25 lipca 2016

WHP 100, czyli Setka, Seta, Seteczka na Kościelcu


Stworzenie babskiego teamu do zadań specjalnych od dawna było moim wielkim marzeniem. Może trochę na przekór faktowi, iż sporty górskie od zawsze były i są zdominowane przez mężczyzn. A może po prostu dlatego, że kobiety inaczej podchodzą do tematu. Inaczej oceniają ryzyko, inaczej postrzegają rzeczywistość, mają większą wrażliwość. Z resztą w sprawie babskiego teamu do zadań specjalnych odsyłam do mojego artykułu na 8a Academy - cała prawa o kobiecej działalności w górach. Trochę z przekąsem, a na pewno z dużym dystansem opisuje ciężkie dylematy i problemy kobiet gór ;)

Jestem tą szczęściarą, że jak sobie postanowiłam tak konsekwentnie robię, w związku z czym na kolejne wspinanie w Tatrach, oraz trzeci już z rzędu letni sezon tatrzański wybieram się ze znajomą z Klubu Wysokogórskiego w Krakowie - Pauliną :) Wybór był nadzwyczaj oczywisty, jeszcze na Bajkale dogadałyśmy się, że prędzej czy później trzeba uskutecznić jakieś tatrzańskie wspiny łącząc moje powiedzmy „doświadczenie” tatrzańskie z jej siłą i techniką, której piony się nie boją. A że obie wywodzimy się ze środowiska speleo-kanioningowo-okołogórskiego byłam nadzwyczaj spokojna, że włos z głowy nam nie spadnie. 

Swoją przygodę zaczynamy jak 90% letnich eskapad na Polanie Rogoźniczańskiej, w tym sezonie przepełnionej przez odbywające się tu kursy jaskiniowe. Mnóstwo znajomych, harmider, śmiechy – a za oknem po brzydkim, ulewnym dniu powoli się przeciera i widać pierwsze gwiazdy! Cudowna noc! Udaje nam się jeszcze odwiedzić Emilkę i Zdanka, którzy mieszkają w Zako, a z którymi byliśmy również na Baikale. Chciałoby się posiedzieć dłużej, ale wizja niewyspania nazajutrz rano powoduje, że włączamy trzeźwe myślenie – przed północą musimy się położyć!

Rano… mam wrażenie, że bez względu na to, o której godzinie byśmy się nie położyły, wstawanie o 6 rano w weekend jest niehumanitarne. O 6, a i tak sobie dałyśmy pospać, bo jak się miało okazać później byłyśmy ostatnim zespołem wychodzącym „setką” na Kościelec, a przed nami w książce wyjść już dwie karty były zapełnione! Tyle zespołów, przy czym pierwsze wychodziły właśnie już koło 6 ze schroniska na Hali Gąsienicowej! To niedoszacowanie czasu miało wlec się za nami przez cały dzień, skutkując tym, że do domu docieram skrajnie wymęczona koło 3 nad ranem (z wizją pracy od 7.30 tego samego dnia).

Na pierwszą wspólną drogę wybieramy coś, co już znałam i na czym możemy przetestować się wzajemnie – pada na setkę na Zadnim Kościelcu. Drogę opisywałam już w poprzednich postach (tu i tu), więc nie ma się co nad nią rozwodzić. Tym razem dzielimy się prowadzeniem ja do fajki i Paulina od fajki. Przed wejściem w drogę okazuje się, że przed nami są jeszcze 2,5 zespołu. Następuje zatem totalne rozprężenie, zamiast mobilizacji sił i chęci! Jednak przychodzi czas i na nas, jest grubo po 12.00 a gdzie tu 4 godzinna droga i jeszcze zejście do Zako! Na pewno będzie ciekawie! 

Cała droga mija nam bez większych ekscesów – pokonujemy IV ścianki, eksponowany gzymsik i przewieszkę – czyli kluczowe miejsca drogi - raczej bez żadnych problemów, no chyba że jako problem wymienimy wyczerpanie baterii w krótkofalówce, co skutecznie utrudniło nam komunikację. Na Grani Kościelców odpuszczamy sobie jeden zjazd obchodząc go. Zyskujemy na czasie i obchodzimy czteroosobową ekipę robiącą tego dnia Grań Kościelców – nomen omen znajomych Pauliny :) Ostatnie dwa wyciągi na Kościelec to fajne, łatwe, dobrze obite wspinanie. Na szczycie meldujemy się koło 18.00. Jesteśmy my, jakiś zespół kończący drogę na zachodniej ścianie Kościelca, dwoje turystów, jeden kruk i czterosobowy zespół gdzieś za nami. Jest błogo. Nie do opisania jest radość, która towarzyszy zdjęciu kasku, zrzuceniu kilkukilogramowego sprzętu i uwolnieniu stóp od przyciasnawych butów wspinaczkowych.

W schronisku meldujemy się koło 20.00. Pierwsze swoje kroki kierujemy do książki wyjść, by oznaczyć się jako wrócone z akcji, a następnie do bufetu gdzie pałaszujemy, bo nie da się tego nazwać kulturalnym jedzeniem spore porcje obiadowe, po których dopiero odzyskujemy siły. Nic dziwnego, lampa, lekkie odwodnienie - 10 km w górę pod ścianę i 10 km spacer na dół w ciągu jednego dnia plus 5 godzin wspinania robią swoje. Była to dość syta jak na pierwszą w sezonie akcja i tradycyjnie skwitować ją można jako odwalenie kawałka dobrej, ba - doskonałej - nikomu niepotrzebnej roboty!

Koniec Setki - wchodzimy na Grań Kościelców

Czarny Staw Gąsienicowy i w tle nasz cel - Kościelec

Znów tu jestem, ale nie pytajcie mnie którą drogą się tu dostałam...

No i start! Pierwszy wyciąg za IV.

W tle nasz cel - Kościelec.
Kolejny wyciąg tuż nad eksponowanym gzymsem. 

Ostatni wyciąg na Setce.

W połowie drogi zamieniamy się prowadzeniem z Pauliną.

Jest  radość! Za naszymi plecami Granaty.


A przed nami Kasprowy Wierch, w dali Giewont a na dole jeziora Hali Gąsienicowej.

All pics by Paulina Załubska.

1 komentarz :