Niedziela rano, za oknem słońce - udało się! Pogoda dopisuje! W najgorszym wypadku, w razie deszczu pojawilibyśmy się na lini startu lecz nie z rolkami tylko z butami do biegania. Szybko wcinamy śniadanie... lub produkty ze zdjęcia poniżej...
... dupy nie urywa, wszystko super mdłe no ale w imię startu i "nafutrowania się" węglowodanami wciskamy w siebie kolejne łyżki makaronu z jabłkiem. Z domu wychodzimy z 45 minutowym zapasem czasu, który na nic się zdaję... na Maltę jedziemy zig-zagiem - większość ulic jest już pozamykana i strzeżona przez mundurowych. Mieliśmy jeszcze takie plany przed startem... a okazuje się, że porzucamy auto pod galerią Malta skąd w rolkach już jedziemy na start. Wózkarze i rolkarze startują 10 minut przed biegaczami.
Mój cel na dziś - uciec przed Kenijczykami. Co roku to oni właśnie wykazując się nadludzką mocą zajmują czołowe stawki w wyścigach maratońskich.
Start o godzinie 9:45, wszyscy ochoczo odliczają ostatnich 5 sekund i ruszamy! Trasę można prześledzić tutaj. Co pięć kilometrów oczywiście punkty sanitarne, czekolady, isostary i woda, z których po wyrwaniu w pędzie wolontariuszowi zostawała tylko kapka na dnie... :) Makabryczne tory tramwajowe, gdzie dwa razy zaliczyłabym glebę, dziury na Drodze Dębińskiej, tak że musiałam jechać z półmetra od mojego "zajączka" żeby mu w plecy nie wjechać i okrutny podjazd właściwie już od samego AWF po osiedle Orła Białego z wiatrem w twarz! Niemoc kompletna! No ale sama atmosfera, tysiące dopingujących nas osób, muzyka life co jakiś odcinek, Carlos, który nie wiem jak to ogarnął ale jak dla mnie był w kilku miejscach naraz dopingując mnie i Elvisa i mówiąc już bliżej niż dalej, Dawid, który czekał na mecie i doczekać się nie mógł... (czyt. przez półtora roku ludzie zmieniają się nie do-Poznania, i choć kojarzy Elvisa i laskę z takimi samymi spodenkami jak moje, to mnie już nie kojarzy ;) Marta i Grześ (dzięki którym mamy jakiekolwiek zdjęcia z tego eventu!), gdzieś tam biegnący Łuki (obalający teorię, że bez przygotowania można pobiec półmaraton - a owszem można jak się jest Łukim, który wiele lat trenował kajakarstwo, startwał w tysiącu maratonów i ma krzepę że głowa boli!), Basia, Tomaszo, i Dzoana ... i Elvis, który odstawił mnie juz na pierwszym kilometrze, ale dzięki temu sprawił, że mój upór i chęć dogonienia go sprawiły, że cały czas mocno napierałam... to daje taką moc i taką frajdę! Oczywiście gdzieś tam po drodze moc trochę słabnie, zwłaszcza na rzeczonym długim strasznie podjeździe. Na koniec ścigam się dosłownie z jakimś dziadkiem. Tak to jest... niby się startuje niezobowiązująco, niby zupełnie rekreacyjnie ale zawsze znajdzie się taki rywal, na którego uweźmiesz się, że przed Toba na metę nie dotrze. No i ten właśnie dziadziuś na ostatnich metrach podjazdu prawie mnie wykończył. Ostatnie kilometry to już finish, lekko z górki, wolontariusze z tablicami "Zwolnij" ("tylko jak do cholery przy tej prędkości się zwalnia na rolkach?"), złożenie się do ostrego zakrętu, Malta, dzikie tłumy, ostatnia osoba do wyprzedzenia, meta, ręce w górę, wypatrzenie Elvisa i Carlosa, zahamowanie na nich, medal, trzy kubki wody, euforia... i zdegustowanie (już...?!)
Udało się przed Kenijczykami. Na metę wjechałam po godzinie i 12 minutach, choć muszę przyznać, że oddech najlepszego biegacza czułam właściwie na plecach. Dobiegł on na metę w 1h 3 min! No comments - ja w takim czasie robię 10 km. W gronie kobiet zajęłam miejsce w środku stawki, także elegancko. Ale miejsca liczą się tu najmniej. W chwili, gdy jedyną Twoją ambicją jest dotarcie do celu (mety) stajesz się zwycięzcą gdy dopniesz swego. I tutaj wielki szacun dla Asi do której przylgnęło mi jakoś bardziej imię Majka (?!) za wytrwanie! Towarzyszyliśmy jej z Elvisem w ostatnich metrach biegu i tak w końcu na finiszu półmaratonu w końcu udało nam się spotkać twarzą w twarz po w sumie ponad roku wzajemnego czytania blogów i posiadaniu współnych znajomych! Szacuneczek jeszcze raz!

Co do rolek i długich dystansów. To był pierwszy mój taki półmaraton i zdecydowanie stwierdzam, że wyniszczenie organizmu jest znacznie mniejsze niż po przebiegnięciu tego samego dystansu. Przede wszystkim zakwasy są mniejsze, kolana nie bolą a na dłuższych odcinkach zjazdu można się złożyć i trochę sobie odpocząć. Zdecydowanie też łatwiej jest jechać za kimś, podobnie jak na rowerze wejść w tunel areodynamiczny i siedząc komuś na ogonie trochę sobie dychnąć. Ruch jest mega naturalny, te 21 km wcale nie aż takie wyczerpujące także zdecydowanie następne starty to albo półmaraton z czasem poniżej godziny albo maraton w intencji dobiegnięcia na metę!
I na koniec jeszcze dobry demot, który znalazłam na fejsie:
majka, majka, sempre majka! ;>
OdpowiedzUsuńgraaande polly... oby tak dalej a bloga bedziesz mogla przemianowac na ´´maratony polly´´ hehehehe
OdpowiedzUsuńkiedy skajp?