19 lipca 2016

Enduro MTB Series i dziwne przypadki pojawiania się w domu rowerów

Właściwie jak to się zaczęło... nie pamiętam. Czy ja coś słyszałam wcześniej o szalonym pomyśle Wojtka w starcie w wyścigu Enduro MTB i to jeszcze OS wcześniej? No nie... aż tu pewnego dnia w domu pojawia się kolejny, siódmy członek rodziny - on - full. Ale po kolei...

Rok temu kupiliśmy sobie rowery, jako że oboje z utęsknieniem czekaliśmy na tę chwilę, wsiadając na nie - przepadliśmy bez kretesu. Rower po pracy, na weekend, w góry, na niziny - wszędzie. Nie była dla mnie wielkim zaskoczeniem również szosa, która pewnego dnia zagościła u nas w domu. Przytargał ją dumny z siebie, uśmiechnięty od ucha do ucha Wojtek z okazji swoich urodzin. Oooook... ale kiedy w domu pojawił się kolejny rower, a przestrzeń do życia kurczyła się kosztem parkingu rowerowego, a zapach opon rowerowych przypominał zakład wulkanizatorski z przerażeniem odkryłam, że ta pasja wymyka się spod  kontroli! Na szczęście full okazał się tylko gościem na czas zawodów Enduro MTB Series. I choć Wojtek opowiadał mi kilkukrotnie jak się to zaczęło dalej tego nie ogarniam - historia jest mglista i wynika z niej, że te karkołomne zawody w stylu "z górki na pazurki' po głazach wielkości telewizorów stały się absolutną koniecznością! Podobnie jak uczestnictwo w nich nierozerwalnego teamu, jednego organizmu - Grzesiok-Kupicha-Gołąb. 

Zostałam tak omotana koniecznością ich startu, że pytanie: ale dlaczego ja nie startuję? - zrodziło się w mojej głowie dopiero w przededniu zawodów. O samych trasach nie mam się co wypowiadać - dla mnie absolutny hardcore, z lataniem przez kierę gwarantowanym. Trasa wyznaczona "na skuśkę" przez las, po terenie na którym zwykły śmiertelnik i bez roweru połamałby sobie nogi. Wiem, że mówię jak laik, ale uwierzcie - każdy zjazd dla mnie w górach to wielki stres, po prostu nie nadaję się do takich hardcorów. Jak okazuje się na starcie zjawiają się również Pestuś, Basta i Poli. Gdy zatem oni wyruszają stoczyć bój, my dziewczyny konstytuujemy się w komitet spacerowy i  dopingujący w jednym. Z Moniką i  Eweliną oraz maleństwem w wózku ruszamy tropem wspomnień do wodospadu Podgórnej. Wspomnień, bowiem 15 lat temu przyjechaliśmy do Przesieki jako banda rozkrzyczanych dzieciaków na pierwsze swoje wolne od rodziców wakacje, gdzie dokleiliśmy się do kwaterki obozu harcerskiego i przeżywaliśmy historie życia, do dziś wspominane przez nas ze śmiechem i kiwaniem głowy.

Gdy wieczorem już wszystkim udało się wrócić cało i zdrowo, choć obolało z zawodów zaczęła się impreza podsumowująca zawody z efektownymi przejazdami przez ruszającą się kładkę biegnącą przez całą szerokość oczka wodnego. Na tę okoliczność przyjechał do nas Hercunio z dzieciakami, więc zrobiło się naprawdę miło i rodzinnie. I tak siedzieliśmy jeszcze do późna w nocy, bujając na ogrodowej huśtawce i zajadając pizzą.

Podsumowując zabawa przednia, zawody jak dla mnie mega extremalne, sprzęt za miliony i uśmiechnięte twarze zawodników – bezcenne. A my poznaliśmy nowych mega ciekawych i inspirujących ludzi, którzy otrzymali od nas łatkę Kelly Family, a z którymi współpraca jak się później okaże ma się dopiero zacząć.

Bunnyhopów chłopcy uczą się w przeddzień zawodów - lepiej późno niż wcale ;)
Jako, że trasa miała charakter OS zawodnicy z jej przebiegiem zapoznali się dopiero na starcie.
Mały upgrade numeru startowego
  
Przed startem humory dopisują, podobnie z resztą jak i po :)

Los Celebritos w wydaniu Piotrek Kupicha, Jasiu Gołąb i Wojtek Grzesiok - no i ja:)
Brama startowa
...i to co lubimy najbardziej...
woda, błoto, pot, krew i łzy :)
błoto, błoto i jeszcze więcej błota
ładne kolory i fajna perspektywa
Wojtas w akcji
oraz Jasiu w akcji
upaprani i szczęśliwi - jak dzieci :)
Najbardziej extremalny przejazd zawodów...
 
... na małym dziecięcym rowerku.

Wszystkie zdjęcia z profilu Enduro MTB na fb :)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz