Do końca nie wiadomo było, co będziemy robić w ten brzydki, deszczowy, ponury poranek sobotni. Wyjazd kursowy na poręczowanie odpadł, z racji faktu, że skały całe mokre. Spręż na jaskinie w sumie jakiś był, tyle tylko, że nie wiadomo czy od czwartku nadal trzyma. Okazało się, że jednak trzyma. Wyruszamy rano w nieśmiertelnym składzie Włoska, Mati, Misiek, Elvis i ja a za cel obieramy Studnisko.
Studnisko to największa jaskinia Jury. Imponująca komora główna do której się zjeżdża jakieś 35 metrów należy do największych krasowych komor Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Samo dno jej mianowicie mieści się na głębokości 75,7 m. Znaczy to, że 35 metrów pokonuje się w wolnym zjeździe w imponującej lufie w czeluści ciemności. A kolejne 40 metrów pokonuje się na zmianę – idąc, czołgając się, wspinając, przeciskając, zjeżdżając. To co najpiękniejsze chyba w tej jaskini, to samo dno z krystalicznie czystą wodą, która je zalewa. Ponownie jak ostatnim razem (dobrych 5 lat temu – kiedy mój przyjaciel zabrał mnie tu pierwszy raz – a była to dopiero moja 2 jurajska jaskinia?!) byłam pod wrażeniem ogromu pierwszej komory i malutkiego okienka gdzieś w dachu, którym się wychodzi na powierzchnię.
Znalezienie otworu trochę nam zajęło. Właściwie mam wrażenie, że tego dnia szukaliśmy wszystkiego. Najpierw parkingu przy barze leśnym, by tam we w miarę bezpiecznych warunkach porzucić auto, później szukaliśmy dziury rozdzielając się na 5 stron świata, a w dziurze bez planu szukaliśmy dalszych korytarzy. Podczas mrożącej krew w żyłach eksploracji Włoska się prawie zaklinowała na amen a ja usnęłam :)
Całość akcji zajęła nam niespełna 4 godziny. Bynajmniej nie robiliśmy tego na czas, co widać. Ostatnie drałowanie do góry, z plecakami (postanowiliśmy nic nie zostawiać przy otworze, bowiem słyszeliśmy wiele mało pozytywnych opinii o zwyczajach tu panujących) rzeczone 35 metrów z połanietką i crollem dało nam w kość i dało sporo do myślenia. Przed obozem tatrzańskim koniecznie trzeba będzie pomyśleć o jakimś wytężonym treningu! Na górę docieramy cali, szczęśliwi i umęczeni. Do skutku doszła akcja, którą ja od samego początku skazywałam na niepowodzenie. Koniec końców – jak zawsze było za….iście! Zastanawiamy się tylko, kiedy w końcu rozpoczniemy kurs – bo w sumie fajnie by się było w końcu czegoś więcej nauczyć! :)
Więcej zdjęć by się przydało, z chęcią bym obejrzał :)
OdpowiedzUsuńniestety będąc już na dole zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy żadnego aparatu! A zdjęcia które tu są wykonaliśmy telefonem, który tam na pewno nie oddał by klimatu jaskini i jej ogromu. Ale nic straconego, na pewno tam wrócimy!
OdpowiedzUsuńTrzymam za słowo :)
OdpowiedzUsuń