No i w końcu, oficjalnie rozpoczął się kurs w dąbrowskim speleoklubie. Pierwsze zajęcia udało nam się spędzić w dwóch, na codzień zamkniętych jaskiniach :Wiernej i Wiercicy. Była wielka impreza, zlot okolicznych grotołazów, było ognisko, kryptonit i super bohaterowie.
Drugi dzień spędziliśmy na poszukiwaniu Piętrowej Szczeliny i zjeździe do jaskini Przekątnej, która dosłownie odkopywana jest przez dąbrowski klub speleo. Póki co zapowiada się całkiem nieźle, wejście do niej to ogromna, szeroka i długa studnia. Resztę... trzeba odkopać :)
Wyjście z Przekątnej
... i to było na kursie. A kolejne jaskinie odkrywaliśmy już z ekipą z klubu - Agą, Olem, Magdą, Matim, Marem oraz Jackiem, który czekając na nas przed jaskinią prawie zapuścił korzenie. Plan na weekend był treściwy - sobota wspin, niedziela jaskinie. Padło na kultowe Podzamcze oraz Grochowiec. Dziwne, bo to drugie, w sumie okazałe zbiorowisko skał widziałam na oczy dopiero teraz pierwszy raz. Spręż oczywiście wszystkim towarzyszył od wczesnych godzin porannych - nie ma co! :) Noc spędzamy na robieniu pieczonek i doprowadzania ogniska do podczerwoności! Nie ma co noce już są zimne...
Przygotowując się do akcji w Twardej
Następnego dnia postawiliśmy już na jaskinie!Zaczynamy od Twardej, która niesamowicie ryje mi psychę,śniąc mi się później po nocach. Twarda jest typem jaskini tektonicznej, gdzie w środku wisi wszystko na słowo honoru, łącznie z plakietkami zjazdowymi... Odkryta całkiem niedawno, w związku z czym mało osób przez nią się przewinęło. Nasze wejście było prawdopodobnie 9 w jej historii. Wrażenie - hmmm kupę luźnych kamoli, całkiem ciasno ale przede wszystkim dużo za dużo wspinania zapieraczką bez żadnego zabezpieczenia z lufą pod stopami. Ogólnie - no more time! ;)
Popołudniowy posiłek przed kolejną akcją szturmową
Akcja zajmuje nam chyba więcej czasu niż się spodziewaliśmy. Wieczorem po posiłku postanawiamy znaleźć jeszcze jaskinię Spełnionych Marzeń. Krążymy gdzieś w promieniu 50 metrów od otworu ale i tak nic nie widzimy. Nawet nie spieszy nam się już tak bardzo zobaczyć jakikolwiek otwór. Ja przynajmniej po Twardej nie mam już siły psychicznej żeby zejść do następnej. Jednakże po chwili stajemy przy otworze jaskini Józefa. I jakoś dziwnym trafem siły wracają!
Pakujemy się do środka, całkiem spory zjazd - mimo wszystko czuję się o niebo bardziej komfortowo niż w tej poprzedniej. Biegamy tu i tam - na lewo, na prawo kolosalnej szczeliny, schodzimy do najniższego punktu, próbujemy znaleźć coś jeszcze nie odnalezionego, aż w końcu w zupełnych ciemnościach, w nocy wychodzimy na powierzchnię. Kto zmęczony, ten zmęczony :) Ja bardzo!
W poniedziałek po pracy rozliczamy zaległości z dnia poprzedniego. W niedzielę bowiem planowaliśmy 3, w porywach 4 jaskinie. Wyszło, jak wyszło - zaledwie dwie. Udajemy się zatem ponownie do Jaroszowca i odnajdujemy jaskinię Błotną. Dodam, że nazwa mówi sama za siebie. Dość ciasny zjazd z przepinką i niezłym zaciskiem i dno pełne cuchnącego błota!
Słuchając Ola pchamy się na samo dno i szukamy przejścia gdzie go nie ma. Sporo podwspinywania się, liczne przeszkody wymagające sprytu i zwinności, zwłaszcza gdy ma się na sobie dużo za duży kombinezon :) Błotna jednak strasznie mi się podoba tym bardziej, że jest to szybka akcja. Praca, dom po zgarnięcie szpeju, podjazd autem pod dziurę, akcja, ognicho i około północy powrót do domu. No... i tak wyglądają początki kursu speleo :)
poszukując nietoperzy
sforsowawszy zacisk wynurzam się na powierzchnię