26 stycznia 2016

Meribel - czyli klasyczny weekend getaway

Czy macie też tak, że po jakimś wyjeździe, weekendzie, wydarzeniu siadacie w końcu wygodnie na fotelu, kanapie, sofie i myślicie sobie – nie było mnie trzy dni, a mam wrażenie, że minął tydzień! A później ktoś was pyta – i jak tam – a ty myślisz sobie...oh well...od czego by tu zacząć...

Jak mam dokładnie tak teraz.

A wszystko zaczęło się jak zawsze... czyli Wojtek znalazł tanie połączenia, zarezerwował bilety i tylko oznajmił: Puniu lecimy! I jak powiedział tak zrobiliśmy. Spakowaliśmy się w bagaż podręczny i z wizją spędzenia weekendu w Meribel, w Trzech Dolinach opuściliśmy w czwartek po południu dom, by jeszcze tego samego dnia po czterech godzinach wysiąść na lotnisku w Lyonie.

Za Francją nigdy nie przepadałam. Może dlatego, że nie znam języka, a Francuzi nie chętni są rozmawiać w językach obcych, tym bardziej niechętni gdy jest to język angielski. Denerwuję się gdy mimo to, uparcie mówią do mnie po francusku nie starając się nawet wyraźnie artykułować słów, czy pomagać mi ich zrozumieć z pomocą gestów. Stąd nigdy tak naprawdę we Francji nie czułam się komfortowo, a z Francuzami z krwi i kości nie znalazłam nici porozumienia. Nie są oni tak otwarci jak Włosi, ani tak postrzeleni jak Hiszpanie – z tymi dogadać można się nawet na migi.
Na szczęście jest Wojtek, Wojtek zna francuski, Wojtek ma cudownych przyjaciół, którzy znają języki obce. Jestem w domu!

Spędzamy weekend pełen wrażeń, który zupełnie odczarowuje moje dotychczasowe mniemanie o tym kraju. Mieszkamy w dolinie Meribel ze wszech stron otoczoną wysokimi górami, w rodzinnym domu Freda. Domu drewnianym, klimatycznym, do którego wystroju przyłożyła swą artystyczną dłoń jego mama. To skarb mieć taki dom... z takim widokiem... w takim miejscu.

Dnie spędzamy na stokach jednego z największych centrów narciarskich Europy – Les 3 Vallees. Głowy aż nam odskakują. Idealne stoki, nieskończone możliwości freeridów, na które Franole przyzwalają, dobre nasłonecznienie i stosunkowo nie dużo ludzi. Choć jak na 600 km tras i 200 wyciągów to nawet spora ilość narciarzy, gdzieś po prostu ginie. Widoki zapierające dech w piersiach - calutkie najwyższe partie Alp są na wyciągnięcie ręki, łącznie z Mont Blanc.

Znajomi ratownicy zapoznają nas z systemem antylawinowym w tej części Alp – system polega na wymuszonym wywoływaniu lawin po sporym opadzie śnieżnym. Prowokowane są one przez ładunki wybuchowe lub specjalne instalacje, w których dochodzi do zmieszania butanu z powietrzem, tworząc wybuch, a następnie wstrząs, który usuwa śnieg z miejsc zagrożonych lawinami. Słuchamy z zaciekawieniem, patrzymy jak to działa i jesteśmy pełni podziwu.

Meribel to również idealne miejsce na skitoury, backcountry oraz biegówki. Testujemy na własnej skórze 6 km pętlę w piątkową noc, ze stopem w urokliwym schronisku in the middle of nowhere na typowe dla tego regionu founde. O rany! Co to za rozkosz na podniebieniu! Kawałki chleba wymiziane w aromatycznym serze, pyszna sałatka, zakąski oraz białe wino. Jedno jest pewne – kolacja nie była dietetyczna i dobrze, że do domu mieliśmy z górki, bo objedliśmy się okrutnie!

W sobotę zaczynamy powolny odwrót. Noc spędzamy na farmie, gdzie mieszka ekipa Wojtka hodująca ekologiczne warzywa, kozy, świnki wietnamskie, zbierająca miód, robiąca przetwory, soki. Miałam lekkie wyrzuty sumienia karmiąc w niedzielę świnki, których rodzinę zjedliśmy na czwartkową kolację. Szczerze mówiąc, w czwartek jakkolwiek kiełbaski były pyszne, stawały mi wpoprzek w gardle na myśl tych małych, ślicznych zwierzątek, którym jeszcze ubiegłej jesieni robiliśmy zdjęcia. Jedno jest pewne – z Wojtkiem nie moglibyśmy prowadzić gospodarstwa! Poumieralibyśmy z głodu!


