12 marca 2013

tyle ścian do zrobienia w Tatrach jeszcze czeka na Ciebie...

Mam wrażenie nieograniczone i niepoznane, zapomniane pokłady różnych plików i dokumentów na moim kompie... A wśród nich wpis, który chyba nigdy nie ujrzał światła dziennego... Jakże dziś wzruszający                     i chwytający za serce...
To wspomnienie pierwszej wspinaczki w Tatrach, na którą zabrał mnie Tomek...


06 lipiec 2005

               W górach jest wszystko co kocham....

Piąty dzień lipca, w górach cisza, brak najmniejszego powiewu wiatru. Pewnie gdyby na tej wysokości rosły drzewa liściaste ani jeden listek, dam sobie rękę uciąć, nie zaszeleściłby. Słońce schowane raz po raz za ganiającymi się po niebie kłębiastymi obłoczkami, sprawia, że dolina wypełnia się z każdą minutą grą przeróżnych barw i światłocieni. Z odgłosami wędrowców, szumem strumienia i głuchymi dźwiękami tworzy swoistą nutę dla ucha, którą można nigdzie indziej jak tylko w Tatrach usłyszeć. Bicie swego serca, jego rytmiczne tony, stopa za stopą powoli w górę, odrywamy się od  tych naszych kilku metrów nad poziomem morza, codziennych spraw, zmartwień, smutków gdzie nic innego się nie liczy, o niczym innym się nie myśli... tu się słucha.

Wtem zbaczamy z niebieskiego szlaku na Zawrat i pniemy się wprost ku ogromnym masywom skalnym tworzącym podstawę i południową ścianę Kościelca. Wolno stojąca góra, która na pierwszy rzut oka może wydawać się wkomponowana w krajobraz okalający halę Gąsiennicową. Wklejony gdzieś pomiędzy Granaty a Świnicę.

Pierwszej wspinaczce wysokogórskiej towarzyszy strach. Strach i podekscytowanie. Strach, podekscytowanie i adrenalina, bowiem robię coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie próbowałam. Trzęsę się choć sama już nie wiem czy to zimno czy emocje. Chwytam się kurczowo ściany i obracam głowę w stronę skąd przyszliśmy. Szlak pozostał daleko za nami, północne górskie stoki pokrywa jeszcze solidna czapa śniegowa, właściwie żeby tu dojść musieliśmy się przedrzeć przez dwie podobne. W końcu jesteśmy, już bezpieczni, przypięci, ja asekuruję i tym samym idę ostatnia. Wciśnięta w mały występ skalny raz po raz to luzuję to wybieram linę. Nade mną kamienie i granitowe płyty przewieszki niosą głuche dźwięki stąpania Pierwszego. Rychło też zbliża się moja kolej, z wielkim opanowaniem likwiduję stanowisko asekuracyjne, wpinam karabinki w szpejarkę przy uprzęży, taśmy przekładam przez ramię i ... i nic już się nie liczy, człowiek zapomina o bożym świcie. Tylko tu i teraz jest ważne, pewny stopień pod nogą - najlepszy przyjaciel, pewny chwyt ręką niczym uścisk dopiero co poznawanej osoby i do góry, do góry, do góry. Wyciąg za wyciągiem, widok za widokiem, słowa, rozmowy, śmiechy, prowiant, przepaście, ekspozycje, skupienie, mobilizacja. Co krok świat zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Nieraz przytłaczająca przestrzeń, nieraz kilkudziesięciometrowy uskok, w dole piargi i  coraz to mniejszy Czarny Staw Gąsiennicowy. Dwa wyciągi do przełęczy Liliowe i pięć na sam szczyt Kościelca. Z początku ludzie zadzierają głowy w górę, przystają i poszukują źródła głosu w tych złowieszczych, surowych skałach, a gdy go odnajdą patrzą. I ja również na nich patrzę. Siedzę na małej półeczce skalnej z nogami zwisającymi luźno nad stumetrową przepaścią, połączona ze ścianą zaledwie taśmą i hakiem pamiętającym historie kilku pokoleń wspinaczy. Uśmiecham się do tych tam na dole i myślę sobie, że teraz jestem naprawdę szczęśliwa. Właśnie tu i teraz na tym moim małym skrawku ściany, z tym moim małym prywatnym widokiem na dolinę, na tych ludzi, na podążający ku Świnicy szlak. Czuję się jak kozica, jak dzikie górskie zwierze, jak ptak, w końcu jak duch pokoleń wznoszący się ponad światem. Jestem a zarazem jakby mnie nie było...

Ludzie znikają, z pewnej wysokości zlewają się z krajobrazem ich otaczającym.

Szczyt...to już nie spełnienie marzeń. Liczy się droga do niego, w jaki sposób ją pokonujemy, ile nam to czasu zajmuje i  ile wymaga od nas poświęcenia i wyrzeczeń , co czujemy, czym się kierujemy, jakie są nasze wrażenia. Celem samym w sobie jest podróż, ciągła nadzieja, ludzie których spotykamy i którzy znikają z naszego życia bezpowrotnie, mądre słowa, bezustanna walka o zapewnienie sobie własnego kąta. Lecz nawet po jego odnalezieniu wiatr nadal nas gna ku nieznanemu. Zatem bądźmy niestrudzonymi wędrowcami, kowalami własnego losu.




...Nikt nie zabierze tych wspomnień....


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz