Właśnie wróciliśmy z Beskidu Sądeckiego, gdzie byliśmy z naszymi znajomymi. Pierwsze pytanie nasuwające się stając u stóp gór - to gdzie jest do licha ten śnieg?
W ten weekend odpoczywaliśmy w Szczawnicy - w tym roku jesteśmy tam już trzeci raz - pierwszy z biegówkami, drugi z rowerami a podczas trzeciego robimy rekonesans okolicy z buta. Udajemy się zatem zaraz po przyjeździe na typowe słowackie jadło, wzdłuż Dunajca i zaraz za granicą na lewo - do pierwszej drewnianej chaty na polance pośród gór. Drugi dzień to miły i nieforsowny spacer, a jednak bez mapy musieliśmy nakombinować trochę (idąc na skróty) by z Palenicy dostać się do Wąwozu Homole. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że niekiedy warto iść szlakiem, wejść na kolejną górą ale nie zbłądzić, nie dygać przez chaszcze, nie chodzić po błotach, rzekach czy bagnach... Tak czy siak lądujemy po spacerze w Jaworkach w bacówce, klimatycznej knajpie góraliskiej z bardzo dobrym jedzeniem (polecam :) Nie obyło się również bez odpoczynku a'la kuracjusz czyli spacer po parku zdrojowym w Szczawnicy oraz mające zdziałać cuda - wody źródlane. W naszym przypadku w miarę przyswajalny miks - Jan + Magdalenka. Kto kosztował kiedyś wód (szczaw) czy to w Krynicy, czy w Szczawnicy wie jakie ryzyko łączy się z zaserwowaniem sobie jakiegoś "toksycznego śmierdziucha". Tak czy siak zregenerowani, wypoczęci zaczynamy nowy tydzień :) Tym lepszy, że zbliża nas do upragnionych wakacji, a właściwie wyczekiwanego urlopu - już 16 grudnia! :)