Sklep w którym pracuje jest oddalony o jakieś dwadzieścia minut z przysłowiowego buta od mojego mieszkania. Zamiast pokonywać tą trasę pieszo często zdarza mi się wskoczyć w rolki (mało wygodne i stosunkowo niebezpieczne) biorę pod pachę moją deskę, dostaje się do nadmorskiej promenady i sunę zdecydowanie szybciej do pracy. Widoki dobrze nastrajają na cały dzień, plaża, szum oceanu, palmy, słońce... Iście californian style :) Oczywiście nieraz zdarza się ostra pobudka, kiedy deska zostaje gdzieś za mną a ja sunę nadal z perspektywą zlądowania na twarzy. No ale cóż takie są ryzyka każdego sportu a zwłaszcza zaczynania jazdy na desce mając 25 lat... :/
...niby to wszystko takie proste...
...ale...mały wypadeczek kilka miesięcy temu po którym została piękna blizna :)
:D to jest jedno z tych tarifiańskich odkryć, które warto kontynuować w Polsce :) Elvis na deskorolkę!
OdpowiedzUsuń