|
Wypatrując przejaśnienia - w tle bezludny jak nigdy Giewont |
Jaskinia Nad Kotliny należy do
największego w Polsce systemu jaskiniowego Wielkiej Śnieżnej o długości
bagatela 23 723 m długości oraz 824 metry deniwelacji.
Wielka Śnieżna to najgłębsza i
zarazem najdłuższa jaskinia Polski i Tatr (także słowackich). Wybitnie pionowy
charakter, rozmiary studni (Setka, Wielka Studnia) i praktycznie niespotykana w
Tatrach obecność aktywnych ciągów wodnych w sporej części korytarzy stawia tę
jaskinię na szczególnym miejscu. Tutaj rodziło się prawdziwe taternictwo
jaskiniowe i tutaj do dziś przechodzą swój pierwszy wielki chrzest nowe
pokolenia polskich grotołazów. Jaskinia Wielka Śnieżna jako jedna z niewielu w
Tatrach stanowi pole intensywnych poszukiwań odkrywczych. Mimo tego, że w
prawie każdej tatrzańskiej jaskini istnieją szanse dalszych odkryć, to
nagromadzenie problemów eksploracyjnych jest w tutaj szczególnie duże. Świadczą
o tym olbrzymie odkrycia wrocławiaków w Galerii Krokodyla, Przemkowych Partiach
i Partiach Za Kolankiem, warszawskie za Syfonem Marzeń, w Partiach Amoku i
Animatorów, czy ostatnio bielskie w Wielkiej Litworowej, wskazujące na to, że
większość niespodzianek tej jaskini czeka jeszcze na swoich Kolumbów. Praktycznie
co roku jaskinia powiększa się o przynajmniej kilometr nowych korytarzy.
|
Słynny Kobylarz |
Korzystając z okazji, że letni
kurs tatrzański z naszego klubu rzucił sznurki aż po Studnię z Mostami, a dwa
kolejne zostawił w dziurze i znaczy to, że nie musimy aż tyle targać na plecach
by dojść do naszego celu – Suchego Biwaku, po naradzie bojowej w klubie podczas
czwartkowej nasiadówy postanawiamy sformować szyki, wziąć niezbędny sprzęt i
ruszyć.
|
Plecaki nie są wcale takie lekkie... |
Sobotni spręż opadł w momencie,
gdy podczas śniadania nad polaną Rogoźniczańską przetoczyły się ciemne chmury
niosąc ze sobą ulewny deszcz. Wszakże taki opad nie zaleje nam jaskini wpływając
na nasze bezpieczeństwo ale dygać pod górę z plecakami w taką zlewę, wchodzić
przemoczonym i zmarzniętym do jaskini i co gorsza po kilkugodzinnej akcji wyjść
z niej i znów wkładać te mokre rzeczy – o nieeee!
|
Czekając na ustąpienie mgieł. |
Z dwugodzinną obsuwą – kiedy to przestało padać, zwinęliśmy brakujące do poręczowania liny, zabraliśmy szpej wkraczamy do Doliny Kościeliskiej, pękającej w szwach od turystów. Swoja kroki kierujemy na Przysłop Miętusi (czarny szlak – Ścieżka nad Reglami), gdzie po krótkim odpoczynku i wypełnieniu ankiety dla TPN’u kierujemy się naszym ulubionym niebieskim szlakiem w stronę Czerwonych Wierchów po drodze mijając historyczny już Kobylarz – czyli miejsce, gdzie z ciężkimi, wypakowanymi szpejem plecakami trzeba podnosić nogi na stromych stopniach niemalże po sam pas… W Żlebie Kobylarzowym znajdują się również łańcuchy, które są nie lada atrakcją wśród zupełnie tym faktem zaskoczonych turystów.
|
Sweet focia musi być - to już klasyka! |
|
Ach te widoki... |
Po czterech godzinach walk i
przestojów zwanych popasami, podczas których narodziło się hasło wyjazdu –
stajemy na trawiastych, pochylonych zboczach Czerwonego Grzbietu ze wzrokiem
jak sroka w gnat wpatrzonym przed siebie i… where the fuck is Nad Kotliny? Mgła
jak mleko, temperatura spadła spokojnie o jakieś 20 stopni, kłęby chmur
przewalają się przez grań a my idziemy w to mleko z równie mglistym pojęciem
gdzie znajduje się otwór.
|
To powinno być gdzieś tutaj... |
Nasze blisko dwugodzinne
poszukiwania zaczynamy od rozdzielenia się – jedna osoba przy plecakach
współpracująca z resztą na zasadzie echolokacji oraz trzy przeczesujące
kawalkadą pobliski teren, gdzie wcześniejsza akcja specjalnie nawet zostawiła
nam kolorowy wór, byśmy bez trudu dotarli do otworu. Po godzinie poddajemy się
i z równie sporym zasępieniem siadamy na plecakach i zmęczeni, przemarznięci
tępo patrzymy przed siebie czekając aż chmury choć trochę się rozejdą. Niestety
nic nie wskazuje na to, że pogoda się polepszy, mimo że w dali przebija się
słońce i widać, że pułap chmur zaczyna się od jakiegoś 2000 metra npm.
|
To może usiądźmy i poczekajmy aż się przejaśni... |
Udajemy się w drogę powrotną zrzuciwszy trochę depozytu na przyszły tydzień i po blisko 3 godzinach docieramy do bazy. Bilans dnia dzisiejszego: zmęczeni, przeżywszy niemalże zimową i letnią porę w jeden dzień, dziewięć godzin w górach i właściwie nic nie zrobione – czyli miły acz męczący spacer po Kobylarzu. Za tydzień powrót!
|
I znów Kobylarz... i za tydzień znów znów... |
|
Łańcuchy jako największy extreme dzisiejszego wyjścia... |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz