7 lipca 2010

San Juan - czyli noc świętojańska

San Juan to hucznie obchodzona właściwie w całej Hiszpanii fiesta z okazji najkrótszej nocy w roku (nic, że przypada ona około 21 czerwca, a ja dopiero o niej pisze (: ). Na ulice wylegają tłumy ludzi i wszyscy kierują się w stronę morza, gdzie rozpala się ogromne ogniska. Jest zabawa, tańce, muzyka, skoki przez ognisko można powiedzieć do białego rana. W tym roku sceneria tego święta była niezwykła - spokojna woda oceanu, ogromny księżyc odbijający się w tafli nieskończoności wody, tlące sie to tu to tam ogniska, palmy i tańce na bosaka po drobnym jak miał piasku...

5 lipca 2010

Levantera w mieście - wspinanie w Betis


Południowa czesc Hiszpanii, jest krajem stosunkowo górzystym.To tutaj znajduje sie najwyzszy szczyt kontytnentalnej Hiszpanii (Mulhacen, Sierra Nevada - 3478 m n.p.m.) Nic dziwnego więc, że hiszpańscy wspinacze otworzyli tu aż 58 rejonów. Ze względów klimatycznych większość nadaje się do wspinania wiosną i jesienią, sporo jest odpowiednich na zimę, ale są też rejony na lato, choć wiadomo, że kraina ta należy do najcieplejszych w Europie. I tak latem można się wspinać w San Bartolo, Cahoorros, Torcal de Antequera, Desplomilandii, El Chorro-Cańon, Cańon de Manilva czy Rio de la Venta. Rejony zimowe to oczywiście oprócz El Chorro takie skały jak Archidona, Lagos, Bujeo, czy Vados.My wybralismy sie w oddalone od Tarify o 15 minut gory, ktorych sciany niemalze wpadaja pionowo do oceanu. Ich zwienczeniem sa okazale skaly siegajace nawet 80 metrow.  Region San Bartolo (czesto nazywany Betis), blisko Bolonii oferuje ponad 250 drog wspinaczkowych roznych poziomow od III do 8a. W wiekszosci sa to piaskowce, takze technika wspinania zdecydowanie rozni sie od wapienia do ktorego tak sie przyzwyczailam na naszej jurze.Zrobilam kilka w miare latwych drog na rozgrzewke a pozniej padlam, wiatr dochodzacy do 50 wezlow, slonce i czas siesty daly sie we znaki podczas gdy faceci dzielnie walczyli zdzierajac opuszki palcow na jakichs masakrycznie trudnych drogach. Nastapil jednak wielki come back do wspinania, mamy mocna grupe wsparcia, szalencow ktorzy albo plywaja albo sie wspinaja w zaleznosci jaki wiatr zawieje. Jest mozliwosc rowniez wspinania sie na nieoficjalnej scianie w Tarifie, ktora wybudowal nasz znajomy na wlasne potrzeby, ale wkrotce przeksztalcila sie jak mozna sie bylo domyslec w miejsce ogolnie dostepne dla wszystkich zainteresowanych z kregu. Zatem ziscilo sie po tylu miesiacach pobytu w Hiszpanii - jest ekipa, jest sprzet, sa niesamowite miejsca - teraz tylko czas, czas, czas.... :)
Ali i GiGi przymierzajacy sie do jakiejs masakry :)

4 lipca 2010

partido ES-Uruguay

Mundial w Hiszpanii to kolejne święto. Kolorowo przebrani Hiszpanie tłumnie zbierają się przy małym ekranie by wspólnie dopingować mecz, który przyniesie zwycięstwo bądź też klęskę ich kraju. Atmosferę czuć już na kilka godzin przed meczem...To plac zaraz przy naszym domu i choć nie mamy telewizora siedząc w naszym partio dobiegają nas dzikie ryki, oklaski i gwizdy, mecz się zaczął znaczy trzeba wyjść z domu by gdzieć się usadowić i przeżyć 90 minut z najwyższą adrenaliną.
Ciężko jest znaleźć jakieś miejsce by się wbić i w miarę wygodnie móc oglądać mecz...

Flagi i barwy narodowe widać na każdym kroku, nawet psy biegają przewiązane kolorowymi hustami...
Zwycięstwo 1:0 nad Urugwajem da się odczuć jeszcze do wczesnych godzin porannych następnego dnia. Hiszpanie niesamowicie przeżywają zwycięstwo i z nadzieja czekaja na dostanie się swojej ekipy do ścisłego finału.

2 lipca 2010

Yoga nad brzegiem oceanu


To już w sumie rok (oczywiście ze sporymi przerwami) od Portugalii, gdzie pierwszy raz byłam na zajęciach jogi. I cóż... muszę przyznać, ze to wspaniały sposób odreagowania wszystkiego, dosłownie wszystkiego. Nic nie wpływa tak kojąco, uspokajająco jak szum morza, zachód słońca, piasek i kilka asan. Ostatnio też odnalazłam w Tarifie centrum jogi, prowadzone przez Sussanę - półtora godzinna sesja wprowadza totalne odprężenie i ból mięśni przez kolejnych kilka dni :) Jeśli starczy mi sił, czasu a przede wszystkim determinacji i motywacji chciałabym bardzo każdego ranka na opustoszałej plaży ćwiczyć choć przez pół godziny. Może w jakimś poście za kilka miesięcy napiszę, że udało mi się to :)

Dragon Pro Kite Centre

Tak, jedna z prac, którą mam w tym roku to praca w sklepie kitowym. Sklep nazywa się Dragon i jest połączony ze szkółką, chiringuito na plaży (bar na plaży, gdzie mamy cały sprzęt) a szkoła jest jedną z największych i najlepszych w Tarifie. I tu uwaga - w tak małej Tarifie działa około 60 szkół oferujących kursy kita, winda i surfingu ?!?! Zatem pracuje w sklepie, całkiem nowym, całkiem fajnym ze zdecydowanie rewelacyjna ekipą! Tym rewelacyjniejsza (czy takie słowo istnieje), że jest nas w sumie 3 dziewczyny i około trzy razy tyle całkiem niezłych facetów :) Ale tak na serio pracuje się rewelacyjnie, harmonogram pracy mam dość elastyczny i dostosowany do moich potrzeb, czyli drugiej pracy jaką mam i pływania! I otóż to - zdecydowanym "za" za pracą w sklepie był kurs kita, darmowe pływanie na sprzęcie ze szkoły i co w przyszłości może się przydać darmowy rescue boat, tudzież barco de rescate tudzież pomoc kiedy levante wywieje mnie wprost na otwarty ocean i nie mam jak wrócić :) Zatem jestem przeszczęśliwa mogąc pracować w tym miejscu i łączyć przyjemne z pożytecznym! :)
Na zdjęciu z Isabelle, moją współtowarzyszką pracy a także przyjaciółką. Niesamowita kobieta i spora różnica wieku (około 15 lat) bynajmniej nas nie poróżnia!

nocny longboarding


Longboarding dla niewtajemniczonych - to taka dłuższa wersja normalnej deskorolki, używa jej się zazwyczaj do downhillu lub slalomu. Moja przygoda z tym sprzętem zaczeła się już jakiś czas temu ale pewna noc zmieniła wszystko kategorycznie... :) Po pewnej kolacji wybrałam się ze znajomym z Austrii na jazdę na longboardzie. Mamy w Tarifie takie swoje ulubione miejsce... dyga się pod górę na obrzeża miasta jakieś 20 minut z przysłowiowego buta a póżniej się jeździ, jeździ i jeździ. Asfalt jest gładki, ulica biegnie przez osiedle jest lekko nachylona więc można rozwinąc niezłe (lecz w granicach rozsądku) prędkości. Zazwyczaj najlepszy czas na uprawianie tego sportu to późna noc (czytaj do domu wracamy koło 5 nad ranem), nie jeżdżą już auta, ludzie nie chodzą, miasto wydaje się opustoszałe, tak że można w końcu jeździć jego głównymi ulicami. Niekiedy tylko przyjedzie policja przepędzić nas, bo jest za głośno ale w końcu nikt nic złego nie robi. Grupa rośnie w siłę, w Tarifie okazuje się, że jest mnóstwo ludzi, którzy jeżdzą i niewiedząc nawet o sobie spotykają się przypadkowo w okolicach rzeczonego Lidla i tak już zostaje. Taka nasza mała kultura. Ja oczywiście stawiam pierwsze kroki ale strasznie mi się podoba. Przede wszystkim jest to sport który niesamowicie rozwija równowagę, pracują wszystkie mięśnie, tonus mięśniowy 100% i skupienie 200%! Rewelacja! 

kolacje poniedziałkowe

Poniedziałki... wszystko zaczęło się od celebracji narodzin Luany, córeczki naszej brazylijki Bianki. Później ktoś powiedział, że najlepsze fiesty są w poniedziałek, bo pustoszeje całe miasto i pozostają tylko stali bywalcy a w kóncu ktoś (ja) wpadł na pomysł, że poniedziałki trzeba specjalnie celebrować zapraszając wszystkich znajomych na obiad w naszym cudnym patio. I tak się zaczęło... sporo już było tych poniedziałkowych obiadów, każdy inny, zawsze ktoś nowy się nawinie. Kiedy mamy za dużo nagotowanych pyszności wyruszamy na 5 minutowy kurs po mieście mijając zaprzyjaźnione miejsca - blanco i tomatito, gdzie zawsze znajdzie się ktoś głodny i chętny podzielić z nami trochę swego wolnego czasu. Nie trzeba oczywiście wspominać, że każdy żyje tu swoim czasem... wszyscy zaproszeni na 22, zaczynamy gotować o 23 a goście przybywaja koło 24 :) Nie ma wystarczającej ilości krzeseł, talerzy, zawsze brakuje krzeseł, sztućców, czasem zabraknie piwa lub rumu do mojitos wtedy kolejny kurs do Nonna z Tomatito i już mamy wszystko. Poniedziałkowe obiadki cieszą się coraz większą popularnością i zostały wpisane w tygodniowy harmonogram najbliższych znajomych :)