W sumie jakby nie patrzac bedzie juz prawie rok od kiedy zaczelam uprawiac yoge.
Zeby bylo ciekawiej, bylo to na portugalskiej wyspie Tavirze, zajecia prowadzone nie inaczej jak po portugalsku (dla mnie wymieszany hiszpanski z francuskim z wegierskim) i ja zielona jak trawa na wiosne. Instruktorka byla pamietam mega pojechana, w jakichs dziwnych szatach, a z tylu na glowie miala wygolony symbol om. Gdyby nie fakt, ze wszystko bylo organiowane legalnie i powiedzmy pod patrnatem duzej imprezy pomyslalabym, ze jestem na spotkaniu jakiejs sekty. Przez polowe zajec chcialo mi sie smiac, nie moglam sie skupic, zapach kadzidelek mnie dusil, 30 stopni na zewnatrz dobijalo az po poltorej godzinie mordegi zrobilismy sesje relaksacyjna... Mnie wiele nie trzeba, wiec usnelam snem bardzo glebokim i kiedy zaledwie po 10 minutach sie obudzilam, czulam sie jak narodzona na nowo. Wtedy pomyslalam - hej to dziala! :)
Pozniej bylo kilka zajec w Poznaniu, w Tarifie az w koncu jestem tutaj w Sevilli, gdzie od jakiegos juz czasu uczeszczam do szkoly przedstawionej powyzej. Bardzo fajne i klimatyczne miejsce. Super instruktor. Zajecia prowadzone na wysokim i wykwalifikowanym poziomie. Nic dodac, nic ujac - fiesta dla ciala i ducha! :) I choc po slynnych zajeciach z gimnstyki i akrobatyki na pierwszym roku u niemniej slynnej Pani Garstki myslalam ze juz nigdy nie zrobie mostka, hop siup i stoje teraz na glowie, na rekach, robie mostki i inne cuda niewidy. Do szpagatu niestety brakuje mi wciaz tyle samo centymetrow...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz