21 grudnia 2010

a poem



... Jakoś tak pasuje mi do dzisiejszego dnia... inaczej miało to wyglądać... inaczej miałam się czuć... Najlepiej chyba ten stan określa słowo - confused... tak I am confused


Poniżej jeden z moich ulubionych wierszy, nota bede kopia wpisu z mojego drugiego bloga. No cóż...


Kiedys dostalam od przyjaciolki, napisany na kartce cudowny wiersz. Czesto wraca do mnie... czesto powinien byc przeslaniem dla kazdego z nas...



Rudyard Kipling - jezeli


Jeżeli spokój zachowasz, choćby go stracili
Ubodzy duchem, ciebie oskarżając;
Jeżeli wierzysz w siebie, gdy inni zwątpili,
Na ich niepewność jednak pozwalając.
Jeżeli czekać zdołasz, nie czując zmęczenia,
Samemu nie kłamiesz, chociaż fałsz panuje,
Lub nienawiścią otoczony, nie dasz jej wstąpienia,
Lecz mędrca świętego pozy nie przyjmujesz.
Jeżeli masz marzenia, nie czyniąc ich panem,
Jeżeli myśląc, celem nie czynisz myślenia,
Jeżeli triumf i porażkę w życiu napotkane
Jednako przyjmujesz oba te złudzenia.
Jeżeli zniesiesz, aby z twoich ust
Dla głupców pułapkę łotrzy tworzyli,
Lub gmach swego życia, co runął w nów,
Bez słowa skargi wznieść będziesz miał siły.

Jeżeli zbierzesz, coś w życiu swym zdobył,
I na jedną kartę wszystko to postawisz,
I przegrasz, i zaczniesz wieść żywot nowy,
A żal po tej stracie nie będzie cię trawić.
Jeżeli zmusisz, choć ich już nie stanie,
Serce, hart ducha, aby ci służyły,
A gdy się wypalisz, Wola twa zostanie
I Wola ta powie ci: "Wstań! Zbierz siły!"

Jeżeli pokory zniszczyć nie zdoła tłumu obecność,
Pychy nie czujesz, z królem rozmawiając,
Jeżeli nie zrani cię wrogów ni przyjaciół niecność,
I ludzi cenisz, żadnego nie wyróżniając.
Jeżeli zdołasz każdą chwilę istnienia
Wypełnić życiem, jakby była wiekiem,
Twoja jest ziemia i wszystkie jej stworzenia
I - mój synu - będziesz prawdziwym człowiekiem!


eng.
If you can keep your head when all about you
Are losing theirs and blaming it on you,
If you can trust yourself when all men doubt you,
But make allowance for their doubting too;
If you can wait and not be tired by waiting,
Or being lied about, don't deal in lies,
Or being hated, don't give way to hating,
And yet don't look too good, nor talk too wise:

If you can dream - and not make dreams your master;
If you can think - and not make thoughts your aim;
If you can meet with Triumph and Disaster
And treat those two impostors just the same;
If you can bear to hear the truth you've spoken
Twisted by knaves to make a trap for fools,
Or watch the things you gave your life to, broken,
And stood and build' em up with worn-out tools:

If you can make one heap of all your winnings
And risk it on one turn of pitch-and-toss,
And lose, and start at your beginnings
And never breathe a word about your loss;
If you can force your heart and nerve and sinew
To serve your turn long after they are gone,
And so hold on when there is nothing in you
Except the Will which says to them: 'Hold on!'

If you can talk with crowds and keep your virtue,
Or walk with Kings - nor lose the common touch,
If neither foes nor loving friends can hurt you,
If all men count with you, but none too much;
If you can fill the unforgiving minute
With sixty seconds' worth of distance run,
Yours is the Earth and everything that's in it,
And - which is more - you'll be a Man, my son! 


halfmarathon in DG


Od początku grudnia trwają zapisy do IV dąbrowskiego półmaratonu. Od dzisiaj na liście startowej widnieje moje nazwisko. Można powiedzieć, że wracam po to, czego nie udało mi się dokonać na początku tego roku. Po starcie w Sevilli planowałam, że następny bieg będzie w Dąbrowie, pech chciał, że był wielki plane crash i wszystkie tego typu imprezy odwołano... a kiedy III półmaraton się już odbył to ja wtedy byłam daleko, daleko.
No ale dobrze, w tym roku powinno się udać. W tym... właściwie w przyszłym, 3 kwietnia. Zatem od stycznia zaczynam treningi - biegówki, pływanie (trochę areobowego wysiłku) a kiedy stopnieją lody bieganie i rower. I heja! Każdy kto ma ochotę wystartować, nie ważne czy z Dąbrowy czy skąd inąd może się zapisać tu :) Fajnie gdyby nas było więcej :)))) Ktoś chętny?

20 grudnia 2010

Rycerzowa

ó...zasypiam w drewnianym schornie, na ostatnim piętrze, na poddaszu, na łóżku tuż przy oknie. W wielosobowej sali wszyscy jak jeden mąż dają nocny koncert chrapań, sapań, oddechów. Zasuwam się w śpiworze po same oczy, obracam w stronę otwartego okna, wdycham głęboko zapach świeżego, górskiego powietrza pomieszanego z zapachem palonego drewna, z dołu dochodzą niskie dzwięki gitary i uśmiechając się do siebie zasypiam...
...pierwsza pobudka to śnieg sypiący na twarz przez uchylone okno. Mało miłe a conajmniej dziwne uczucie. Druga pobudka to Elvis - zanim zdążyłam go zabić tylko jednym otwartym okiem pokazał tylko palcem na okno, powiedział Polly popatrz, a później uciekł. A Polly wyjrzała i tak w tym wyjrzeniu została przez chwil parę - bo od takiego widoku oczu oderwać nie można...


Zaśnieżone szczyty Beskidu Wysokiego, strojne choiny i niczym sznur korali - Tatry na horyzoncie a zza nich czerwona poświata zapowiadająca rychły wschód słońca. Gdyby taka pobudka spotykała każdego z nas choć raz w tygodniu - życie byłoby piękniejsze!
Po szybkim śniadaniu udajemy się na obchód okolicy, czyli "figle" w puchu i naukę Elvisa jazdy na nartach. Tak, tak - bo Elvis to osoba niepływająca ale surfująca, nie jeżdżąca na ani nartach, ani snowboardzie, ani biegówkach ale udająca się od razu na skitoury. I cóż wylądował kilka razy w zaspie ale chyba mu się spodobało :) 


Zjeżdżając do bacówy gorąco wita nas cała załoga a na stół wjeżdża śniadanie na miarę śniadania świątecznego. Stół niemal ugina się pod naporem rarytasów. Skoro uczta to uczta - grzane wino, piwo, ciacha - dostaliśmy nawet wałówę do domu (pierogi i krokiety) a Basri urzekł załogę i obdarowany został nawet kilkoma prezentami. Poranek wprost cudowny, aktyny acz leniwy, w promieniach słońca z widokiem na tatry wylegiwaliśmy się jak stare koty. 


Koło południa czas jednak zwijać żagle - czarnym szlakiem zjeżdżamy do Soblówki. W międzyczasie ekipa się rozdziela i tu każdy na swoja rękę przeżywa jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny zjazd. Las znów wygląda jak zaklęty a hulający dziś wiatr zrzuca kolejne czapy z drzew. I mimo, że jest gorąco najlepiej się jak najszczelniej zapakować, by jakaś część tego śniegu przypadkowo nie wylądowała za kołnierzem.



Jakimś cudem znów spotykamy się wszyscy na dole, w składzie powiększonym o parę Torunsko-Łódzką. Pakujemy się do busa i przeprowadzamy bilans zysków i strat - Elvis i Basri - kolano, ja palec roztrzaśniety o skałę i udo, które zpadło na krawędź narty, jednakże wszyscy w jednym kawałku, Elvis otrzymał (może nawet i w nadmiarze) bodźce do nauki nowego sportu, Basri zobaczył kawałek naszych cudnych gór a ja w końcu wróciłam do miejsca za którym tak tęskniłam, do naszych cudnych, małych pogórów. Stwierdziliśmy też zgodnie, że następnym razem, kiedy GOPR jednak zamknie jakieś szlaki to przed wyruszeniem przypomnimy sobie naszą nocną walkę (gwoli wyjaśnienia zimowy czas przejścia od Przegibka do Rycerzowej to około 5h, pokonaliśmy go jednak w jakieś 2 więc nie jest źle). I tak... teraz siedzę w ciepłym domu, na fotelu, dodatkowo laptop grzeje mnie w kolana i myślę sobie jak niewiele trzeba, by ruszyć się z miejsca i wyjść na czoło nowym przygodom :)

19 grudnia 2010

Pierwszy raz na Rycerzowej


Nie pamiętam kiedy postanowiliśmy, że ten weekend spędzimy w górach. Prawdopodobnie był to impuls. Na dodatek koło czwartku GOPR zamknął szlaki w Beskidach - krótki dzień, ciężkie warunki i śnieg po pachy. Prawdopodobnie ostateczna decyzja o wyjeździe padła właśnie w ten dzień. No to jedziemy sprawdzić słuszność decyzji... Cel - bacówka na Rycerzowej

Poranny pociąg do Rajczy, stamtąd autobus i heja w góry. Przynajmniej tak to miało wyglądać. W dobie przebudowy 90% dworców w Polsce i ogromnych zasp pociągi kursują jak kursują, ale o autobusach nikt nic nie wspominał! Czekamy nadaremno w Rajczy na autobus, przez co mamy około 3godzinną obsuwę czasową. W końcu łapiemy stopa i dostajemy się pod sam szlak. Z biegówkami (a jak!) przytroczonymi do plecaków wyglądamy conajmniej jak husarzy. Śniegu sporo, przed nami tylko ktoś na skitourach pomykał. Zapadamy się niemiłosiernie, a część szlaku niestety ale torujemy - całkiem nieźle - w śniegu po kolana. Docieramy do schronu pod Przegibkiem, kiedy słońce powoli ma się ku zachodowi. Czołówki na zewnątrz, narty na nogi, ciepły posiłek i heja! Okazuje się, że wcale nie jest tak kolorowo - mimo, iż podążamy trawersem, zapadamy się w zaspach i z trudnością przeprawiamy przez koryta rzeczne. Znak, że narty trzeba zdjąć i dalej podążać szlakiem. W międzyczasie zapadły egipskie dosłownie ciemności, zachmurzone niebo nie dawało żadnego blasku więc jedyne co nam zostało to zimne światło czołówek i cisza dudniąca w uszach.


Z niebieskiego szlaku zbaczamy trochę na dziko na czerwony - idący granią - i to okazauje się najlepszą decyzją jaką podjeliśmy. Na raz lądujemy w bajkowej, magicznej krainie, gdzie każde drzewo spowite jest masywną czapą śniegu, gałęzie pod jego naporem słaniają się niemal po ziemi. Ścieżka wije się pośród tysiąca tych drzew-posągów, wzdłuż granicy - gdzieniegdzie słupki wystają na 5 cm nad śniegiem, gdzieniegdzie w ogóle ich nie widać. Niebo rozpogadza się i wychodzi księżyc - rozświetla to całe widowisko. Naraz dostajemy sił, szalejemy, śmiejemy się, śpiewamy, wygłupiamy. Zapominamy, że przytroczone do plecaka narty wystają dobre pół metra nad plecakiem, zatem mimo iż torować to co na ziemi trzeba też torować to co nad nami... Pierwsza osoba (a w tym zaczarowanym lesie byłam to ja) miała przyjemność zrzucać na siebie ogromne czapy śniegowe z najniższych gałęzi, a jeśli nie na siebie to na idących za kompanów. Chłopcy zatem zwęszywszy co jesrt grane woleli trzymać się w bezpiecznej 5 metrowej odległości :) Miłe obudzenie jeśli na głowę spada Ci około 10 litrowy kubeł śniegu. 

Na końcowej grani okazuje się, że sytuacja nas przerosła. Co drugi krok zapadamy się po pas a bacówy jak nie było tak nie ma. Zaciskamy zęby i dajemy przed siebie, aż się kurzy a kiedy docieramy do lasu i teren staje się bardziej przyzwoity wpinamy się i dalszą drogę pokonujemy na nartkach. Muszę przyznać, że wrażenie niezapomniane - wyjechać w nocy na polanę, puch jak okiem sięgnąć, gdzieś w dole majaczą światła schroniska, jedynego zabudowania w promieniu kilkunastu kilometrów, nad nami gwiazdy, za nami bajkowo ośnieżony las, przed nami góry - krótka kontemplacja widoku i zjazd do samego schronu. Backcountry nieźle dają w puchu, nie podejrzewałam nawet, że aż tak dobrze! Jedyny problem to taki, że kiedy jednak z jakiejś przyczyny (np narta zaklinowana o drzewo przysypane śniegiem, którego nie widać) wpadniemy w zaspę twarzą, jedna narta się zakopie, druga ja zaklinuje, kijki i ręce się poplączą a na całą tą konstrukcje spadnie 10kg plecak to trzeba się nieźle zagimnastykować, by jakoś przywrócić się do pionu.
O samym schornie napiszę przy okazji, bo warto poświęcić temu magicznemu miejscu osobna notke...Napomknę tylko, że zostaliśmy przyjęci tak ciepło i tak cudownie, że przerosło to wszelkie moje oczekiwania. Grzane wino, ciepło kominka, wigilia, kalabryjskie pieśni przy gitarze, kobzach i fujarkach, znajomi i Ci nieznajomi, a nazajutrz...

17 grudnia 2010

Biegówki w Dąbrowie Górniczej

O sea... un dia perfecto! Poranne słońce i utrzymująca się już od dłuższego czasu bardzo niska temperatura przesądziła o tym, że dzień ten spędzimy zdecydowanie poza domem!


Rację mieli chłopcy ze sklepu górskiego, którzy mówili, że w momencie kiedy zaczniemy jeździć na nartach zaczniemy rozróżniać tysiąc różnych stanów skupienia śniegu, jak Eskimosi mają tysiąc odcieni białego. Tak było i dziś - idealny śnieg, najlepsze waruny jakie do tej pory mieliśmy. Śnieg tak zmrożony, że zdawało się, że każdy płatek leży oddzielony od drugiego i jakby tak dmuchnąć w wielka zaspę to uniesie się cała i spadać będzie wolno z powrotem na ziemię. I cóż nasze backcountry wypróbowane dziś na lodzie, w zaspach, na przygotowanych trasach i...zupełnej dziczy - absolutnie dają radę!


 Pogoria I, II i III to dzisiejszy target i powiem tak - daje radę. Około 15 km i ręce (o dziwo ręce a nie nogi wymiękają). Jakoś tak się złożyło, że wczoraj w nocy też jeździliśmy, nawet udało nam się spotkać w trochę dziwnych okolicznościach Elvisa z Tomkiem (w środku nocy w Parku Zielona rozpalających romantycznie świeczki i puszczających sztuczne ognie?!?!). Dziś rano dzwoni mama: "gdzie jesteście?". - na biegóweczkach; mama -"od wczoraj jeszcze nie wróciliście?". Zatem z tym sportem jak z chodzeniem po bagnach - wciąga!


Dodam jeszcze, że ostatnio udało mi się napisać artykuł o bieganiu do gazetki ukazującej się w naszym mieście, może jak wersję wydrukowaną uda mi się gdzieś przechwycić, to zobaczycie. Będę zachęcać dlaczego warto jeździć w DeGie na nartach :) Oraz ostatnio nawet miałam swoje 5 minut w telewizji lokalnej - będąc statystką biegówkowiczem :) Normalnie rośnie konkurencja Justynie Kowalczyk ;P
I jeszcze jedna dygresja, słyszałam, że grono crosscountry w naszym mieście rozrasta się - trzeba by pomyśleć o jakimś spotkaniu i wspólnym potrenowaniu!

16 grudnia 2010

nice place to hang out


W Dąbrowie nie ma niestety dużo miejsc, gdzie można wyjść ze znajomymi, rozsiąść się, napić dobrej kawy, czekolad smakowych i innych takich. W Poznaniu na dzień dobry nasuwa mi się kilka takich super klimatycznych miejsc, gdzie generalnie mogłabym spędzić życie (Cacao Republica, Republika Róż, Weranda i coś tam pewnie jeszcze ale nie pamiętam nazw). Oprócz rewelacyjnej, miłej atmosfery serwują nieziemskie sałatki i pyszne pyszności czekoladowo-czekoladowe. W Dąbrowie w sumie do niedawna też mieliśmy takie nasze kultowe miejsce - pisałam już o nim - małą, klimatyczną restauracyjkę Santorini running by nasi znajomi. Ale w momencie kiedy miejsce to zamknięto musieliśmy znaleźć coś nowego. Nazw nie będę wymieniać, bo i tak uważam, że sporo reklamy się tu ostatnio zrobiło, ale dodam, że miejsce to jest bardzo dobre. Idealne na chłodne popołudnia i wieczory. Zazwyczaj zasiadamy na wysokich, wygodnych fotelach, rozkładamy gazety i popijając kawę i dyndając zwisającymi nóżkami, robimy codzienny przegląd pracy, wysyłamy mmsy ze świerszczyków do znajomych (jakkolwiek to nie zabrzmi - na prawde chodzi o świerszczyka i przygody czarownicy Irenki) a później rozmawiamy, planujemy i jeszcze raz rozmawiamy i zawsze nasze głębokie rozmowy o życiu pieczętujemy jakimś wpisem, który przez kolejne kilka miesięcy wisi nad naszymi głowami na specjalnie do tego skonstruowanej lampie :)

15 grudnia 2010

demo day



Dziś mała retrospekcja a to dzięki zdjęciu, które wyszperał gdzieś w sieci Elvis. 13 listopada w Gliwicach mieliśmy okazję wkręcić się na imprezę demo day organizowanej przed Dobre Sklepy Rowerowe (ja tu powinnam chyba dostawać jakąś 1/100 część udziałów za reklamę). Licznie przybyli fani kolarstwa zapoznali się z nowościami na sezon 2011 wiodących w świecie rowerowym marek, podotykali, pooglądali, poprzymierzali, pojeździli i poszli do domu. Każdy w mniejszym czy większym stopniu znalazł coś dla siebie. Kacha kolarzówkę bo ładny kolor miała, Elvis wzdychał do kasku, cały czas tego samego, a ja tak łaziłam i oglądałam chyba pierwszy raz w życiu korby, sztyce i inne takie i zastanawiałam się - jak można wydać tyle kasy na tak prozaiczną i prostą rzecz?!


Ale i tak co by nie mówić, najbardziej nasze serca podbiło śniadanie - najpyszniejsze kanapeczki na świecie jakie jadłam. Mix na przykład - sera pleśniowego, kruchego tosta, jabłka, delikatnego sosu, serwowany na liściu szpinaku - mniaaaam! :) Później podróże krajoznawcze, wieża radiowa w Gliwicach (najwyższa konstrukcja drewniana w tej części Europy a może nawet i na świecie-mimo to mieliśmy małe trudności w odnalezieniu jej), niedzielna szkółka gotowania, następnie koncert w PKZ w ramach festiwalu Hope a następnie przyjęcie Kachy do VXT czyli Okiennik nocną porą, wspin, szczeliny i inne takie - Panna Kasia z Kagankiem i Sailor Włóczykij :) Dzień jak codzień.

12 grudnia 2010

na planie filmowym

Takiej pobudki muszę przyznać jeszcze nie miałam... Polly wstawaj, za półgodziny wjeżdża tu grupa antyterrorystyczna. I faktycznie - za pół godziny malutkie mieszkanie Elvisa babci, nasze kultowe miejsce spotkań, pękało w szwach - nie wiem jakim cudem ale w kuchni zmieściło się 9 osób zajadających śniadanie a po pokoju i korytarzy biegało kolejnych tyle jak nie więcej. A wszystko za sprawą naszych znajomych z cameleon studio i grupy paramilitarnej z Kraka i Katowic.

 Powyższe grupy a oprócz tego kilkoro jeszcze znajomych zapewniło nam dzień pełen atrakcji - latające zupki chińskie, Tomuś a'la Ferdek Kiepski w różowych dresach, rewelacyjna ekipa Cameleona - Lenka, Madzia, Kuba i Robert, przerażona mama Elvisa, sąsiedzi, babcia z okna naprzeciw - jednym zdaniem - VXT, bo każdy dzień jest inny...
Oficjalne rezultaty w połowie przyszłego miesiąca ale już dziś mogę powiedzieć, że praca to bardzo ciężka. Nakręcić materiał to jedno (zdjęcia trwały trzy dni) a zmontować z miliona scen to co faktycznie gdzieś się uroiło w głowie to drugie. Na razie zapowiedz od Pana reportera na tvzaglebie :)

9 grudnia 2010

Jaworznik

Czyli nasza letnia rezydencja na jurze :) Rezydencja to szumnie powiedziane, po prostu mały drewniany domek w środku lasu, z równie małym (ale jest) basenem, z wieloma drzewami z dala od wszystkiego. A jakże pięknie tu... zimową porą!

W puchu dokładnie widać jakie zwierzątka chadzają nie tylko po lesie ale też po naszej działce. Aż strach się bać co czai się na człowieka za krzakiem...

 Biegówki jako nieodłączny element zimowych eskapad :)

 Miało być dalej i ciężej ale juz na dziś przewidywano roztopy więc wybraliśmy się na krótki kilkukilometrowy spacer biegówkowy. Jaki czad rozpruwać sunąc przez siebie białe pierzyny puchu zalegające w lesie nad jeziorem...
Ćwiczymy technike, nie ma co! Sport łatwy ale z nieuwagi łatwo zaplątać się w kijki, strasznie długie narty i samej sobie podłożyć nogę :)

invierno

Kilka zimowych impresji. A wszystko przez to, że rok temu o tej porze, kiedy tu szalały zamienie, śnieg sięgał pasa a mróz szczypał w poliki ja siedziałam w Sevilli i denerwowałam wszystkich, tym że się jeszcze opalamy, że jedziemy na weekend nad morze, że świeci słońce... Wszystko jednak może się opatrzeć - i na tą zimę, tak wytęsnioną patrzę oczami dziecka, tak jakby wszystko było nowe, takie piękne, takie magiczne...





Zdjęcia zrobione na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i w DeGie

5 grudnia 2010

indoor climbin'

No tak - już zdecydowanie za zimno na łojenie skał, zatem celem większej motywacji (ale czy ona się faktycznie zwiększyła?!) kupujemy z "Kasiulą" karnet kryzysowy, czyli 10 wejść za 70 zeta, całkiem, całkiem :) O ścianie już coś pisałam wcześniej, zatem kilka info znajdziecie tu.Tymrazem udajemy się w 4. Bierzemy ze sobą jeszcze Basriego i naszego fotografa Rafała (dzięki za foty!), który właściwie miałam wrażenie, że więcej focił niż się wspinał.


I cóż - forma niestety spadła, ale jakby nie patrzeć przez chyba trzy tygodnie nie było możliwości nawiedzić Ligoty. No ale jeszcze sobie to odbijemy! Oficjalny cel - przygotowania do wspinu w el Chorro!


crosscountry Pogoria


     W końcu przyszedł i czas na okoliczne jeziora Pogoria, które znajdują się na terenie mojego miasta. Padło na pętle, a właściwie dwie (ok 12 km) wokół III i aż dziw bierze ile osób w 10 stopniowym mrozie jeździ na nartach, biega a nawet... wsiada na rower! Atmosfera rewelacyjna, bo zdaje się, że im zimniej tym ludzie są tym gorętsi, milsi i życzliwsi! 
      A sport sam w sobie - czad! Przede wszystkim ponieważ pracuje każdy, absolutnie każdy mięsień ciała, oddech jak przy bieganiu, wielka frajda, mróz szczypie w poliki ale tobie jest tak gorąco, że chcesz wyskoczyć ze wszystkiego i biec tylko w koszlulce z krótkim rękawkiem. Całkiem niezły trening areobowy - polecam! :)

poranne dąbrowskie impresje zimowe...

