5 września 2010

Surfing w Canos de Mecca


Levanteeeee! Wiatr pizga (przepraszam za wyrażenie, ale żadne inne słowo nie ujmuje całokształtu tego zjawiska) że głowy chce urwać. Jest opcja - albo mały kite i śmigamy albo Canos de Mecca, gdzie jada wszyscy gdy tu dmie i dmucha bo tam jest owszem i wiatr ale o kilka węzłów mniejszy - albo... surf! Fale ostatnio nam sprzyjają, zdaję się, że wchodzimy w sezon surfowy (zimą fale są tu na prawdę ogromna, a różnica temperatur nie jest znaczna między zimą a latem - ona jest zawsze zimna!!). Na akcję surf wyrusza dwójka Pro - ja i Elvis oraz Kuba, nasz znajomy z PL, który jest instruktorem kita i nie jedną falę już na świecie ujeżdżał! Destynacja Palmar, jakies 60 km od Tarify w stronę Cadiz i otwartego oceanu. Dojezdzamy z lekkim opóźnieniem przez niedoadanie się i ogólnie panującą manane :)
Jest plaża, są fale (i to jakie) i jest pełno ludzi w wodzie, wyglądają na swoich deskach jak rekiny czekające na jakiś łup! Mniej więcej liczba ludzi na plaży równa się tym w wodzie, ludz na ludziu, ludziem pogania. Wszędzie sklepu surferskie, starzy, młodzi popylający z deskami pod pachą - taki californian style resort, rzekłabym. Dzień wcześniej wypożyczyłam sobie deske, longboarda idealnego do stawiania pierwszych kroków. Szybko wskakujemy w pianki, wosk do łapki i woskujemy te ponad dwa metry i chwile później juz jesteśmy w wodzie. Zycie szybko zweryfikowało moje ZIELONE pojęcie o tym sporcie. Deska ma wielką wyporność takze pod dwumetrowe fale się z nia nie wbije więc pierwsza lepsza fala porywa mnie w galimatiasie piany, linek i wszystkiego czego może. Wynurzam się z dziką satysfakcją na twarzy - ooooj nie poddam się tak łatwo! Kilka prób i opracowałam system przebijania się przez fale całkiem skuteczny! Wczesniej jednak zarobiłam w głowę, żebra, przekoziołkowałam kilka razy pod wodą, przejechałam kilkanaście metrów brzuchem po dnie, znalazłam się w środku wirówki  (tutaj chwała bogu, że od sportów mam jako taką pojemność płuc) z której wyszłam na oparach juz tlenu w płucach. Ale co to za wrażenia! Po pierwsze - wiecie jak piękna jest fala, kiedy jesteś za nią i obserwujesz chwilę, kiedy się łamie? Te kolory, potęga mas przewalającej się wody i huk! To było pierwsze co mnie uderzyło w tym sporcie. W wodzie spędziłam może z 5 godzin, juz na wstepie zubiłam Kube wiec pierwsze kroki stawiałam sama. Udało mi się kilka razy przejechac na fali, poczuc jej speed jednakze gorzej było ze stawaniem na desce... Kilka razy leciałam na główkę do wody. Ciężki sport nie powiem ale motywacja zdecydowanie jest! Na długie październikowe dni!

Gwoli wyjaśnienia taga - Tarifa hostuje obecnie czterodniowym zawodom Masters of Kitesurf, które mają na celu wyłonienie Pro tego sportu. Nam udało się wbić na najbardziej widowiskową konkurencję - freestyle, czyli skoki, klasa i inwencja w jednym. Ciekawe czy któregoś dnia choć w jednej setnej osiągnę to co startujący w tym evencie.

5 komentarzy :

  1. choć pływać nie umiem - co się poobijałem łokciem o deskę, co tyłkiem i plecami pociorałem po dnie - to wszystko jest MOJE i nikt mi tego nie zabierze! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha! Zapomnialam dodac ze Elvis nie plywa choc jest urodzonym wodnikiem! I tu prosze nie z mala deseczka w plytkim basenie ale z wielkim longboardem na otwartym oceanie! To jest wlasnie ten zdrowy rozsadek o ktorym rozmawialismy kiedys...

    OdpowiedzUsuń
  3. znalezione w styczniu tego roku w drodze z Krakowa do Warszawy w moim portfelu: Kartka z kalendarza, 28 kwietnia 2004, imieniny Walerii i Pawła, dedykacja "Elvisowi - Polly" i zaznaczony niebieskim zakreślaczem cytat na ten dzień: "Zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto ją posiada, a nikt nie wie, że mu jej brakuje" :) Tyle w tym temacie :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ przygody! Zazdroszczę bardzo :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, chciałabym odwiedzić te miejsca, niekoniecznie na surfing ;-)

    OdpowiedzUsuń