Właściwie jak to się zaczęło... nie pamiętam. Czy ja coś słyszałam
wcześniej o szalonym pomyśle Wojtka w starcie w wyścigu Enduro MTB i to jeszcze OS wcześniej? No nie...
aż tu pewnego dnia w domu pojawia się kolejny, siódmy członek rodziny - on -
full. Ale po kolei...
Rok temu kupiliśmy sobie rowery, jako że oboje z utęsknieniem czekaliśmy
na tę chwilę, wsiadając na nie - przepadliśmy bez kretesu. Rower po pracy, na
weekend, w góry, na niziny - wszędzie. Nie była dla mnie wielkim zaskoczeniem
również szosa, która pewnego dnia zagościła u nas w domu. Przytargał ją dumny z
siebie, uśmiechnięty od ucha do ucha Wojtek z okazji swoich urodzin. Oooook...
ale kiedy w domu pojawił się kolejny rower, a przestrzeń do życia kurczyła się
kosztem parkingu rowerowego, a zapach opon rowerowych przypominał zakład
wulkanizatorski z przerażeniem odkryłam, że ta pasja wymyka się spod
kontroli! Na szczęście full okazał się tylko gościem na czas zawodów Enduro MTB
Series. I choć Wojtek opowiadał mi kilkukrotnie jak się to zaczęło dalej tego
nie ogarniam - historia jest mglista i wynika z niej, że te karkołomne zawody w
stylu "z górki na pazurki' po głazach wielkości telewizorów stały się
absolutną koniecznością! Podobnie jak uczestnictwo w nich nierozerwalnego
teamu, jednego organizmu - Grzesiok-Kupicha-Gołąb.
Zostałam tak omotana koniecznością ich startu, że pytanie: ale dlaczego
ja nie startuję? - zrodziło się w mojej głowie dopiero w przededniu zawodów. O
samych trasach nie mam się co wypowiadać - dla mnie absolutny hardcore, z
lataniem przez kierę gwarantowanym. Trasa wyznaczona "na skuśkę"
przez las, po terenie na którym zwykły śmiertelnik i bez roweru połamałby sobie
nogi. Wiem, że mówię jak laik, ale uwierzcie - każdy zjazd dla mnie w górach to
wielki stres, po prostu nie nadaję się do takich hardcorów. Jak okazuje się na
starcie zjawiają się również Pestuś, Basta i Poli. Gdy zatem oni wyruszają
stoczyć bój, my dziewczyny konstytuujemy się w komitet spacerowy i dopingujący
w jednym. Z Moniką i Eweliną oraz
maleństwem w wózku ruszamy tropem wspomnień do wodospadu Podgórnej. Wspomnień,
bowiem 15 lat temu przyjechaliśmy do Przesieki jako banda rozkrzyczanych
dzieciaków na pierwsze swoje wolne od rodziców wakacje, gdzie dokleiliśmy się
do kwaterki obozu harcerskiego i przeżywaliśmy historie życia, do dziś
wspominane przez nas ze śmiechem i kiwaniem głowy.
Gdy wieczorem już wszystkim udało się wrócić cało i zdrowo, choć obolało
z zawodów zaczęła się impreza podsumowująca zawody z efektownymi przejazdami
przez ruszającą się kładkę biegnącą przez całą szerokość oczka wodnego. Na tę
okoliczność przyjechał do nas Hercunio z dzieciakami, więc zrobiło się naprawdę
miło i rodzinnie. I tak siedzieliśmy jeszcze do późna w nocy, bujając na
ogrodowej huśtawce i zajadając pizzą.
Podsumowując zabawa przednia, zawody jak dla mnie mega extremalne,
sprzęt za miliony i uśmiechnięte twarze zawodników – bezcenne. A my poznaliśmy
nowych mega ciekawych i inspirujących ludzi, którzy otrzymali od nas łatkę
Kelly Family, a z którymi współpraca jak się później okaże ma się dopiero
zacząć.
|
Bunnyhopów chłopcy uczą się w przeddzień zawodów - lepiej późno niż wcale ;) |
|
Jako, że trasa miała charakter OS zawodnicy z jej przebiegiem zapoznali się dopiero na starcie. |
|
Mały upgrade numeru startowego |
|
Przed startem humory dopisują, podobnie z resztą jak i po :) |
|
Los Celebritos w wydaniu Piotrek Kupicha, Jasiu Gołąb i Wojtek Grzesiok - no i ja:) |
|
Brama startowa |
|
...i to co lubimy najbardziej... |
|
woda, błoto, pot, krew i łzy :) |
|
błoto, błoto i jeszcze więcej błota |
|
ładne kolory i fajna perspektywa |
|
Wojtas w akcji |
|
oraz Jasiu w akcji |
|
upaprani i szczęśliwi - jak dzieci :) |
|
Najbardziej extremalny przejazd zawodów... |
|
... na małym dziecięcym rowerku. |
Wszystkie zdjęcia z profilu Enduro MTB na fb :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz