Pierwszy zjazd - zamek Tęczyn w Rudnie
Nasz wyjazd rozpoczynamy o absulotnie pogańskiej godzinie w piątek rano. Jest 5:30 kiedy przyjeżdża Adaś, trochę się spóźnia bo zaparkowanemu przy domu aucie musi najpierw odszronić szyby. Ale to nawet i dobrze - mam więcej czasu na zebranie porozrzucanych rzeczy i dopakowanie się do mojego 20 litrowego plecaka (na 3 dni - absolutne minimum rzeczy - szaleństwo!).
Po 6 juz ja, Remik, Elvis i Adaś pędzimy w pociągu, w przedziale towarowym (jak za starych dobrych czasów) do Krzeszowic pod Krakowem. Stąd rozpoczniemy naszą podróż - cel na dziś nocleg w Smoleniu u naszej znajomej (jak się okazuje plan mocno później zweryfikowany). Lądujemy w Krzeszowicach można powiedzieć wraz z pierwszym ciepłem jakie dają promienie słoneczne tego dnia i na dzień dobry zaliczamy olbrzymi podjazd, po którym wyskakujemy z ciepłych ubrań i przerzucamy się na wersję lajt. Zapowiada się piekny, ciepły, słoneczny dzień. Mistrzowie nawigacji (tak to my) gubią szlak po jakichś 15 minutach i tylko psim swędem udaje nam się dotrzeć do naszego nadplanowego celu na dziś - ruin zamku Tęczyn w Rudnie. Jeden z wielu zamków na Szlaku Orlich Gniazd i niestety jeden z wielu zamkniętych z powodu "katastrofy budowlanej". Jednakże, często zdarzało się już, że na różne zamki, w równych okolicznościach musieliśmy się przekradać, także zapewne i ten nie stanowił by dla nas żadnego problemu, gdyby nie ograniczający nas czas. Szybki i piękny zjazd i po godzinie zataczając pętle lądujemy znów w Krzeszowicach. Plan na najbliższych kilka godzin - żółty szlak i eksploracja Dolinek Krakowskich .
Tutaj kilka słów o samych dolinkach może...generalnie Jura wyraźnie podzielona jest na dwie części tą "bardziej" Częstochowską i tą bliżej Krakowa. Ta Częstochowska pagórkowata, z licznymi ostańcami wapiennymi, raczej sucha a właściwie sucha w drobny wiór, wody jak na lekarstwo, wszędzie piachy, na których rosną sosny, jałowce i brzózki. I jest też ta część bliżej Krakowa - bardziej górzysta (czego pod uwagę nie wzieliśmy), poprzecinana strumykami, z duża ilością dolinek, krasu itd. Zatem szlak, który planowaliśmy zrobić w jakieś 4 godzinki na dobrą sprawę zajął nam cały dzień. Ale na spokjnie eksplorujemy dolinę Szklarki, Będkowską, Kobylańską, Kluczowody, Prądnika i wiele innych atrakcji.
Liczne chwile, kiedy przekonujemy się, że ktoś kiedyś słusznie
nazwał szlak pieszy, szlakiem pieszym a nie rowerowym :)
Oczywiście znów sypnęła się nawigacja, znów jeździliśmy jak pijane zające, znów robiliśmy przerwę na coś do jedzenia, znów zatrzymywaliśmy się bo to albo Elvis przebił dętkę na zjeździe, a to mi pękł łańcuch (1 raz w życiu a jeżdzę od wieeeelu lat!). Najlepsze były próby odnalezienia się - tłumnego najazdu na rdzennych mieszkańców z pytaniem - przepraszam ale gdzie my właściwie jesteśmy?! Poczym próba nadrobienia strat, wyjazd pod górę, ogólne zakręcenie się wokół własnej osi, przejazd kilkunastu kilometrów i finał taki - zjazd 5 kilometrów od miejsca gdzie jakaś godzinę temu wyjeżdzaliśmy :/ Koniec końców docieramy w końcu do upragnionego Ojcowskiego PN, czyli o jakieś 40 km wcześniej niż planowaliśmy, w akcie euforii rzucamy się szaleńczo na ostatni zjazd prowadzący do Bramy Krakowskiej (bardzo znanych skał wapiennych uformowanych na wzór bramy) - i wszyscy w jednej całości Doliną Prądnika udajemy się na poszukiwanie noclegu. Dzień dzisiejszy zaskoczył nas niebywale - przede wszystkim przewyższeniami jakie napotkaliśmy na swej drodze, szlak był morderczy ale udało się! Zasypiamy po zjedzeniu pysznego żurku, wypiciu piwa (po jednym i takim zmęczeniu bomba murowana) i dość krótkich nocnych dyskusjach :) Cóż za piękny dzień!
Spokojnie to tylko awaria :) Ogniwo z zerwanego łańcucha zostawiłam sobie na pamiątkę :)
d a n e w y j a z d u by Elvis
łączny dystans 62.26 km
w tym 55.00 km teren
czas jazdy 05:20 h
średnia prędkość 11.67 km/h
najwyższa prędkość 54.00 vmax
Ktoś się chyba mocno przeliczył ;)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz