Wiosenna pogoda wygnała nasz kurs do domów. Szczęściarze zrobili co mieli do zrobienia, wysiedzieli się w Tatrach przez tydzień i czmychnęli do domów albo jeszcze w piątek, albo w sobotę. Ostały się jedynie niedobitki. Plany na niedzielę miałam-powstało tylko pytanie - co na sobotę? Trening biegowy w Chochołowskiej i później narty w Białce czy jakiś ciekawy szlak? Cóż za dylematy swoją drogą - ach ciężkie to życie ;)
Gdy budzik zadzwonił wcześnie rano, a z nieba prószył delikatny śnieżek - pomyślałam sobie - do licha ciężkiego - a może tak przymknąć jeszcze oko. Może zostać? Może odpuścić? Może wsadzić tyłek w auto, później posadzić na wyciągu i pojeździć na stoku? Ale myśl o porannych widokach, o samotnej wędrówce, o tym swobodnym przepływie myśli, otwarciu umysłu wzięło w momencie górę nad porannym nieogarnięciem. Bramki w dolinie Kościeliskiej przekraczam jeszcze przed ich otwarciem. Kościeliska jest zupełnie pusta, z naprzeciwka zbliża się biegacz, pewnie kończy swój trening wracając ze schroniska na Ornaku, pozdrawiamy się biegowym gestem. Jest cicho, pusto, pruszy ale w górze gdzieś widać, że chmury się przerzedzają a za granią leniwie wstaje słońce.
Cel na dziś - skrajny z Czerwonych Wierchów czyli Ciemniak (2096 m n.p.m.). Czerwony szlak prowadzący na szczyt kojarzę z podejścia do jaskini Marmurowej. Wyplute płuca, suchość w gardle, ciężki plecak i grupa kolegów z kursu gnających jak szaleńcy pod górę i ja ostatnia z zadyszką i jęzorem po pas, próbująca ich dogonić.
Tym razem jest zima, śniegu właściwie co kot napłakał a ja nie wiedzieć czemu znów lecę na łeb na szyję, zupełnie jakby ktoś mnie gonił. Mijam Polanę Upłaz, przypominam sobie pierwszą akcję jaskiniową w Tatrach - Czarną i podejście do niej ze śniegiem po pas. Na Piecu widzę dziwne ślady. Zastanawiam się, czy szedł tędy jakiś wielki pies, np. ratowniczy, czy może za krzakiem czycha wilk. I zaraz myślę sobie, że chyba wolę lato, bo przynajmniej nie widać na śniegu tych wszystkich śladów dzikiej zwierzyny...
Słońce powoli wychodzi nad grań, po lewej cieniem na dolinę kładzie się Giewont, po prawej znad chmur przebija się Kominiarski Wierch, za plecami pręży się w dali Babia Góra. Jest cudnie.
Wejście na Ciemniak nawet przy najdogodniejszych warunkach pogodowych należy do jednego z trudniejszych pod względem kondycyjnym. Na odcinku 5km trzeba pokonać aż 1150 m przewyższenia, ale dzięki temu szybko zostawiam w dole las i wychodzę na trawers Chudej Turni. Mimo małej ilości śniegu, to znaczy torować nie trzeba, idzie się raczej lajtowo - raki i czekan okazują się niezbędne - zwłaszcza w niefajnym przejsciu, trawersie nad Małą Świstówką, gdzie na samą myśl ześlizgnięcia się i zlądowania w Wantulach zrobiło mi się gorąco.
Mój wstępny plan zejścia przez Dolinę Tomanową odkładam na przyszły raz. Szlak średnio jest przedeptany, oznaczenie gdzieś się zapodziało stąd też z Chudej Przełęczy po spotkaniu jedynej osoby póki co na szlaku, lekko zagubionej kończącymi się nagle śladami na śniegu, ruszam na szczyt z nowym kompanem wędrówki. Przez grań przewalają się chmury, zaraz góry zakryje mgła. Póki jednak się da chłonę widoki...
Giewont widziany z Pieca |
Kominiarski Wierch budzący się ze snu |
Czerwone Wierchy |
Tatry Zachodnie z Chudej Przełęczy |
Piękna grań Tatr |
Na szczycie Ciemniaka |
Rzut okiem za granicę |
Wczesnym popołudniem jestem na bazie i zastanawiam się co zrobić z tak wspaniale rozpoczętym dniem. Odpowiedź przychodzi szybko - znajomi, skitoury i drewniana chatka na szczycie Kotelnicy. Tak niewiele trzeba by doładować akumulatory, poznać tyle nowych, wartościowych osób...