Sporo czasu minęło i sporo jaskiń obeszliśmy pomiędzy pierwszym a drugim wyjazdem kursowym. W końcu i ten doszedł do skutku, po całym tygodniu zimna i deszczu nadszedł czas... zimna i słońca :) Ekipą w składzie 8 kursantów i Docent nasz guru wyruszyliśmy na dwudniowy wyjazd kursowy na górę Birów. Przedostatni już wyjazd przed obozem zimowym w Tatrach.
Przez dwa dni zgłebialiśmy techniki poręczowania, w pierwszy dzień w lajtowym jeszcze wydaniu, natomiast w drugi atakując najwyższą, 35 metrową ścianę Birowa z ekspozycją taką, że na samą myśl znów ręce mi się pocą. Z całym szpejem, zaufawszy tylko sobie w montowaniu stanowiska, z worem z liną 50 metrową przy tyłku - ot tak wychylić się ze Sfinka i zacząć zjeżdzać w wielką przepaść, znad brzegu której widać panoramę Jury jak okiem sięgnął i czubki drzew, bowiem sam Birów i tak już jest położony na wzniesieniu.
Pierwsza zaporęczowana przeze mnie droga była istną traumą - z jedną tylko przepinką - a cała reszta w totalnej lufie, takiej, że podchodząc po linie człowiek obracał się 360 wokół własnej osi bez możliwości zatrzymania się, wisząc pod okapem. Wrażenia bezcenne...
Podobnie jak mroźna noc, poranny szron, nauka węzłów przy żurku w bochnie chleba oraz gitara przy ledwo palącym się ognisku. Po takiej hibernacji przez cały weekend i wycisku góra dół, góra dół po linach doceniłam po raz kolejny mój ciepły dom, bieżącą wodę i przytulne łóżko :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz