Zeszłoroczny "wyścig" po Koronę Gór Polski zakończyliśmy na krągłej liczbie 10 szczytów:
- Waligóra w Górach Kamiennych
- Turbacz w Gorcach
- Kłodzka Góra w Górach Bardzkich
- Jagodna w Górach Bystrzyckich
- Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych
- Orlica w Górach Orlickich
- Kowadło w Górach Złotych
- Czupel w Beskidzie Małym
- Wielka Sowa w Górach Sowich
- Łysica w Górach Świętokrzyskich
Byliśmy też blisko Śnieżki, ale za długo zabalowaliśmy po czeskiej stronie i Commando się w końcu wkurzyły na wielogodzinny spacer - donikąd. Na niczym też skończyła się próba wejścia na Skrzyczne w zeszłym roku. Chłopcy byli bowiem na tyle duzi, że potrafili już (dość dosadnie i donośnie) wyrazić swoje niezadowolenie i nadal zbyt mali by iść samym na swoich nóżkach.
Jednym zdaniem - w zeszłym roku byliśmy królami dżungli! Pakowaliśmy ich w nosidełka, wkładaliśmy do wózka - oni to spali, to patrzyli gdzie ich starzy znów ciągną. Ale byli kontent. Weszliśmy na szczyty, na które nie wiem czy "poniosło by nas" gdyby nie oni. I z tamtej perspektywy wydawać by się mogło, że resztę szczytów też zaliczymy - no dobrze... może nie Rysy, bo wiadomo. Ale... ten rok to ja w skrócie mogę określić jako pięcie się na szczyty: wytrzymałości, cierpliwości, pomysłowości i przewidywania nieprzewidywalnego. I ja gór już na prawdę nie potrzebuję! Dwa dwulatki w domu. Kto tylko przeszedł przez to w życiu wie, o czym mówię. Mali ludzie, indywidua, nie mówią ale potrafią wyrazić wszystko, kumają tak dużo, jak są zmęczeni to na maksa, jak są głodni to już i teraz daj bo zemrę, jak im się nie podoba to nie ma zmiłuj. A na dodatek jeden w prawo, drugi w lewo. Albo się kochają trzymając za ręce i dając buziaki, albo po kryjomu kiedy nikt nie patrzy leci kamień od jednego w kierunku drugiego. I weź tu takich na szlak! Ba! Gdziekolwiek samej!
Tęsknota za górami jednak wzięła górę, a odważna by stawić czoło Commando w górach okazała się babcia! (Łojciec dodał nam jeszcze animuszu wysyłając zdjęcia z Czarnohory). I tak rano z Dąbrowy wybrałyśmy się w Beskid Śląski. Nie zraziły nas prognozy pogody - porównywanie kilku portali na raz, kolejki online ze szczytu. Stwierdziłyśmy że będziemy dopiero w stanie określić realne zagrożenie gdy już będziemy w Szczyrku i to tam podejmiemy ostateczną decyzję - szczyt czy dolina. Jako, że o wchodzeniu nie było mowy - tak skapitulowałam, mnie jest ciężko z 13 kilogramowym diabłem tasmańskim na plecach, a co dopiero pchać w to piekło mamę - i wybrałyśmy mechaniczne zdobywanie wysokości. U licha - skoro jest, trzeba czerpać! Już w swoim życiu się wychodziłam, a ile jeszcze nachodzę! Po opłacie kosmicznej sumy za bilet góra-dół zapięłyśmy chłopaków w nosidełka i usadowiłyśmy się na kanapie na Jaworzynę. Nosidło siłą rzeczy miało pomóc nam gdybyśmy dwoma rękami nie były w stanie ogarnąć żywiołu - bo wiadomo to jak chłopcy zareagują na wyciąg? Jak dotąd jechali tylko gondolą i była pełna fascynacja!
Nie inaczej było tym razem! Wielkie oczy, machanie ludziom jadącym z naprzeciwka. Uff podoba im się! Na górze, jak to na górze... schronisko, pełno ludzi, wieża widokowa, jakiś konik na którym można pojeździć za drobną czy też nie opłatą, muzyka pseudo-góralska, rowerzyści o każdym stopniu zaawansowania i mnóstwo dzieci. Takie uroki szczytu, na który doprowadza wyciąg. To wszystko jednak nieważne kiedy rozkładasz kocyk i podziwiasz widoki, a uśmiechy groszków przysłaniają resztę świata! Spokój trwał krótko. Zaczęło się podnoszenie i rzucanie kamyczków, fascynacja pieńkiem drzewa, puszczenie się biegiem z górki, kiedy chodzenie jeszcze nie należy do dość skoordynowanych. Jednym słowem 500 metrów w prawo, 20 w lewo, 15 schodów pokonanych, 200 zdjęć zrobionych z czego tylko na jednym patrzą w obiektyw i... na raz zmęczenie. Haja! Płacz! Żal! Spać - tu natychmiast! Więc odwrót. I jedziesz tak tą kolejką w dół ze słaniającymi się ze zmęczenia chłopakami (a przecież w aucie w tą stronę spali przez całą drogę) i myślisz sobie - jak dobrze, że chociaż tu, na tej kolejce przez 20 minut mogę odpocząć nic nie robiąc.
Skrzyczne zatem zdobyte (?) ale kolejne szczyty będę musiały poczekać, aż te małe nóżki same na nie dojdą. Tymczasem zaopatrzeni w kaski rowerowe i kamizelki do pływania dla najmłodszych ruszamy kolejno do szosowej stolicy Polski oraz na szlak Wielkich Jezior Mazurskich! My im pokazujemy, a oni sami sobie w przyszłości wybiorą to, co ich będzie kręcić!
|
Mechaniczne zdobywanie wysokości. |
|
Chwila odpoczynku dla każdego |
|
Bracia bliźniacy - ale dwójka zupełnie różnych ludzi! |
|
Kontemplujący Henryczek |
|
Henryczek na szlaku - aktualnie ucieka babci |
|
Widok z wieży widokowej na szczycie Skrzycznego - w tle Babia Góra |
|
Fascynacja pieńkiem |
|
W dole Bielsko Biała - achhh Ci to mają dobrze! |
|
Benedykciu patrzy na Klimczok - ciekawe czy pamięta coś z zeszłorocznej wycieczki... |
Kocham Beskid Śląski i też muszę wybrać się z dziećmi :)
OdpowiedzUsuńJa w tym roku miałam w ogóle nie jechać na wakacje, ale mąż zorganizował nam wyjazd w Babie Góry!
OdpowiedzUsuńWspaniała wycieczka :) wjazd kolejką to świetna atrakcja i dla dzieci, i dla nieco starszych :)
OdpowiedzUsuń