... gdy za oknem - 19 stopni, by Elvis

Good morning, outside -19, are You brave enough to come out from your warm place to this paradise?

4 grudnia 2010

winter already here

     Tak... zima juz dotarła. Nie oszczędziło nas - zawiało, zasypało, przymroziło i... wypędziło z domów. Za oknem słońce, śniegu po kolana, lekki mróz więc trzeba ten dzień spędzić w aktywny sposób. Tymbardziej, że weekend, że dzień wolny, że jest Wero (która przyjechała z dalekiej krainy), że rano się obudziliśmy wszycy u mnie w domu i stwierdziliśmy - no tak, to gdzie jedziemy?

                               Houston mamy problem...

     Kierunek Jura - cel - rezerwat w Smoleniu i próba odnalezienia tarasu widokowego, o który zahaczyliśmy dawno temu na biegach na orientację. Jednak jak się okazało nasze plany zostały szybko zweryfikowany przez zalegający śnieg i absolutnie nieprzetarte szlaki oraz przez dotarcie do miejsca, które zajęło nam wiele więcej czasu niż planowaliśmy na początku. Przez nieskręcenie w tą drogę, w którą powinniśmy skręcić snujemy się między lasami, wioskami, zawracamy na środku szczerego pola itd, itp.

      Zostawiamy auto w lesie i udajemy się przez pola na zamek. Śniegu po kolana, niekiedy po pas. Słońce i świeże powietrze wywołuje w nas jakąd euforię. Na zamek próbujemy wbić najpierw przez strome zbocze a później forsując mury ruin. Małe zwiady, sesja foto i ruszamy w równie ekscytującą drogę powrotną. Tymbardziej fascynującą kiedy wpadamy niemalże na tabliczkę - "zakaz wejścia, ruiny zamku grożą zawaleniem". Elvis komentuje - "oj tam, oj tam". No tak... niektóre rzeczy lepiej zobaczyć po fakcie, lub żyć w błogiej niewiedzy.

       Zatem... zima już jest a narty czekają na szus po dzikich terenach Jury. Ach na jakich cudownych terenach żyjemy!
                         ♥

Winter is already here. Whatever You think about this season for sure You change your mind when You get your ass somewhere outside the town. Suddenly you see the abundance of snow. Is everywhere, heavy snow caps on the trees, sharp colours and lower than usual sun. So lovely! This time we get together, with Wero who came here two days ago and go to Smolen. Close to my city place. So lovely because of old castle ruins and calcit rocks. Spending great time we have a lot of fun all together. Thank You guys!

29 listopada 2010

backcountry skiing



             Moim marzeniem od bardzo długiego czasu, właściwie od kiedy opuściłam Dąbrowę a zamieszkałam w Poznaniu, było nauczyć się jeździć na biegówkach. W wielkopolsce jakoś tak czasoprzesteń nie sprzyjała tej przyjemności. Jeżeli spadł już śnieg to długo nie leżał, w mieście szybko topniał, przerzedzał się a brak auta powodował trudności w ruszeniu tyłka za miasto. Zatem plan biegóweczek od dawna gdzieś tam już kiełkował. I nawet kiedy byłam jeszcze w Hiszpanii, wybierałam sprzęt do kitesurfingu to już myślałam o nadchodzącej zimie i jeździe. I cóż - jedna wizyta w naszym sklepie górskim weld.pl, rozmowa z przemiłym zapaleńcem sportów wszelakich i decydujemy się. Po nasz łup przyjeźdzamy już dnia następnego.
      Backcountry to w zupełna nowość w Polsce. To coś pomiędzy lekkimi treningowymi nartami crosscountry a heavy-duty ski-toury, które na dobrą sprawę w Polsce sprawdzają się idealnie tylko w Tatrach. Do backcountry nie potrzebujemy przygotowanych tras. Lekka narta, wygodny but idealnie sprawdzają się też w terenie, puchu, pagórach i górkach takich jak nasze Beskidy. 
            Zatem od soboty jesteśmy bardzo szczęsliwymi posiadaczami takowych - a dziś zasypało nas po uszy śniegiem. Jako, że w ciągu dnia obowiązki wzywają wybieramy się dopiero nocą na nocny podbój miasta. Wszytsko zatopione w bieli, śnieg pruszy z nieba, nikogo na ulicach, wszędzie puch, lśniąco, biało - jak w bajce. Dzięki temu, że całe miasto pokrywa dziewicza warstwa śniegu z entuzjazmem małych dzieci przedzieramy się przez zaspy, brniemy w puchu, zjeżdzamy z górek i podchodzimy z powrotem. Okazuje się nawet możliwe przebycie z samego centrum bez zdejmowania nart właściwie pod drzwi domu! Cóż za wieczór! Teraz aż chce się, by zima trwała, trwała, trwała. Już nawet za górami, snowboardem i zjazdówkami się tak nie tęskni gdy na horyzoncie pojawia się nowa miłość... :) Biegówki? - Polecam wszystkim!

