27 kwietnia 2019

Sztafeta Górska - czyli biegusiem przez najpiękniejsze zakątki Gór Stołowych

Znacie to uczucie, kiedy decyzję o startach w różnych dziwnych zawodach podejmuje się na pół roku przed, siedząc na kanapie przed telewizorem, lub za biurkiem w pracy. Tu animuszu do zapisania się dodała nam formuła biegu - sztafeta. Byłyśmy trzy i trzy równie mocno, a może nawet każda kolejna mocniej - zaczęłyśmy się wzajemnie nakręcać. Kasia Biernacka - harpagan pod każdym względem, waga piórkowa. Olcia - która twierdzi, że nie trenuje - ale ja wiem swoje! Wystarczy, że Twoją przyjaciółką Olciu jest Natalka Tomasiak! No i ja... ostatni raz biegałam przed ciążą!

Jak można było przypuszczać gdy termin sztafety zbliżał się wielkimi krokami, a przewidywana pogoda miast słońca zakładała opad śniegu w popłochu zaczęłam wymyślać możliwe wymówki by tylko nie jechać do Kudowy-Zdrój. Ostatecznie wygrała jednak solidarność z zespołem o nazwie nie byle jakiej, bo wielbiącej głównego organizatora Sztafety Górskiej - samego Piotra Hercoga.  Samozwańczy Funclub Piotra Hercoga odebrał zatem w piątek pakiety startowe i numery i... wyjścia już nie było!

Traską podzieliłyśmy się podług naszych możliwości - Kaśka odcinek najdłuższy, Olcia z największymi przewyższeniami, a ja miałam 23 kilometry w głównej mierze z górki, na którą wbiegła Olcia. Od rana Kanion kursował jako support naszego zespołu, a ja sprawowałam od bladego świtu (commandogroszki niestety nie dały mi się wyspać) obowiązki macierzyńskie. Kasia przyjechała po swojej zmianie do domu pełna endorfin, lekko zmęczona i zziębnięta. Pogoda od rana nie była łaskawa, choć co najważniejsze nie padało - jak krakały jeszcze dnia poprzedniego prognozy pogody. Oddałam zatem obowiązki opiekuńcze Łojcowi, a sama zaczęłam gotować się do swojego etapu. Przygotowania zaczęłam od krótkiej drzemki, z której wyrwała mnie Kaśka zdaniem "za 10 minut ruszamy do Karłowa na Twoją zmianę". Serce skoczyło mi prawie do gardła! To się dzieje!

W Karłowie miałam jeszcze taką cichą nadzieję, że Olcia może nie dobiegnie. Nie to, że jej się coś stanie, kontuzjuje się - absolutnie nie! Raczej stwierdzi - ach jakie piękne widoki na tym Szczelińcu Wielkim - zostanę sobie tutaj na dłużej. Ale nic z tych rzeczy, kiedy usłyszałam zapowiedź, że zaraz wbiegnie na strefę zmian moje tętno spoczynkowe skoczyło do 120 uderzeń na minutę. Jestem ugotowana pomyślałam! Nie tak to miało wyglądać!

I jest! Wpada! Uśmiechnięta! Szczebiotająca! Na lekkości! Wyglądająca lepiej niż ja przed startem po swoich 20 paru kilometrach! Nic to - odpaliłam zegarek (bo bez tego ani rusz) i dawaj... byle zmieścić się w limicie. Nogi jednak poniosły same! Herci przygotował tak piękną trasę, że większość biegu była niczym innym jak zwiedzanie! Pętla po Parku Narodowym Gór Stołowych, skalny labirynt Błędnych Skał, pionowe urwiska, drewniane kładki przez mokradła. Moja taktyka zakładała szybkie podejścia pod górę, bieganie po w miarę płaskich odcinkach oraz zbiegi, które na tym etapie stanowiły chyba 1/3 dystansu. I wszystko ładnie, pięknie! Bufet na 14 kilometrze dodał powera! I kiedy zaczął się zbieg, mający być wybawieniem, Graalem, upragnionym etapem to... nagle ból przeszył łydkę - od kolana po kostkę. Więzadło - pierwsza myśl! Ale kiedy pojawił się płaski odcinek ból ustąpił i znów mogłam biec. Jak się miało okazać zbiegi były dla mnie katorgą i kiedy zaczął się creme de la creme mojego etapu ja musiałam... iść! O zgrozo! Dobrze, że dziewczyny wykręciły dobry czas, bo miałam sporo czasu do zamknięcia mety! Na ostatnim już zbiegu w oka mgnieniu moje kolano zdiagnozował mijający mnie biegacz fizjoterapeuta - "pani poczyta o kolanie biegacza". Już chciałam mu odpowiedzieć - Panie! Ale ja nie biegam! - ale krzyknęłam tylko Dzięki! Poczytam!

Na mecie czekała cała drużyna! Czekały też Commando z Wojtkiem, które swoją drogą musiały nieźle się wynudzić czekając na matkę. Ale... "wbieganie" z nimi na metę i pokonanie ostatnich 10 metrów to było zdecydowanie to, co motywowało mnie do ukończenia tego biegu!

A ileż na końcu było śmiechu, uścisków, zdjęć! Przekleństw ale i wdzięczności! 
A na koniec wiecie co...? Zapisałyśmy się na kolejny bieg. Złoty Półmaraton podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Szukajcie na listach Samozwańczego Funclubu Piotrka Hercoga. Hell yeaaah!

Samozwańczy Funclub Piotra Hercoga. fot. Maciej Sokołowski

Piękne medale by Łukasz Buszka fot. Kasia Biernacka

Olcia! Nie tak to miało wyglądać - miałaś tu nie dobiec! fot. Kasia Biernacka

Z Pauliną wypatrujemy naszej zmiany fot. Kasia Biernacka

Daj medal! Daj, daj! fot. Kasia Biernacka

Kacha na starcie w Kudowie Zdrój! fot. Kanion

W obiektywie Piotra Dymusa (Hell Yeaaah) 

Łojciec dla synów jest w stanie zrobić wszystko fot. Kasia Biernacka

Olcia na trasie fot. Kanion

Ostatnie metry przed metą fot. Gosia Telega

Żywe srebra żywo zainteresowane medalem fot. Gosia Telega