25 czerwca 2014

letni tatrzański - idee fixe

Wspinanie w Tatrach było od dawien dawna dla mnie idee fixe. Kiedy tylko pierwszy raz bezkarnie zeszłam ze szlaku by podążyć pod ścianę, gdy oderwałam się od tabunów pędzących po tatrostradach, gdy usiadłam na półce skalnej pod nogami mając kilkudziesięciometrową przepaść pomyślałam, że to jest to. To obcowanie z naturą, nie słyszenie niczego więcej niż wiatru hulającego i świszczącego między skałami, pogwizdywań świstaka, pojedynczych odgłosów ludzkiego bytu gdzieś tam…




I później po całym dniu to błogie zmęczenie, ta wielka moc i zarazem przeogromna niemoc.

Właściwie bardzo podobnie jest z jaskiniami – tylko te doznania są nieco inne. Jest ciemno, zimno i nawet w upalne, słoneczne lato ciężko sobie wyobrazić będąc pod ziemią, że gdzieś tam na górze jest sucho i ciepło. I mimo, że Tatry od środka są równie piękne to jednak nijak te wrażenia estetyczne mają się do tego co widać w pełnym świetle, wkoło Ciebie gdy stoisz na szczycie, bądź wędrujesz granią – o wspinie nie wspomnę. I na pewno nie jedna ta bardziej i ta mniej tatrzańska dusza przyzna, że w tych naszych górach jest coś wyjątkowego i coś ujmującego.






Zatem dopinam swego i po wielu latach chcenia i nic nie robienia z tym chceniem ruszam na kurs tatrzański do znajomego instruktora, taternika, toprowca i grotołaza w jednym. Oczywiście podekscytowanie jest przeogromne, bo sama wizja dwóch tygodni odosobnienia w górach i wspinania jest wydawać by się mogło lekiem na całe zło. Z tyłu głowy już kluje się kilka pomysłów na wykorzystanie zdobytych umiejętności… może uda się nawet jakieś projekciki zrealizować w tym sezonie – tylko znów przydałaby się taka zima jak w zeszłym roku!

Kościelec 2005 rok


1 komentarz :

  1. No to życzę, aby wszystkie projekciki wypaliły :) Pozdrawiam i strasznie zazdroszczę tych dwóch tygodni!

    OdpowiedzUsuń