Historia zdobywania Babiej Góry zimą rozpoczęła się w 2002 roku. W kilka osób z liceum oraz z KW Katowice w śniegu po pas wybraliśmy się na najwyższy szczyt Beskidów. Później kilkukrotnie wracaliśmy tam z większym lub mniejszym skutkiem. Były godziny dupówy (czyli kiepskiej pogody), którą trzeba było przesiedzieć w małym, ciemnym, niskim pokoiku starego schroniska, było wyskakiwanie z nudów z drugiego piętra w zaspy śnieżne, była nauka węzłów, był stały gwóźdź programu - czyli drytooling na szopę gdzieś po drodze i inne równie mądre umilacze czasu. Tyle wspomnień... Obecnie na Markowych Szczawinach stoi od 2009 wypasione schronisko - właściwie hotel (jakież było moje zdziwienie gdy dotarłam tam na tourach i zwątpiłam czy aby jestem w tym miejscu, w którym mam być czy coś przeoczyłam). Ale cóż... świat idzie do przodu, więc nie ma czasu na sentymenty i wspominki starego, drewnianego schroniska.
Na Babią wybieram się zatem, hmm...szósty raz, z czego piąty znów zimą. Powód - szczyt życzył sobie zdobyć mój tata. Hmmm widzę pewną analogię do Rysów. Aby wycieczka była przyjemna, jak najmniej forsowna postanawiamy wyruszyć z Przełęczy Krowiarki. Stąd szlak pnie się powoli po ułożonej na kształt schodków ścieżce najpierw na Sokolicę, by później nieco się wypłaszczyć i przez Kępę, Gówniak dotrzeć do najwyższego szczytu - Diablak. Śniegu jak na lekarstwo nie znaczy to jednak, że czujemy się w pełni komfortowo. Z każdym krokiem po opuszczeniu granicy lasu wiatr mam wrażenie chce nas zepchnąć z grani. Na szczycie wieje już tak mocno, że poraz kolejny trzeba zapierać się kijkami i napierać na wiatr by nie odlecieć. Poliko z lewej strony niemal odmrożone, wiatr niesie ze sobą mgłę w skutek czego gdyby nie dobre ubrania zaraz przemoknięci bylibyśmy do suchej nitki. Mimo prawdziwego piekła, które rozgrywa się na górze, a o którym pojęcia nie mają przypadkowe wycieczki wybierające się tam z dzieciakami, czy też w dzinsikach i lekkich butach, na dole panuje elegancka pogoda. Może nie ma słońca, widoczność nie powala, ale jest ciepło i bezwietrznie!
W schronisku rest, by później już lajtowo wrócić niebieskim szlakiem biegnącym Górnym Płajem (czyli starą drogą myśliwską), który od razu wydaje mi się idealny na biegówki. Prowadzona trasa niemalże po jednej poziomicy stwarza idealne warunki do fajnego treningu, który można przedłużyć trawersując cały masyw Babiej aż za Cyl.
Jako, że widoków nie było, zdjęć nie mamy ponieważ odmówiły wszelkie nośniki do posta załączam opis szczytów panoramy z Babiej - równie przydatny uważam :)
Taka to już ta Babia, potrafi dać w kość.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Kapryśna jak każda kobieta! ;) Pozdrawiam również serdecznie!
UsuńMam podobną tradycję. Na Babią wychodzimy zawsze z Krowiarek w nocy - tak żeby zdążyć na wschód słońca. Czasami wychodzimy ( zazwyczaj latem) pod wieczór - załapując się na zachód słońca. Potem biwak pod gołym niebem i pobudka na wschód.
OdpowiedzUsuńChyba byliśmy w podobnym czasie ( ja 4 stycznia) ponieważ też kojarzę mocny wiatr - kijki mi chciał wiatr porwać. Na szczycie widoczność 30 metrów ale wracając już nieco łaskawiej :-) Pozdrawiam
haha:) Ja byłam 5tego. Ale czwartego byli znajomi ze speleoklubu i jeszcze rodzice mojego znajomego, także oblężenie z DG! :) Swoją drogą zastanawiałam się dziś - u Ciebie na blogu jest fenomenalne zdjęcie UM z widokiem w tle Dorotki. To tak faktycznie wygląda czy fotomontaż? Pozdrawiam!
UsuńHe, he ze Speleoklubu!? To może mój kolega Adam Zając bo z nim byłem właśnie :-)
OdpowiedzUsuńCo do zdjęcia to robione lustrzanką na dosyć dużym zoomie. Chciałem tą naszą Dorotkę tak trochę podrasować na górsko ;-)
No oczywiście, że Adaś! :) Z resztą mówił mi już kiedyś, że jesteście znajomymi - kiedy przeczytałam opis na Twoim blogu wyprawy na Matterhorn :)
OdpowiedzUsuńA co do Dorotki, to powiem Ci, że wyszło mega górsko! :)
Wow, wyobraź sobie te wiosenne kwiaty na tle białego puchu! 😍 To musi być widok jak z bajki!
OdpowiedzUsuń