W poniedziałek o szóstej dzwoni budzik. Otwieram oczy i myślę sobie, czy ten weekend naprawdę się wydarzył, czy to był sen. Podchodzę do lustra, widzę w nim swoją spaloną od słońca i ogorzałą od wiatru twarz i mam pewność – to się wydarzyło.


Lekcja topografii z Blankiem w tle.

Czas na rest w promieniach słońca

into the white

Czyż nie są urocze?

Radość

Poza trasą prosto w obłoki

Całe góry przeorane są freeridowymi śladami

Panorama

Lodowce

Lyon 

Nocne biegówki "w stronę Pysznej" ... kolacji

Fred z foundue

Systemy antylawinowe

Farma

Jurta - całoroczny dom

Wyrzuty sumienia

Najlepsze soki ever

Widoki z podwórka

25 stycznia 2016

Bacówki PTTK i ich wyjątkowy klimat


Idę przed siebie, w górę, zapatrzona w ślady wydeptywane w śniegu przed idących przede mną. Powoli, z uśmiechem na ustach i lekką zadyszką od rozmów i plotek wymienianych z częstotliwością karabinu maszynowego. Aż tu nagle stop. Popłoch – gdzie jest szlak? Od jakiegoś czasu nie ma już żadnych oznaczeń. Oglądamy się wkoło, akurat weszliśmy w wiatrołomy. Większość drzew leży na stoku i pokryta jest śnieżną otuliną. Patrzymy – ślady przed nami wydeptane na wprost stąd śmiemy twierdzić, że szlak którego nie widzimy i tak tędy biegnie. Koniec końców – gubimy drogę i do najbliższego szlaku docieramy dzięki mapie, kompasowi w zegarku i psiemu swędowi.

Do Bacówki na Rycerzowej ani razu nie udało mi się dotrzeć bez przygód – mniejszych, lub większych. Na początku, lata temu – na nartach, przez śniegi wysokie, w mroku nocy i bez szlaku – na szagę. W tym roku, z rowerami, od słowackiej strony – po morderczej trasie „pograniczników” na końcu już targając pod górę rower nie wiadomo jakim i skąd nakładem sił.

Ale nie o naszym weekendowym poszukiwaniu zimy tu będzie, lecz o czymś co uzmysławiam sobie ilekroć jestem w tej bacówce.

Otóż…

Czy zdarzyło Wam się zajrzeć do jednej z tych bacówek: Krawców Wierch, Rycerzowa, Maciejowa, Wierchomla, Bartne, Jaworzec, Cisna, Bartne? Nie mieliście wrażenia, że choć jesteście po raz pierwszy w tym samym miejscu dziwnym trafem wiecie, gdzie jest kuchnia, toalety, jak rozlokowane są pokoje?

Ja przynajmniej tak miałam, gdy za pierwszym razem wylądowałam na Rycerzowej. Zachodziłam w głowę skąd to dziwne złudzenie. Czy to omamy? Aż dotarłam do tablicy informacyjnej. I oto co się dowiedziałam…

Pomysłodawcą budowania jednakowych bacówek, małych, urokliwych i klimatycznych miejsc w górach był wybitny działacz PTTK i miłośnik gór Edward Moskała- m.in. był on również pomysłodawcą Głównego Czerwonego Szlaku Beskidzkiego. Otóż rzeczony Edward Moskała wraz z zakopiańczykiem Stanisławem Karpielem opracowali projekt budowlany jeden wspólny dla wszystkich tych schronisk. W latach 70 i 80 ubiegłego wieku powstało 11 bacówek, z czego pierwszą wybudowaną w 1975 roku była właśnie Rycerzowa. Wśród cech mających wyróżniać funkcjonowanie Bacówek na tle innych górskich schronisk, najistotniejsze znaczenie miał kameralny charakter obiektu, stworzonego z myślą o turystach indywidualnych, dostosowany do ich potrzeb i wymagań. Bacówkę PTTK miał charakteryzować prymitywizm urządzeń i usług, sprowadzający się do zabezpieczenia podstawowych potrzeb dla odwiedzających. 

Dzięki temu dziś, bacówki te posiadają swój unikatowy charakter i klimat. Dzięki mniejszej liczbie miejsc noclegowych, nie są wielkimi, kamiennymi kołchozami tylko małymi, przytulnymi schroniskami tworzącymi specyficzną i kameralną atmosferę między turystami. Spędzenie w nich weekendu gwarantuje zawiązanie nowych znajomości. Lub jak w naszym przypadku – przypadkowe spotkanie znajomego :)

Bacówka na Rycerzowej

Ekipa szturmowa

Widok na Wielką Rycerzową

Śnieg przypomina wydmy...

Jest bardzo zimno
  
Bacówka 

Magicznie ośnieżony las

Robiliśmy dużo zdjęć - w końcu to pierwszy znaczący opad tej zimy....

Urokliwie

Hale rozjeżdżane są przez skutery śnieżne (niestety)

Przydrożna kapliczka, jakich w Beskidach jest wiele...

19 stycznia 2016

Szczeliniec Wielki - Góry Stołowe

665 stopni. Tyle schodów trzeba pokonać, by z palpitacją serca dotrzeć do schroniska na Szczelińcu. Jedno z nielicznych schronisk w Polsce (właściwie do głowy przychodzą mi jeszcze dwa inne) gdzie samochód nie ma jak wjechać. Transport zaopatrzenia odbywa się za pomocą windy towarowej. Ale... schronisko, schroniskiem - a okoliczności przyrody - jedyne, najlepsze! Z resztą co tu dużo mówić - warto zobaczyć.
Góry Stołowe w zimowej scenerii. Ze śniegiem mieniącym się w promieniach słońca, z siarczystym mrozem, słońcem i... co się tu rzadko zdarza bez turystów. 


































17 stycznia 2016

Czeskie Skalne Miasto - Skały Adrszpaskie w zimowej scenerii

To aż nieprawdopodobne, by przez długie lata wiedza o Skalnych Miastach, leżących w okolicach Teplic nad Metują oraz Adrspachu, była stosunkowo niewielka. Głównie służyły jako schronienie (przed wojną), czy pustelnia, miejsce ucieczki, wytchnienia. Stosunkowo późno odkryto je dla ruchu turystycznego. Dziś Skały Adrszpaskie wraz z Teplickimi oraz wieloma okolicznymi formacjami tworzą tzw. Czeskie Skalne Miasta. Całość natomiast wchodzi w skład Narodowego Rezerwatu Przyrody i stanowi najcenniejszy obszar kompleksu CHKO - Obszaru Chronionego Krajobrazu Broumowszczyzny. Niezwykle popularne, gdzie mnóstwo jest szlaków dla turystów o różnym stopniu zaawansowania.

Spokojnie mogą wybrać się tu rodzice z małymi dziećmi, osoby starsze - można zrobić przyjemną rundę pomiędzy skałami właściwie nie pokonując żadnych przeszkód w postaci schodów. Oczywiście też na własne życzenie można sobie drogę mocno pokomplikować.

Turystyczna pętla po Skalnym Mieście ma 3,5 km i jest oznaczona kolorem zielonym. Na jego przejście polecali nam zarezerwować trzy godziny, jednakże zanim się pozbieraliśmy i dojechaliśmy tu z Pasterki w kilka aut zrobiło się już stosunkowo późno i całą pętlę na luzie zrobiliśmy w półtorej godziny.

Za wstęp do parku obowiązuje opłata. Należy ją uiścić w ichniejszej walucie. Czesi jednak skrupulatnie wszystko przemyśleli i dla takich jak my, tuż przy wejściu znajduje się kantor. Przelicznika nikt nie starał się nawet skalkulować.

A skały... robią wrażenie. I to ogromne. Mimo tego, że jestem tu już trzeci raz nieodmiennie fascynują mnie - kształty, przepaście, ich wysokość. mam wrażenie, że natura sobie igrała sobie ze skałą, dowolnie i frywolnie ją rzeźbiąc. Na pewno warto zobaczyć ten skrawek świata. A wizytę tutaj można połączyć z równie pięknymi polskimi skałami - Błędnymi Skałami oraz Szczelińcem.

Rynek Słonia


Większa część ekipy w zdjęciu inspirowanym - klasą IVa



Skała Kochankowie - dlaczego tłumaczyć nie trzeba.

Ogrom i niedostępność skał - na które jednak poprowadzone są drogi wspinaczkowe

Brama Gotycka - polecił ją wybudować wraz z całą siecią chodników turystycznych, mostków, kładek i schodów Ludvik Nadherny. Tutaj niegdyś znajdowało się pierwsze wejście w skały. Tędy wkraczamy w najpiękniejszy rejon pętli - wąskie przesmyki, wysokie ściany i labirynty skalne.


Diabelski Most, którego sklepienie liczy 21 metrów!

I jak to załoić?!