25 grudnia 2009

hostal Luis Montoto y casos raros


No tak... od czego by tu zaczac... Chyba wspominalam juz ze nasz dom bardziej przypomina hostel. Bardziej nawet chyba niz nasze ostatnie mieszkanie w Tarifie. W ciagu zaledwie dwoch miesiecy zgromadzilismy pokazna liste ponad 30 osob ktore u nas spaly. Wszystkich podzielilismy na dwie kategorie - nas czyli wzglednie wstalych, ktorzy oplacaja czynsz i polvetes, czyli kurz-e. Ta kategoria to wszyscy nasi znajomi, ktorzy do nas przyjezdzaja z calej Europy, Sevillanscy zblakani znajomi, jakies w ogole przypadkowe osoby i ... coach surfingowcy tudziez hospitalitowcy. I wszystko byloby super gdyby nie jeden conajmniej dziwny przypadek. Chetnych do przeczytania pelnej, wyczerpujacej relacji o jegomosciu odsylam do bloga Marty. Ja moge co zaledwie napomknac kilka slow o nim.

Zatem byl, byl John niejaki. Ale zanim zapulal do naszych drzwi byla Ana. Niemka, ktora juz wczesniej przez strone coach surfingu (stronka ktora gromadzi ludzi podrozujacych nisko budzetowo, ktorzy czesto oferuja nocleg, jedzenie, zwiedzanie miasta) nawiazala z nami kontakt, powiedziala z przyjezdza. I przyjechala, bylo fajnie, smiesznie, bylo ok. Na nastepny dzien sie zwinela i po kilku godzinach puka do naszych drzwi koles - " Czesc, slyszalem ze tu mozna spac". Kudlacz, typ troche psychiczny, zakrecony dziennikarz, statysta we francuskich filmach wojennych, surfer, Angol mieszkajacy na Gibraltarze, ktory zostawil w niewyjasnionych okolicznosciach swoja furgonete w Portugalii?! What da f...? Po krotkiej namowie postanowilismy go przyjac i kolo sie tak zagoscil, ze kiedy go poznalam rano wstajac do pracy, lazil po mieszkaniu, jadl nasze zarcie, mlaskal nieprzyzwoicie, rozkoszowal sie nasza kanapa i uzywal kompa (patrz: w naszym domu zabranie komus kompa a przy tym odciecie go od netu na kilkanascie minut to najwieksza obraza, profanacja i zniewazenie majestatu). I mial jechac ale stwierdzil ze jest mu tak dobrze ze sobie zostanie. Smozwaniec... Nastepnego dnia fakt, pojechal z kluczami Juana... zatem cala akcja, narada, decyzja - wymieniamy zamki! W nocy siedzimy na balkonie i nagle po drugiej stronie ulicy idzie! Kroczy! Upior, demon z przeszlosci... on! Za kilka minut jest juz u nas w domu, rozwalony na fotelu, z kompem na kolanach i oznajmia ze o 12 w nocy ma autobus do Algarve (Portugalia)... po 11 zostal lekko podpytany czy nie musi wychodzic... stwierdzil jednak ze wlasciwie to bez sensu jechac w srodku nocy i zostaje... Rozpoczela sie zatem burza! Grzmiala Marta, grzmiala Estera ale kolo nie wzruszony... Co za ziom! Zatem po traumie z panem Johnem chcialoby sie powiedziec dlugo nie przyjmiemy nie znanych ludzi. Patrz: trzy dni po akcji przyjezdza do nas Metin, Turek studjujacy w Niemczech, bardzo fajny, kontaktowy koles. W sama wigilie spotykamy sie jeszcze z dwoma coach surfingowcami a na sylwestra jestesmy ustawieni z jakimis wlochami, ktorzy zobligowali sie do robienia nam obiadkow :)

Hostal Luis Montoto welcome to! Por ahora en nuestra lista del piso hay dos categorias de habitantes - nosotros 5 mas o menos constans y algunos 30 personas que llamamos polveten que vienes y se van. Son nuestros amigos, familia... en general todos cercanos y polvetes, polvetes que nunca quedan mas que una noche :) Ultimamente tenemos historias muy rarar con la gente de couch surfing ( es la organizacion para estos, que viajan low budget. Reuñe la gente de todo el mundo que ofrecen su casa por alojamiento, su comida para comer, etc.) Y todo funciona super bien hasta el punto cuando alguien de repente te llama a la puerta y dice " oye, me han dicho que puedo dormir aqui" y tu ni conoces esta persona ni sabes quien es, de donde viene, nada! Eso es lo que paso a niosotros. Un tio super raro, pero super raro, un periodista, actor en peliculas de guerra, el surfista no se que viviendo en Gibraltar que el otro dia dejo su furgo en Portugal...?! What the hell? Un tio que al final se queda 3 noches aunque nadie lo quiere, nadie habla con él y él mismo de verdad s un poco extraño, loco...?! Bueno cuando definitivamente cerramos la puerta detrás de él decidimos... "al couch surfing decimos definitivamente no" y que... y tres dias despues vino Metin (un tio super bueno de Turquia), hemos encontrado por la noche buena con dos mas de couch surfing, vienen algunos Italianos al fin de ano... Que fáciles estamos!

2 komentarze :

  1. Jestem z Martą na pierwszym miejscu ;]
    no oczywiście zaraz po rdzennych lokatorach :P

    OdpowiedzUsuń
  2. to znaczy ja bym powiedziała nawet przed rdzennymi mieszkancami, bo byliscie w tym domu wczesniej juz niz np. ja czy Wero :) czy Juan :)

    OdpowiedzUsuń