27 listopada 2010

...bo jest sprawa...

 Jestem w górach, schodzimy po jakichś stromiznach, ubłoconymi butami przechodzę przez jakąś zmurszałą kładkę nad rwącym potokiem, manewruję na granicy balansu a tu dzwoni Elvis i oznajmia jakby nigdy nic - jest sprawa. Piszesz się? Jakoś tak przez ponad 10 lat mojej z nim znajomości wiem, że takie wieści zwiastują - coś na miarę VXT! I nie pomyliłam się. Z całej rozmowy mało co rozumię, brak zasięgu zjada co piąte słowo, Elvis coś wygaduje o światowej sławie muzyku jazzowym, jakiś limuzynach, koncertach i wywiadach a nagle z słuchawki dobiegaja mnie dźwięki jakiejś muzyki puszczanej z youtuba... no ok - oszalał. Ale skoro ja wchodzę z nim w jakiś układ to znaczy, że też mam nierówno pod sufitem.


Docieram do De Gie i staram się wyjaśnić o co tu chodzi. A kiedy już wszystko jest wyjaśnione staram sobie przełożyć z polskiego na nasze. No ok plan conajmniej ciekawy... Środa, godzina 20, dom Muzyki i Tańca w Zabrzu - siedzimy... miejsca całkiem niezłe - nie ma co wybrzydzać, bilety "wysępiliśmy" za darmo. Przyszliśmy się napatrzeć na Pana, którego za kilka godzin będziemy wieźć na lotnisko. Elvis dostaje polecenie dokładnego się przyjrzenia jegomościowi, coby o 4 rano spod hotelu Monopol nie zabrać jakiegoś przypadkowego przechodnia. Koncert pierwsza klasa (...przynajmniej tak należałoby napisać nad wszystkimi och i ach dochodzącymi z prasy). Krótkie zmiany, zamiany (np. zmiana lotniska z Krakowa na Pyrzowice, oraz dodatkowy samochód oprócz wypasionego lexusa, którego jednak odbieramy rano) i wracamy do domu. Zobaczymy co to będzie :)
Chick okazuje się strasznie ciepłym starszym panem. Wraz z dwójką muzyków koncertem w Polsce kończą trwającą ponad miesiąc trasę koncertową po Europie. Rozmawiamy krótko, wymieniamy opinie o Polsce, Stanach, koncertach i etc i odwozimy całą trójkę z pokaźnym dobytkiem na lotnisko. 




               
                   Zakrzówek

Po 4 jest już po sprawie - ale stwierdzamy, że nasz plan napicia się kawy na rynku w Krakowie przez zmianę lotnisk - nie może spalić na panewce, zatem bierzemy wypasionego lexusa i jedziemy na wschód słońca na Zakrzówek a później na kawę na rynek. I powiem tak - podgrzewane siedzenia, wschód słońca nad Krakowem widziany od strony przecudnego Zakrzówka, słodkie zchilloutowanie podczas gdy inni spiesząc się biegną wąskimi ulicami Starówki krakowskiej, obwarzanki i to spełnienie, że się tyle zrobiło a jest dopiero 10 rano - bezcenne!  

siostry bliźniaczki i znikający Elvis

Wszystko zaczęło się jakoś w kwietniu, kiedy Elvis stwierdził, że on mnie jeszcze przekona do Katowic (jak dla mnie brudnego, nader mocno zindustrializowanego miasta). Powymyślał, pozabierał, po-pokazywał i chyba najbardziej podbił moje serce "małą czarną"... Kredens, to nasze miejsce, gdzie zawsze siadamy przy ulubionym stoliku w rogu i z nogami zwisającymi z krzeseł prawimy o życiu :) I zawsze, zawsze - z litrowym kubkiem kawy z mlekiem w dłoniach :)


Laliki


                                        fot. Piotr Uthke

5 listopada (wiem, wiem dawno temu ale cóż trzeba się wziąść za updejtowanie) odbyła się sesja Dąbrowskiego Forum Organizacji Pozarządowych. Sesja wyjazdowa poświęcona została przyszłości DFOP i możliwościach rozwoju ekonomii społecznej w naszym mieście. Mnóstwo nowych twarzy, znajomości - głowa pełna pomysłów :) I ta rześkość powietrza w górach...


Zakwaterowanie w ośrodku Zakładu Aktywności Zawodowej Teatru Grodzkiego z Bielska Białej. W pełni przystosowany dla osób niepełnosprawnych jest doskonałym miejscem konferencyjnym, hotelem oraz spa :)

15 listopada 2010

guacamole


Nic dodać, nic ująć - czyli prosty jak drut przepis na pyszność ameryki łacińskiej - guacamole.Tylko czy znalezienie awokado w Polsce to takie hop-siup???

4 listopada 2010

MTB



Rowery, rowery, rowery....


     W ramach niedzielnego chilloutu o którym głośno ostatnio na blogu... no ale tak to jest - pracując w tygodniu pozostają nam tylko weekendy do jako-takiego rozdysponowania. Zatem rezerwujemy jeden dzień z tygodnia na święty chillout, gdzie nikt ani nic nie jest w stanie pokrzyżować nam planów - a plan zawsze niezmienny, czyli im aktywniej tym lepiej!
      Już na ostatnim wyjeździe (czy zawsze tak jest, że nie powróciwszy jeszcze dobrze z jednego miejsca juz planujecie wypad w następne?!) padło hasło - następnym razem bierzemy ze sobą rowery! Sobota wieczór, dogadujemy szczegóły na imprezie haloweenowej (jak się doczekam zdjęć od Elvisa, to może coś tu naskrobie), pada hasło - wyjazd wcześnie rano, cel - góry. Reaguję żywiołowo, uśmiech od ucha do ucha i zaraz włącza się lampka ostrzegawcza - Elvis, plus impreza, plus plan wstajemy wcześnie i jedziemy w górki pojeździć na rowerach - to na pewno nie będzie tak ładnie i pięknie jak się zapowiada. I w sumie nie pomyliłam się...
      Jak się okazało zmiana czasu w nocy z letniego na zimowy męci wszystkim w głowie, zmienia plany i ostatecznie startujemy z Dąbrowy koło południa. Jak się okazuje Ząbkowice leżą w strefie czasowej + 2h od Dąbrowy... Cel Szczyrk - a jako, że pogoda jest iście wiosenna postanawiamy przejechać trasą Skrzycze - Malinowskie Skały - Salmopol - Szczyrk. Jeszcze nie skończyliśmy porachunków z tą trasą... tymrazem wybieramy się po to, czego ostatnio nie dostaliśmy (a oto czego ostatnio zabrakło). Dojeżdżamy na miejsce, prostujemy kości, wbijamy w ubrania rowerowe, jedziemy do kasy a tu... halny, wiatr dmie z prędkością 130km/h (cóż to w porównaniu z Levanterą w Tarifie?!) i zamknięto wyciąg. Na prędce plan awaryjny, próba dodzwonienia się do innych okolicznych wyciągów, trasa "B" w międzyczasie zjeżdża się więcej freaków rowerowych (jacyś zapaleni downhillowcy z full equipment), pada hasło, że jednak otwierają pierwszy wyciąg - więc szturmem atakujemy bramki. 5 facetów z rowerami, ja i turyści górscy a'la biały kozaczek - no to jedziemy!
     Po pierwszym wyciągu okazuje się, ze reszte trasy musimy już pokonać w siodłach. Zatem wsiadamy na rowery i o zgrozo, niedość że mozolnie pniemy się w górę po brei poroztopowej to jeszcze wiatr dmie nam prosto w twarz utrudniając podjazd. Już po kilku minutach zziajani i zdyszani dochodzimy do dwóch konkluzji dnia dzisiejszego:
  •  ten śnieg jest tu do cholery przez cały rok
  •  "tego jeszcze nie grali"
     Docieramy do szczytu a dzwięk jaki wydaje wiatr buszujący po świerkowym lesie może być tylko porównywany do huku silników odrzutowych wielkich boeingów. I tu konkluzja kolejna, gdy stajemy twarzą w twarz z roztaczającym się przed nami oszałamiającym widokiem na całe pasmo Beskidów, Tatr, Fatry... "O ja j....e jestem w niebie".



Dalej jedziemy granią - i im dalej i szybciej tym bardziej nie mogę się nadziwić jak jest tu pięknie. Na prawdę - bardzo brakowało mi tych widoków - naszych polskich gór, świerków, tego tak niskiego jesienną porą słońca dającego ostre światło. Rozkoszuje się każdą chwilą a kiedy już uśmiecem nie da sie nic więcej wyrazić jadę i krzyczę jak szalona. Ogólnie pokonujemy 20 parę kilometrów. Najszybszą prędkość rozwijamy oczywiście na zjeździe z przełęczy Salmopolskiej gdzie idealny asfalt biegnie wiele kilometrów aż do Szczyrku, non stop z górki. Dużo błota, trochę śniegu, ogromne koleiny w miejscu, gdzie ostatnio płynął potok... od kiedy pierwszy raz wsiadłam na rower w górach, zmieniły one dla mnie swoje oblicze. Polecam. Tymczasem szykujemy się do nowego wypadu. Wstępny szkic jest już gotowy a relacja po weekendzie. Tyle tylko, że prawdopodobnie zapowiada się, że pogoda nie będzie już tak ładna... Ale my się nie damy!


Elvis i ja na Skrzycznem - jestem na szczycie i kocham życie!