I tak... witamy w Dąbrowie Górniczej... I cóż tu mogę napisać...
Jakiś tydzień temu, jak to ja w dzikim pędzie zaczęłam pakować cały dobytek z ponad roku spędzonego w Hiszpanii. Wszystkie rzeczy skrzętnie poukładane na kupki, raz po raz zmieniały tylko swoją lokalizację... z kupki bagaży podręcznego, dwóch głównych, kupki dla Kuby, kupki która zostaje w Tarifie na ta która jedzie do Sevilli. Akcja została mocno przyspieszona przez zmiane planów Kuby - lot do Brazylii zamiast z Porto/Lizbony wylatuje z Paryża, stąd też w równie dzikim tempie Kuba pakuje wszystkie swoje kity, dechy, ubrania i za kilka godzin pędzie na północ aż do Paryża. Rezultat - Polly + autobus + 45 kg bagażu :)
Tarifa to to nie jest ale klimaty też surferskie :)
W Polsce ląduje zdezorientowana. Zimno... chwała bogu świeci słońce. Niebo bez ani jednej chmurki (o dziwo utrzymuje się już przez kolejny tydzień, podczas gdy Hiszpanie nawiedzają ulewne deszcze) jednak napawa jakąś pozytywną energią. Co zauważam, a co może być oczywiste - w powietrzu wyczuwa się chłód i ten specyficzny zapach - zapach jesieni, zapach opadłych liści, błota, wilgoci. Kolejne dni upływają mi na "resocjalizacji". Chodzę, szukam swego miejsca, zmieniam godzinny rozkład dnia (przystosowanie się do jedzenia obiadów z 23 w nocy na 14 w dzień) spotykam sie ze znajomymi, rozpakowuje wcześniej zapakowane rzeczy. Ostatnia akcja jest dość pracochłonna, wymaga bowiem uprzedniego przejrzenia wszystkich szafek, pozbycia się staroci (jak choćby ubrań z liceum, z których dawno już wyrosłam) i w miejsce staroci wpakowania staroci jednakże troszkę nowszych i sakramentalnego stwierdzenia przy zamykaniu szczelnie wypchanej szafy - a i tak nie mam co na siebie włożyć!
Tydzień mija bardzo szybko - odnawiam kontakty w miejskiej bibliotece skąd wynosze 6 książek, które zaczynam czytać wszystkie tego samego dnia (brakowało mi książek po polsku), nadrabiam zaległości telewizyjne (od kiedy wyprowadziłam się na studia telewizja towarzyszy mi tylko w domu a i tak idealnie orientuje się co dzieję się w 2500 odcinku mody na sukces:) ), biorę mojego longboarda i testuje trasy na Pogorii, stwierdzając że jeździ się tu dużo lepiej niż w Hiszpanii (chętni zamieniłabym go na rolki, ale obecnie są w Paryżu), wyruszam na rowerową eskpadę i kolejny raz zapominam, ze wiosną i jesienią na mojej trasie jest błoto po kolana, zatem białe trampki w ciągu 3 minut walki z błotem ponoszą sromotną klęskę a ja wracam do domu z nogami po kolana w błocie i temperaturze zbliżającej się do 0 stopni. Ponad to rządze się sama w mieszkaniu, rodzice mieszkają teraz z babcią, którą się chwilowo opiekujemy. Rządy doprowadziły do totalnej destabilizacji - wraz ze znajomymi stwierdziliśmy, że zmieniamy dotychczasową metę Elvisa na moją, która jest bliżej i zdecydowanie ciekawiej usytuowana, zatem zaliczyliśmy juz nocne gotowania, ogladania filmow, raczenia się winem oraz..."kominkowanie". Jednym słowem słodki tydzień przystosowania się do nowej rzeczywistości, nicnierobienia, porządkowania zdjęć i wspomnień, przysłowiowego leżenia brzuchem do góry dobiegł końca. Teraz czas ogarnąć się i to co tygrysy lubią najbardziej - zaplanować nowe wyzwania! :)
ejj... kilka wyzwań już jest zaplanowanych :P No i to jedno, najbardziej priorytetowe, w zasadzie toczy się już od wczoraj :D
OdpowiedzUsuńO tak! I byle jak najdłużej! A później jakaś godna nagroda za ciężką pracę! :)
OdpowiedzUsuńjaaaa....polly ja juz sie nie moge doczekac polski ale wizja rozpakowywania i ponownego upychania w walizy przerazajaca jest!!!!
OdpowiedzUsuńi boskinowy dizajn bloga!!!!like it!!!
solta
wez mi nic nie mow... dizajn bloga zajął mi swoje. Ale tak to jest jak się wiedzie "staropanieński" tryb życia ;) Wracaj, wracaj. Nie mogę się doczekać uścisnąć Was a nasza Estrella czeka z homewarming party w swojej 100 metrowej mecie na Kazimierzu! Trzeba tylko sciagnac Wero, odebrać Basriego i są my jak w ES! :) A z Baldem się widzę pod koniec miesiąca w Kraku... więc świat mały jest!
OdpowiedzUsuńSzczęśliwej podróży bejb!