południowej należy nomen omen do Polaków. Dokonali go podczas II Polskiej Wyprawy Andyjskiej) słysząc iż jestem z Polski, niemalże na trzy cztery ściąga czapki z głów mówiąc, że Polacy to ludzie gór i wiele tematów im się zawdzięcza w Andach.

Książkę o górach, chorobie wysokościowej, walce z samym sobą i swoimi słabościami kończę czytać leżąc w naszym obozie na 4300 metrów i obserwując wokół mnie wszystko to, co przeszło 80 lat temu pisali pierwsi wspinacze. Podnoszę głowę i czuję ten wiatr, ten sam zapach powietrza to samo słońce opala moją twarz. To jest dopiero magia!