1 września 2010

terraza


Jest takie magiczne miejsce, dokladnie w tej samej "kamienicy" w której mieszkamy my, a która należy do jednej z licznych włości Antonii, które okupujemy długimi godzinami. Jest to taras w mieszkaniu u Joe i Fede, z którego można wyjść na spacer po okolicznych dachach i podziwiać klimat wąskich, przepelnionych ludzmi uliczek i tetniacych zyciem skwerków i placyków. Sam taras wyposazony jest w wyodne kanapy, ktore zachecaja do popoludniowej siesty. Czesto spotykamy się u chłopaków, by pograć, pośpiewać, zrobić grilla, napić się titno de verano. Dziś wybraliśmy się na typowy tarifenski obiad czyt. wstepnie dla okolo 6 osob... i wtedy mozna na prawde na wlasnej skorze poczuc jak informacja roznosi sie blyskawicznie. Dopiero co zdjelismy pierwszy rzut miesa z grilla a zamiast planowanych 6 osob bylo nas juz 3 razy tyle! Vive barbacoa espanola! Szefem kuchni byl dzis Elvis, obracal i wywracal mieso na ruszcie, oraz Agatka z Adasiem, ktorzy zrobili ryz z czyms co nie mieli pojecia czym jest (jak sie pozniej okazalo z ciecierzyca (jak wyczytalam na necie nalezacej do rodziny bobowatych :)))) Taaak :) Palce lizac, tylko jakos tak malo teo bylo... Elvis nadal zakochany w tinto de verano... :)

1 komentarz :