30 lipca 2014

Kjerag biegowo

Stoimy nad blisko 1000 metrową przepaścią i zastanawiamy się ilu samobójców przyciągnęło to miejsce a ilu kolejnych runęło z impetem w dół na skutek choćby zawrotu głowy… Kjerag bo o nim mowa jest mekką BASE jumpingu. Pierwszy skok oddano tu w 1994 roku i od tamtej pory skakało z niego blisko 41 tysięcy śmiałków. Nie wszystkim udało się wyjść z tej przygody bez szwanku. Tylko do roku 2005 zanotowano co najmniej 76 wypadków, a 9 skoczków pogoń za adrenaliną przypłaciło życiem. Danych o zwykłych śmiertelnikach, jak my robiących sobie zdjęcie na Kjeragbolten niestety nie udało mi się pozyskać.


Takie wanty zawsze budzą jedno pytanie - jak długo jeszcze powiszą?
Kjeragbolten do charakterystyczny krągły głaz zblokowany między skałami nad blisko kilometrową przepaścią. Gdzie sięgnąć wzrokiem wszędzie skaliste góry, a właściwie skaliste pagóry, w dole natomiast Lysefjord odbijający blask słońca i błękit chmur – lazurowa, krystalicznie czysta woda wśród wysokich skalnych murów. To jest widok który zostaje w pamięci na długi, długi czas.

Kjerag w całej swojej krasie

Gdy rano wpływamy do Lysefjordu naszym oczom ukazuje się spektakl zapierających dech w piersiach widoków, przepływamy pod imponującym mostem, mijamy po lewej stronie Preikestolen – kolejne kultowe turystyczne miejsce. Preikestolen (Pulpit Rock) to „taras” o wielkości 25m x 25m z najpiękniejszym widokiem na świecie. Przewieszona na 600 m nad wodą skała ściąga mnóstwo turystów – nic dziwnego – widok zapiera dech w piersiach! Następnie mijamy wodospady, których bryzę czuć aż na środku fiordu – spadając z kilkuset metrów gdzieś w połowie znikają, ich rozproszone krople gnane są przez podmuchy wiatru pod postacią lekkiej mgiełki. W końcu po 6 godzinach dopływamy do Lysebotn, skąd rozpoczniemy naszą wędrówkę na Kjerag.

Know how czyli przewyższenia trasy
Know how czyli mapa trasy










I w reszcie know how "bójcie się" czyli opis trasy.
Z Lysebotn można dojechać autobusem aż do punktu, gdzie zaczyna się szlak, czyli restauracji nomen omen Kjerag. Stąd straszą potencjalnych piechurów łańcuchy – ale spokojnie tylko straszą. Moim zdaniem szlak nie jest wymagający, a spacer na górę zajmuje przewodnikowo 2,5 godziny. My zrobiliśmy go w podobnym czasie po drodze robiąc zdjęcia, filmy, wygłupiając się, nawiązując kontakt z jachtem, siedząc, skakając i ogólnie wachlując się. Różnica wysokości między początkiem szlaku a szczytem wynosi 570 m. Jest pewne ale... gdy jest mgła można nieźle się zakręcić... gdy spadnie deszcz kamole mogą być śliskie i wtedy łańcuchy będą jak znalazł, a gdy wszystko zetnie mróz to lepiej w ogóle tam nie wychodzić bez przygotowania. Kolejnym ale jest lęk przestrzeni czy wysokości. W pewnym momencie ścieżka biegnie równolegle do przepaści - oczywiście w mega bezpiecznej od niej odległości - jednak osobom o słabych nerwach może w głowie kilkukrotnie się zawrócić. Zapasy wody można kilkukrotnie uzupełniać po drodze, warto jednak pamiętać, by nie czerpań never ever wody z wód stojących! I kolejna rzecz - biwakowanie dozwolone (oczywiście takie bezszkodowe, nienachalne, ze smakiem - poszanowaniem dla natury).


klasyczne oznaczenie szlaku - za pomocą kopczyka lub litery T
sporadycznie drogę wyznacza drogowskaz


Gwoździem programu jest wspomniany już Kieragbolten czyli kultowa skała pojawiająca się chyba w każdym folderze turystycznym dotyczącym Norwegii. Oczywiście obowiązkowo każdy musi przełamać strach, przetrawersować wąską ścieżką do przepaści nad którą wepchnięty i zblokowany (chyba solidnie) jest kamień, wykonać głęboki wdech i długi krok, by znaleźć się na jego czubku. Zdjęcie, powrót i znów można oddychać pełną piersią. Mnie osobiście urzekło bardziej miejsce znajdujące się ciut wcześniej – ogromne pionowe urwisko – gdzie wystawiwszy głowę można było zobaczyć podstawę ściany.

Emocji jest sporo – są piski, wrzaski, ekscytacja i te świdrujące oczy i uśmiech od ucha do ucha. Biegamy mam wrażenie jak gromada dzieciaków wypuszczonych do ogrodu z przedszkola :)



czuć przestrzeń!

nieśmiało wychylamy głowy za krawędź - i choć się wspinam - widok mrozi mi krew w żyłach

podobnie ten widok mrozi moją krew...


a to z dedykacją dla Ricciego, który ma już plan na rozwój kanioningu w Skandynawii :)

Gdy już wszystkie zdjęcia zostały zrobione, wszelkie ujęcia wykorzystane z Wojtkiem wskakujemy w  biegowe ciuszki i rozpoczynamy trening. Nasza trasa wiedzie stąd aż po samo Lysebotn, czyli jakieś 14 km. W tych okolicznościach przyrody - czysta przyjemność! Moglibyśmy oczywiście iść na łatwiznę – BASE zajmuje zaledwie 15 sekund w dół, 15 sekund swobodnego lotu – no ale… może kiedyś. Że tak powiem – tego jeszcze nie grali. Póki co zostańmy przy bieganiu…


Pustka...


i radość z biegania :)



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz