Podejście - żar leje się z nieba. Przekraczamy Świstówkę, przy schronicku odbijamy na Zawrat, ze szlaku na Kozią Przełęcz... po 3 godzinach jesteśmy pod ścianą i... znad Słowacji przyciągają czarne chmury. Bacznie je obserwujemy, szpeimy się z myślą, że może jakimś cudem przejdą bokiem i tak w promieniach słońca w sumie czekamy na czychający kataklizm. Już, już bierzemy liny... już wyruszamy pod skałę aż tu grzmot jeden, drugi i wiadomo - ze wspinania nici. Nie znaczy to jednak, że nasza długa droga nie zda się na nic. O nieeee... dziś kolejna lekcja pokory, dystansu, cierpliwości i docenienia najmniejszych nawet wygód - choćby takich jak ta - koleba.
Szpeimy się z nadzieją, że jednak uda nam się wbić w Zamarłą.
Koleba w całym swoim pięknie.
Koleba to miejsce powstałe z naturalnie zawalonych głazów, uszczelnionych małymi kamykami - by w razie draki spędzić tu załamanie pogody nie zostając przemoczonym do suchej nitki. Szybko zatem po pierwszych grzmotach wczołgujemy się do środka - dla komfortu rozkładamy liny, plecaki by izolowały nas od kamieni - jak nieopierzone ptaki w gnieździe tulimy się do siebie - koleba jest mała i przemaka. Kiblujemy z dobre dwie godziny - prowadzone są rozmowy o wszystkim, co chwilę ktoś zasypia, ktoś inny się budzi. Za "oknem" leje jak z cebra, z rzadka sypie grad. Tyle było z naszego wspinania. Zamarła Turnia już drugi raz daje mi znak, że nie będzie wcale tak łatwo...
Czujemy się prawie jak w naszym podziemnym środowisku - czyli trójka grotołazów w ciasnej kolebie.
wychodzi na to, że mamy dokładnie takie same puchówki :P
OdpowiedzUsuńojjjj na pewno moja jest co najmniej 2 rozmiary mniejsza ;)
OdpowiedzUsuń