Po wręcz idealnym dniu musi przyjść załamanie pogody! Góry muszą pokazać drugie oblicze, muszą przypomnieć, że choć Beskidy to nie można z nimi pogrywać, że nawet tutaj potrafi zawiać, zamieść i zakręcić trzy razy, tak że człowiek sam nie wie już gdzie jest i w którym kierunku zmierza.
Budzik... Przez otwarte jedno oko patrzę za okno i nie wierzę. Zacinający śnieg miesza się z tumanami śniegu zalegającymi na dachu podrywając je w górę. Jak okiem sięgnąć poza rzeczonym dachem nic nie widać. Mgła, zamieć, zawieja... Plus jest taki, że niewątpliwie napada świeżego puchu. Lista minusów jest jednak dużo dłuższa...
Wkrótce podrywamy się do zrobienia pętli przez Halę Lipowską w stronę Złatnej i powrót gdzieś po szlaku z powrotem na Rysiankę. Pamiętając wczorajsze warunki w lesie na zjazdach już nie możemy się doczekać co przyniesie nam dzisiejszy dzień. Kilkadziesiąt minut później, w mgle białej jak mleko, przez którą ziemia łączy się z lasem, a ten z niebem, a na domiar złego non stop sypie dobiega nas głos mentora Pticy - uwaaaaagaaaaaa tu jest górka! Suniemy w dół po polanie pokrytej puchem nie mając jakiegokolwiek punktu odniesienia, gdzie stromiej, gdzie płasko. Właściwie jest jak w środku piłeczki ping-pongowej - wszędzie biało! W lesie trafiamy na przecinkę, którą docieramy do płaju. Tutaj przy odgłosach łamanych drzew i silnych podmuchach wiatru zakładamy foki i czym prędzej opuszczamy to przeklęte miejsce kierując się do najbliższego szlaku i w górę do schroniska! Pędzimy w stronę schroniska zataczając dopołudniową 7 km pętlę. Wojtek idący jako pierwszy raz po raz znika mi z oczu, w zależności od mocy dmuchającego wiatru. Gogle zamarzły, śpik po pas, odmarza jedno poliko.
Po południu następuje podział w grupie. Faceci ruszają dłuższą drogą do Korbielowa, a ja z Sarą decydujemy się na szybszy zjazd do Sopotni cytuję "o tu, tu w dól - do przecinki i cały czas w dół - grunt trafić w przecinkę".
Gdy 16.00 wybiła ubrane po zęby i wyposażone w gpsa wychodzimy przed schronisko - wpinamy narty i.... patrzymy w poszarzałą już o tej godzinie biel absolutną roztaczającą się przed nami i powtarzając jak mantrę słowa Pticy - grunt to trafić w przecinkę.
Efekt:
Przecinka w lesie jest mitem - nie udaje nam się do niej dotrzeć, choć trawersujemy cały czas las uprzednio zjechawszy oczywiście za nisko...
Przecinka w lesie jest mitem - nie udaje nam się do niej dotrzeć, choć trawersujemy cały czas las uprzednio zjechawszy oczywiście za nisko...
Powoli zaczyna się ściemniać i gdy w końcu docieramy do jakiejś szerszej ścieżki jest już zupełnie ciemno! Światło czołówek na nic się zda bo śnieg zacina tak mocno, że prócz niego na pół metra przed nami nic nie widzimy.
Po drodze pokonujemy kilka małych upierdliwych dolinek...śnieg sięga po kolana, mijamy powalone drzewa, młodnik i przeklinamy się, że ze schroniska wyjechałyśmy za późno.
Pozornie bajkowy i lajtowy zjazd dał nam lekko w tyłek - do facetów zjechałyśmy całe ośnieżone ale jakże szczęśliwie :)
Pozornie bajkowy i lajtowy zjazd dał nam lekko w tyłek - do facetów zjechałyśmy całe ośnieżone ale jakże szczęśliwie :)
Gdy zawieja ustała w końcu można było docenić okoliczności przyrody |
W zamieci gdzie na kilka metrów przed sobą nic nie można zobaczyć łatwo się zgubić. GPS zdecydowanie ułatwia nawigację w ciężkich warunkach! |
Bajkowe zaśnieżone świerki |
W schronisku ciepło a za oknem.... |
Poranna 7 km przebieżka |
Szczęśliwe, już w bazie :) Kobiety same w górach to gwarancja niezapomnianej przygody! |
Niedzielne trajektoria |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz