Mieć takie swoje cztery kąty, wypełnione wspomnieniami z tysiąca i jednego miejsca... bezcenne
29 marca 2011
28 marca 2011
kurodomowienie
Dopadł mnie jakiś straszny wirus, mam zapchany nos, ledwo czuje smaki i czuje się jak rozjechany pies. Bilans raczej mało pozytywny biorąc pod uwagę niedzielny start w półmaratonie poznańskim :/ No ale są też plusy... siedząc cały dzień w domu napadła mnie mania wiosennych porządków. I tym samym w końcu miałam okazję do końca wypadkować się ze wszelkich pudełek, pudełeczek, toreb, torebeczek z czasów jeszcze poznańskich, z Sevilli, z Tarify... i w końcu przeliczyłam ile par mam butów. I choć liczba jest imponująca to spokojnie mogę stwierdzić, że nie mam w czym chodzić! :)
27 marca 2011
المغرب
Można to nazwać wiosennymi porządkami... Wyrzucam z kompa co niepotrzebne, układam, przekładam i natknęłam się na coś. To coś znajduje się tu a jest niczym innym niż relacją live z wyjazdu z przyjaciółmi do Maroka. Już jakiś czas minął od tego wydarzenia, sporo podróży odbyło się później, w końcu zamieszkałam na prawie dwa lata w tej Hiszpanii, którą opisuje w poniższej relacji. Ale właśnie te pierwsze wrażenia, wszystkie och i ach są tak bezcenne.
Dawno tego nie czytałam, ale być może przyda się komuś kto w tamte strony się wybiera na zasadzie ciekawostki lub przyda się przyjaciołom do wspomnienia sobie tych chwil :) A był to niezły wypad!
Ps. powyższe foto made by Grześ / Grigra - moim zdaniem the best pic evaaaaaa!
26 marca 2011
niMi Nimi
Po prostu... :) Uśmiech mi się pojawia za każdym razem gdy na niego patrzę, a dźwięk klaksonu jest jak on - przeuroczy :) No wiadomo, takie babskie podejście do tematu. Uroczy i basta - więcej info dlaczego on a nie inny u el Visa. Następny tydzień wielki test - jeżeli odeprę choróbsko, które się do mnie zbliża - Poznań półmaraton wersja rollerblade! Tego jeszcze nie było! A co tu dużo mówić, mocno zaczęłam się do półmaratonu przygotowywać ale gdzieś na półmetku siadła mi motywacja do dalszego treningu dlatego już wiem, że mojego rekordu życiowego bym nie pobiła a biec by dobiec do mety średnio mi się chce. Zatem coś nowego - opcja rolkarska! A na koniec jeszcze mała mruczanka - nimi nimi - zakochałam się w tym jeździdełku!
25 marca 2011
fuera!
Idę, przedzieram się w ściemności przez las, w błocie, ze mną grupka znajomych i myślę, myślę, intensywnie myślę i dochodzę do wniosku, ze ostatni raz topiłam Marzannę równo 20 lat temu! O zgrozo! I co nam przyszło na stare lata?! Aby dopomóc zimie w poniedziałkowy, chłodny wieczór wybieramy się ze znajomymi na groble nad Czarną Przemszą (No tak, Czarny Śląsk, to nawet rzeki są czarne...). Marzanna lekko podduszona spoczywa w czarnym worze. Wygląda trochę jak Gnijąca Panna Młoda, ma piękną suknię, a za cały design jest odpowiedzialna Lenka :) Zgromadzenie na grobli, szum wody, doniosła przemowa, podpalenie i nasza gnijąca ląduje w wodzie i z nurtem płynie hen przez siebie jeszcze długo tląc się. Ot taki mały rytuał. Z niecierpliwością czekamy już na Noc Świętojańską i puszczanie wianków na wodzie.
24 marca 2011
bienvenido de nuevo!
Witam wiosną! Ufff dawno mnie tu nie było, trochę się zakurzyło. No ale cóż w sumie to nic się nie dzieje, ale gdyby tak wszystko rozebrać na czynniki pierwsze to emocji nie brakuje i to każdego dnia! Między nawrotami zimy trenuję, kiedy spadnie śnieg lenię się, bywam to tu, to tam. Ostatnio biorytm coś chyba nie sprzyja, mam ochotę zagrzebać się w puchowej pierzynie (a propos! Wszystkie osoby, które posiadają jakąkolwiek informacje o moich śpiworze puchowym, który zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, proszone są o kontakt!) i dospać tak dopóki temperatura za oknem nie wzrośnie do minimum 20 stopni. Sporo też czytam ostatnio, a właściwie pochłaniam książki. Czeka na mnie już za chwilę "Gra Anioła", książka, która kupiłam mojej mamie pod choinkę ale coś średnio jej się spodobała. Muszę to zatem zweryfikować. A teraz taki mały szortkacik co w trawie u mnie piszczało ostatnimi dniami...
Kraków, Kraków dawna stolica rodaków. W końcu jestem tu na trochę dłużej niż tylko tranfer na lotnisku. Przyjeżdżamy z odwiedzinami do człowieka-legendy - naszej Estrelli. Chyba nic jeszcze na temat tego człowieka-akcji tu się nie pojawiło. Na pewno trzeba jej poświęcić osobny wpis. Zatem spędzamy przemiły weekend w Krakowie. Pogoda dopisuje, aczkolwiek jest strasznie zimno. Tym zimniej, że nasz eskorcik na bakier trochę z ogrzewaniem, także podróż do Krakowa, jakkolwiek krótka przysparza prawie zanik krążenia w stopach. Wieczór spędzamy z Estrellą i Ulaszem grając w pokera (gram pierwszy raz i ogrywam wszystkich, ach to szczęście początkującego) i kenta. Nie pamiętam kiedy ostatni raz grałam w karty i choć zawsze przed karcianymi rozgrywkami bronie się nogami i rękami, to zawsze później przyznaje, że było fajnie :) Następny dzień spacer po Kazimierzu, jak zawsze poszukiwanie ulicy Kupa, kultowe zapiekanki na Placu Nowym, wielki kilkupiętrowy Empik na Rynku i szukanie inspiracji książkowych, magiczny Zakrzówek.
Wracając do domu zahaczamy jeszcze o mieszkanie mojego poznańskiego znajomego, który teraz ze swoją żoną zamieszkuje śliczną kamienicę w centrum Krakowa. Dobrze, dobrze Poznań za daleko jest!
Kolejny punkt programu to wycieczki rowerowe. Serce roście - z dnia na dzień coraz cieplej... aż do wielkiego bum śniegowego, które nawiedziło nas nie dawno! Jezioro w moim mieście wygląda jak boliwijskie słone jezioro Salar de Uyuni, a mój rower ślizga się na lodzie, choć wokół ani śladu śniegu już.
Przejażdżką sprzyja mój nowy sprzęt i licznik, który motywuje mnie do przejechania jeszcze i jeszcze więcej :) W naszych rowerowych zmaganiach docieramy również na Dorotkę. Jest to spora górka w Będzinie szczególnie upodobana przez downhillowców i inne odłamy MTB :) Zmagamy się w błocie po pachy bo inaczej nazwać tego już nie można. W pewnej chwili tylne koło się blokuje, opona ma średnicę z 15 cm a wokół hamulców znajduje się kilogramowy nawis błota. Witaj wiosno!
W rowerowym szale postanawiam również wybrać się na działkę do oddalonego o ponad 50km Jaworznika. A wszystko za sprawą nadgorliwości mojego taty, który stwierdził, że jedzie tam wcześnie rano i nie będzie na mnie czekał. Jak mam ochotę mogę dojechać rowerem. Tak też zrobiłam, tymbardziej że wieczór wcześniej odbyło się pierwsze z cyklicznych spotkań moich psiapsiół z liceum. Stwierdziłyśmy, że takie babskie gadanie, trochę wina oraz dobre jedzenie (na tą okazję przygotowałam canelloni ze szpinakiem, fetą i pieczarkami) to zdecydowanie dobry pomysł. Tymbardziej, że studia każdą z nas rzuciły na inne kierunki, w inne miejsca. No ale wracajac do mojego spektakularnego wyjazdu na działkę... Logistycznie trasa mnie wykończyła, tymbardziej, że zaraz po zimie w lesie, na szlaku było pełno błota - plus ścinka. Postanowiłam jechać inną drogą i już wiedziałam pakując się na tą drogę, że wcześniej czy później się pogubię, ale jakież było moje zdziwienie gdy wyjechałam w miejscu oznaczonym tak...
No i jeszcze zaklęty las oczu patrzących zewsząd czyli zaczarowany las bukowy na Górze Bukowej w Ujejscu... oczywiście na rowerze! Ach o tej porze roku to miejsce wygląda cudownie! Zobaczcie!
I wszystko by było ładnie, pięknie gdyby nie jebudu i śnieg po kolana w mieście... I co to ma być? Wiosna czy zima?!
Kraków, Kraków dawna stolica rodaków. W końcu jestem tu na trochę dłużej niż tylko tranfer na lotnisku. Przyjeżdżamy z odwiedzinami do człowieka-legendy - naszej Estrelli. Chyba nic jeszcze na temat tego człowieka-akcji tu się nie pojawiło. Na pewno trzeba jej poświęcić osobny wpis. Zatem spędzamy przemiły weekend w Krakowie. Pogoda dopisuje, aczkolwiek jest strasznie zimno. Tym zimniej, że nasz eskorcik na bakier trochę z ogrzewaniem, także podróż do Krakowa, jakkolwiek krótka przysparza prawie zanik krążenia w stopach. Wieczór spędzamy z Estrellą i Ulaszem grając w pokera (gram pierwszy raz i ogrywam wszystkich, ach to szczęście początkującego) i kenta. Nie pamiętam kiedy ostatni raz grałam w karty i choć zawsze przed karcianymi rozgrywkami bronie się nogami i rękami, to zawsze później przyznaje, że było fajnie :) Następny dzień spacer po Kazimierzu, jak zawsze poszukiwanie ulicy Kupa, kultowe zapiekanki na Placu Nowym, wielki kilkupiętrowy Empik na Rynku i szukanie inspiracji książkowych, magiczny Zakrzówek.
Wracając do domu zahaczamy jeszcze o mieszkanie mojego poznańskiego znajomego, który teraz ze swoją żoną zamieszkuje śliczną kamienicę w centrum Krakowa. Dobrze, dobrze Poznań za daleko jest!
Kolejny punkt programu to wycieczki rowerowe. Serce roście - z dnia na dzień coraz cieplej... aż do wielkiego bum śniegowego, które nawiedziło nas nie dawno! Jezioro w moim mieście wygląda jak boliwijskie słone jezioro Salar de Uyuni, a mój rower ślizga się na lodzie, choć wokół ani śladu śniegu już.
Przejażdżką sprzyja mój nowy sprzęt i licznik, który motywuje mnie do przejechania jeszcze i jeszcze więcej :) W naszych rowerowych zmaganiach docieramy również na Dorotkę. Jest to spora górka w Będzinie szczególnie upodobana przez downhillowców i inne odłamy MTB :) Zmagamy się w błocie po pachy bo inaczej nazwać tego już nie można. W pewnej chwili tylne koło się blokuje, opona ma średnicę z 15 cm a wokół hamulców znajduje się kilogramowy nawis błota. Witaj wiosno!
W rowerowym szale postanawiam również wybrać się na działkę do oddalonego o ponad 50km Jaworznika. A wszystko za sprawą nadgorliwości mojego taty, który stwierdził, że jedzie tam wcześnie rano i nie będzie na mnie czekał. Jak mam ochotę mogę dojechać rowerem. Tak też zrobiłam, tymbardziej że wieczór wcześniej odbyło się pierwsze z cyklicznych spotkań moich psiapsiół z liceum. Stwierdziłyśmy, że takie babskie gadanie, trochę wina oraz dobre jedzenie (na tą okazję przygotowałam canelloni ze szpinakiem, fetą i pieczarkami) to zdecydowanie dobry pomysł. Tymbardziej, że studia każdą z nas rzuciły na inne kierunki, w inne miejsca. No ale wracajac do mojego spektakularnego wyjazdu na działkę... Logistycznie trasa mnie wykończyła, tymbardziej, że zaraz po zimie w lesie, na szlaku było pełno błota - plus ścinka. Postanowiłam jechać inną drogą i już wiedziałam pakując się na tą drogę, że wcześniej czy później się pogubię, ale jakież było moje zdziwienie gdy wyjechałam w miejscu oznaczonym tak...
A później wjechałam na teren oznaczony tak... z duszą na ramieniu muszę przyznać...
Ach no i jeszcze było zimowe zdobycie Jastrzębnika. Najwyższej ściany na Jurze, aczkolwiek co do tego mam pewną wątpliwość. Wraz z agentem Kowalskim zdobywamy najwyższy punkt w masywie, przypatrujemy się najtrudniejszej ścianie, odnajdujemy stare haki, nawet przystawiamy się do wspinu, ale w sumie trochę zimno, więc pierwsze łojenie odkładamy na okres około świąteczny. A później po eksploracji ruszamy w kierunku Bobolic. I tu wielkie wow! O Bobolicach będzie tu jeszcze pewnie szumnie, na razie zdań kilka - keidy pierwszy raz widziałam zamek w Bobolicach był on ruiną! Dziś odbudowany lśni białością wapienia i góruje nad okoliczną wioską!
I wszystko by było ładnie, pięknie gdyby nie jebudu i śnieg po kolana w mieście... I co to ma być? Wiosna czy zima?!
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)