Trzeci raz w tym samym miejscu, czwarte przejście przez kontrolę bezpieczeństwa od soboty, znów kolejki, znów stres. Od rana śledzę sytuację z chmurą, pogodą, ruchem na lotnisku zarówno tutaj jak i w Maladze i co? … i klops! Odwołują nasz lot. W kolejce rozpoznaję już znajome twarze z wczoraj – na informację o odwołaniu reagują z kompletną rezygnacją i tępym uśmiecham na ustach. Ja dochodzę do momentu, ze nie wiem już czy śmiać się czy płakać. Przed oczami znów staje mi powrót do miasta i nerwówka w wymyślaniu miliona sposobów na powrót. Jako doświadczony wyga już w przyjmowaniu na klatę wiadomości o odwołaniu lotów pomagam innym ludziom się z tym pogodzić i wytłumaczyć jakie kroki począć teraz. Koniec końców tworzymy grupę 10 osobową, która wspólnie, bardzo żywiołowo planuje co dalej. Są to 3 w średnim wieku wyluzowane pary z Hiszpanii, młoda parka z Sewilli i Malagi – bardzo śmieszne i kreatywne w kontaktach z Hiszpanią osobniki – Alicia i Jose Antonio (który do trzewiczków ze skóry nosi brązowe skarpeto-rajstopy ale poza tym był bardzo miły i uprzejmy, nosił mi ciężki plecak, podczas gdy drugi miałam na sobie?!?!), jest też i Carlos czyli sympatyczny grubasek i jakiś przypadkowy świr, który dołącza się do nas już na lotnisku i towarzyszy do końca podróży o imieniu bliżej nie znanym:) No po prostu dream team powalający cały system. Przez bite cztery godziny rozpracowujemy system – loty, wynajęcie dwóch aut albo jednej furgonety (dla 9 osób więc jedna by się musiała gdzieś kryć), pociągi, autobusy, ba, nawet promy (Genova-Barcelona) – powstają nieziemskie hybrydy. Pojawia się nawet plan wyruszenia stąd pieszo na znaną drogę pielgrzymkową Camino de Santiago gdzie zaraz za Pirenejami odbijamy mocno na południe… Koniec końców wszystko kosztowałyby majątek i pozwoliłoby dotrzeć na południe za jakieś 3 dni lub 3 lata. Nic się nie zgadza, jedno wyklucza drugie, a kiedy już decydujemy się w 10 osób wziąć 9 osobowy samochód okazuje się, że ktoś zwinął go nam właśnie z wypożyczalni sprzed nosa! Rozważania, dywagację i burze mózgów kończy zamknięcie przez właściciela kafejki internetowej. Wyrzuceni na bruk o 22 w nocy decydujemy się na rozłączenie – 6 znajomych rusza razem drogą lądową do Hiszpanii (pociągami, gdzie przy dobrych wiatrach w środę w nocy będą gdzieś w Pirenejach) a nasza 4 zmierza na lotnisko. Tutaj będziemy czatować i trzymać rękę na pulsie. Okazuje się bowiem, iż nie wszystkie loty są odwołane i nie wszystkie lotniska zamknięte. Na lotnisku wpraszamy się do panów Carabinnieri i korzystamy z neta zmieniając rezerwację i drukując nowe check-in’y dzięki ich uprzejmości. Nowy lot – 11 maj, godz. 7 destynacja Walencja.
usilne próby połączenia się z netem na lotnisku...
… O 6:30 wchodzimy do samolotu, na tym lotnisku jeszcze nie udało mi się tak daleko zajść. Mgła nie z tej ziemi, śmiejemy się, że jeśli nie przez chmurę pyłu to odwołają ten lot właśnie przez gęstą jak mleko mgła. Zasiadmy w fotelach, przypinamy się pasami a tu komunikat – nie wiadomo czy wyruszymy ze względu na bezpieczeństwo, a nawet jeśli wyruszymy to nie wiadomo gdzie i kiedy wylądujemy. Czekamy trzymani w niepewności kwadrans a może więcej, godzina startu minęła, niektórzy płaczą, niektórzy już się modlą, ja już postanawiam, ze jeśli nie wylecimy to wracam do Polski lotem który jest za 5 godzin. To jakieś złe moce nie pozwalają mi dotrzeć do mojej destynacji. W końcu kontakt z wież lotów i pozwolenie do wystartowania – nie możemy się opanować z radości. Docieramy do Walencji czyli jakieś 700 km od Sewilli, no ale to juz Hiszpania, Eldorado, nasza ziemia obiecana. I tu kolejny zonk… Alicia wykupuje ostatni bilet na pociąg. A pociągi w Hiszpanii niestety nie są z gumy tak jak nasze, tu nie do pomyślenia jest by ktoś na kilkugodzinnej trasie mógł stać a nie siedzieć (swoją drogą pociąg relacji Zakopane-Wrocław dnia 1 stycznia to musi być dla takiego Hiszpana szok, bo jeśli jedyne miejsce siedzące to toaleta w pociągu i dzielisz go z kilkoma innymi osobami to już coś, pominę fakt wchodzenia i wychodzenia przez okna bo to na porządku dziennym!) Zatem na polu boju zostajemy w 4, postanawiamy wynająć auto korzystając z opcji zostawienia go na południu (oznacza to większy koszt) aczkolwiek ostatecznie wynosi tyle samo co pociąg. Godzina 19 przemierzamy ponad 600 km, faceci wracają do swoich domów w Maladze, pozostaje tylko ja na polu boju. Pierwszy raz będę jechać w Hiszpanii pociągiem. Kolej jest droga ale jakże wypasiona, kursują tu pociągi AVE (alta velocidad) czyli coś takiego jak francuski TGV, kosmos! Planowana godzina przybycia do Sewilli 23, czyli zaledwie jakieś 69 godzinne spóźnienie…
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz