23 lipca 2013

Jaskinia Nad Kotliny


Wypatrując przejaśnienia - w tle bezludny jak nigdy Giewont

Jaskinia Nad Kotliny należy do największego w Polsce systemu jaskiniowego Wielkiej Śnieżnej o długości bagatela 23 723 m długości oraz 824 metry deniwelacji.

Wielka Śnieżna to najgłębsza i zarazem najdłuższa jaskinia Polski i Tatr (także słowackich). Wybitnie pionowy charakter, rozmiary studni (Setka, Wielka Studnia) i praktycznie niespotykana w Tatrach obecność aktywnych ciągów wodnych w sporej części korytarzy stawia tę jaskinię na szczególnym miejscu. Tutaj rodziło się prawdziwe taternictwo jaskiniowe i tutaj do dziś przechodzą swój pierwszy wielki chrzest nowe pokolenia polskich grotołazów. Jaskinia Wielka Śnieżna jako jedna z niewielu w Tatrach stanowi pole intensywnych poszukiwań odkrywczych. Mimo tego, że w prawie każdej tatrzańskiej jaskini istnieją szanse dalszych odkryć, to nagromadzenie problemów eksploracyjnych jest w tutaj szczególnie duże. Świadczą o tym olbrzymie odkrycia wrocławiaków w Galerii Krokodyla, Przemkowych Partiach i Partiach Za Kolankiem, warszawskie za Syfonem Marzeń, w Partiach Amoku i Animatorów, czy ostatnio bielskie w Wielkiej Litworowej, wskazujące na to, że większość niespodzianek tej jaskini czeka jeszcze na swoich Kolumbów. Praktycznie co roku jaskinia powiększa się o przynajmniej kilometr nowych korytarzy.

Słynny Kobylarz

Korzystając z okazji, że letni kurs tatrzański z naszego klubu rzucił sznurki aż po Studnię z Mostami, a dwa kolejne zostawił w dziurze i znaczy to, że nie musimy aż tyle targać na plecach by dojść do naszego celu – Suchego Biwaku, po naradzie bojowej w klubie podczas czwartkowej nasiadówy postanawiamy sformować szyki, wziąć niezbędny sprzęt i ruszyć.

Plecaki nie są wcale takie lekkie...

Sobotni spręż opadł w momencie, gdy podczas śniadania nad polaną Rogoźniczańską przetoczyły się ciemne chmury niosąc ze sobą ulewny deszcz. Wszakże taki opad nie zaleje nam jaskini wpływając na nasze bezpieczeństwo ale dygać pod górę z plecakami w taką zlewę, wchodzić przemoczonym i zmarzniętym do jaskini i co gorsza po kilkugodzinnej akcji wyjść z niej i znów wkładać te mokre rzeczy – o nieeee!


Czekając na ustąpienie mgieł.

Z dwugodzinną obsuwą – kiedy to przestało padać, zwinęliśmy brakujące do poręczowania liny, zabraliśmy szpej wkraczamy do Doliny Kościeliskiej, pękającej w szwach od turystów. Swoja kroki kierujemy na Przysłop Miętusi (czarny szlak – Ścieżka nad Reglami), gdzie po krótkim odpoczynku i wypełnieniu ankiety dla TPN’u kierujemy się naszym ulubionym niebieskim szlakiem w stronę Czerwonych Wierchów po drodze mijając historyczny już Kobylarz – czyli miejsce, gdzie z ciężkimi, wypakowanymi szpejem plecakami trzeba podnosić nogi na stromych stopniach niemalże po sam pas… W Żlebie Kobylarzowym znajdują się również łańcuchy, które są nie lada atrakcją wśród zupełnie tym faktem zaskoczonych turystów.


Sweet focia musi być - to już klasyka!

Ach te widoki...

Po czterech godzinach walk i przestojów zwanych popasami, podczas których narodziło się hasło wyjazdu – stajemy na trawiastych, pochylonych zboczach Czerwonego Grzbietu ze wzrokiem jak sroka w gnat wpatrzonym przed siebie i… where the fuck is Nad Kotliny? Mgła jak mleko, temperatura spadła spokojnie o jakieś 20 stopni, kłęby chmur przewalają się przez grań a my idziemy w to mleko z równie mglistym pojęciem gdzie znajduje się otwór.

To powinno być gdzieś tutaj...

Nasze blisko dwugodzinne poszukiwania zaczynamy od rozdzielenia się – jedna osoba przy plecakach współpracująca z resztą na zasadzie echolokacji oraz trzy przeczesujące kawalkadą pobliski teren, gdzie wcześniejsza akcja specjalnie nawet zostawiła nam kolorowy wór, byśmy bez trudu dotarli do otworu. Po godzinie poddajemy się i z równie sporym zasępieniem siadamy na plecakach i zmęczeni, przemarznięci tępo patrzymy przed siebie czekając aż chmury choć trochę się rozejdą. Niestety nic nie wskazuje na to, że pogoda się polepszy, mimo że w dali przebija się słońce i widać, że pułap chmur zaczyna się od jakiegoś 2000 metra npm. 

To może usiądźmy i poczekajmy aż się przejaśni...

Udajemy się w drogę powrotną zrzuciwszy trochę depozytu na przyszły tydzień i po blisko 3 godzinach docieramy do bazy. Bilans dnia dzisiejszego: zmęczeni, przeżywszy niemalże zimową i letnią porę w jeden dzień, dziewięć godzin w górach i właściwie nic nie zrobione – czyli miły acz męczący spacer po Kobylarzu. Za tydzień powrót!

I znów Kobylarz... i za tydzień znów znów...

Łańcuchy jako największy extreme dzisiejszego wyjścia...


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz