Po sezonie deszczy zenitalnych trwających mam wrażenie
nieprzerwanie w Tatrach od początku lipca
meteoblue oznajmia ładną pogodę.
Zapowiedź jest dla mnie prawie jak wystrzał ze startera – ładuję do plecaka
potrzebny sprzęt, kilka ciepłych ubrań, bo po Tatrach nie wiadomo czego się
spodziewać, dopinam szczegóły z moim partnerem i mknę z przyjaciółmi (drogami
szutrowymi!!!) do Zako!
W
Betlejemce zastanawiamy się, jaką drogę wybrać nazajutrz.
Wiele odpada z racji już wcześniej wspomnianych opadów – zacięcia i kominy mogą
nie wyschnąć, gdzieś tam może kapać, z czegoś się lać. Postanawiamy zatem, że
wybierzemy się na Zamarłą. Wchodnio-południowa ściana szybko wyschnie w
porannych promieniach słonecznych a i my skorzystamy na wspinie z pięknych
warunków pogodowych. Mój partner Jędras, ratownik górski, który zęby zjadł w
ścianach, wybiera drogę Motyki. Śledzę szkic i w sumie nie widzę żadnych przeciwwskazań!
Robimy to!
|
Klar na stanowisku |
Droga Motyki na Zamarłej Turni to przepiękna linia
poprowadzona mega logicznie w litej skale. Z resztą jest wiele dróg w Tatrach,
których autorzy prowadzili je po najbardziej narzucających się formacjach. Dziś
należą do kanonu… Wśród nich są również drogi Motyki - zawsze w litej skale,
logicznie poprowadzone ładnymi formacjami, narzucające się w prowadzeniu o
odpowiedniej solidnie „piątkowej” wycenie – nie zaniżonej, nie zawyżonej.
Droga Motyki to dobra asekuracja, przygotowane stanowiska, zapierająca
dech w piersi ekspozycja, czytelny przebieg oraz mnogość formacji skalnych.
Pod ścianę przybywamy rano, jednak nie na tyle wcześnie by
być pierwszym zespołem. Niestety przed nami już się wspinają ale wykorzystujemy
ten czas na zrestowanie po blisko dwugodzinnym podejściu, posilenie się i
rzucenie okiem na przebieg drogi. Staram się zapamiętać jak najwięcej ze
szkicu, by jak najmniej po drodze męczyć Jędrasa pytaniami – a teraz w prawo, w
lewo? A tuuuu cooo?
Dzielimy się prowadzeniem po równo – ja ciągnę I i III
wyciąg, Jędras II i IV – jak się miało okazać, kolega wziął na siebie te
trudniejsze odcinki – bowiem płyta na II wyciągu ze względu na swój charakter,
lufę pod nogami, kompletny brak stopni i chwytów (i znów powtarzana przeze mnie
mantra – granit trzyma, granit trzyma – zaufaj mu) wywołała u mnie nagły przypływ adrenaliny. Z resztą zastanawiam się nad fenomenem
chodzenia na drugiego. Kiedy prowadzę nie ma czasu na wahanie się, rozkminanie –
gdy nie potrafię od strzała poradzić sobie z jakąś trudnością restuję,
sprawdzam czy ubezpieczenie dobrze siedzi w skale, biorę głęboki wdech i
atakuję kolejny raz. Gdy idę na drugiego męczę się, szamoczę, przeklinam a gdy
już przejdę zastanawiam się jak mój partner to pociągnął?! Ten to dopiero musi
mieć psychę! I na takich właśnie przemyśleniach minęła mi droga Lewych
Wrześniaków, na których wybałam się jak nigdy dotąd!
Ale wracając do Motyki… Start drogi wyznaczają zielonkawe
płyty z ryskami, u podnóża wielkiego zacięcia zakończonego jakby literą Y. My
postanawiamy wystartować od samej podstawy ściany, choć stanowisko asekuracyjne
znajduje się jakieś 10 metrów nad nami. Robię 50 metrowy wyciąg zacięciem aż
pod okapy, gdzie znajduje się stanowisko z haka i stałego punktu. Po drodze są
dwa fajne miejsca przysparzające o szybsze bicie serca. Zacięcie z perspektywy
stanowiska wygląda przepięknie. W dole widoki na Pustą Dolinkę, ludzie jak
mróweczki na Orlej Perci pnący się na Kozi Wierch, rozkosznie grzejące słońce i
wyrywający z błogiego letargu głos partnera „idęęęęę”.
Kolejne dwa wyciągi można połączyć w jeden, choć załamanie
liny może być całkiem spore, prowadząc do jej przesztywnienia. Stąd Jędras
wbijana drugi wyciąg zaczynający się psychicznym trawersem i jeszcze gorszą
płytą, którą wspina się cały czas z odchyleniem na prawo ku ostrzu filara, z
którego w lewo wydostajemy się na stanowisko testowe na tak zwanym balkonie. Płyta
stanowi dla mnie zagwostkę i jest lekcją zaufania – mając pod nogami kilkudziesięciometrową
lufę należy zrobić kilka czujnych ruchów (nie zapominając przy tym o odychaniu)
by sięgnąć do kantu i mieć wrażenie, że choć jedną kończyną człowiek się czegoś
trzyma.
Z półki prowadzę ja przez litą płytę do trawersu Zamarłej,
gdzie jest kolejne trzecie już stanowisko i piękne zacięcie będące już ostatnim
wyciągiem. Zacięcie to, to ciąg trudności równo rozłożonych na około 40 metrach
na podobnym poziomie. Ekspozycja i wysokość robią swoje ale o dziwo podczas
wspinania nie ma czasu na myślenie o tym czy kontemplowanie.
Drogę kończy 15 metrowa rynna. Na szczycie czuję szczęście,
adrenalinę, zmęczenie, poczucie wykonania świetnej, nikomu niepotrzebnej
roboty! Na szlak schodzimy na żywca, zdejmujemy buty wspinaczkowe i… jakby na
umówioną godzinę spotykam znajomych z klubu, którzy robią zacny projekt – Orla Perć
w jeden dzień (jak się miało później okazać bite 14 godzin w drodze, a byłoby
znacznie szybciej, gdyby nie spowalniający ich inni użytkownicy żelaznej
perci). Ach cudowne są takie spotkania!
|
Czarny Staw Gąsienicowy |
|
Droga Motyki widziana z dołu - nawet widać zespół na 1 stanowisku pod okapem. |
|
Plażing na balkonie za II wyciągiem |
|
Liny Jędrasa mnie urzekły :) |
|
Jędras na IV wyciągu - chyba najpiękniejszym z całej drogi |
|
i taki oto widok za przełamaniem skały - zasłużony odpoczynek na szczycie... |
|
... z widokiem na Dolinkę Pustą i Pięć Stawów |
|
Zdjęcie zdobywców musi być |
|
Szukamy finiszu Lewych Wrześniaków, przed nami grań Orlej Perci - opowiadam o traumatycznym finiszu z burzą w tle podczas ostatniego wspinu |
|
Adaś przy osławionej drabince na Koziej Przełęczy |