Tym razem nie będzie o wspinie sensu stricto, choć spędzamy cudowny weekend w Sokołach wspinając się każdy podłóg swoich możliwości, na to co mu się rzewnie podoba lub w sposób na jaki ma akurat ochotę.
Tym razem będzie o powtarzalności pewnych procesów, zataczaniu pętli przez czas i przemijaniu.
Dziwny ciężki temat... ale może po części związany z dzisiejszą już prawie jesienną aurą za oknem, może z rozmową, a właściwie wymianą kilku wiadomości, z prawie nieznajomą mi osobą, ba poznaną podczas jednego z tatrzańskich wspinów.
Słońce świeci dość mocno, choć jest już późne popołudnie, dzień był chłodny, przez niebo przewalały się chmury. Faceci mimo późnej pory, dotkliwego chłodu, cienia i zimnych skał nadal coś tam patentują, a ja postanawiam wykorzystać ten czas na oderwanie się od skały, zrzucenie szpeju i przejście na Sokolik.
Jest cisza, jak okiem sięgnąć nie ma żywej duszy... Jest słońce oświetlające twarz, są cudowne widoki, drzewa w dole, w sumie złowrogie skały gdy nikt na nie się nie wspina i nie sprawia wrażenia oswajania ich.
Nie lubiłam wracać w te same miejsca. Zawsze kojarzyło mi się to z brakiem pomysłów na odkrywanie nowych horyzontów, stetryczeniem, wygodnictwem, brakiem polotu - nasuwa się pierwsza myśl, gdy staję pod Sokolikiem i zadzieram głowę by dojrzeć taras widokowy na jego szczycie. Zaraz nadchodzi druga - co się takiego wydarzyło i kiedy w moim życiu, że nagle mi to nie przeszkadza?
A może właśnie chodzi o to odczucie, że...
siadam na ławce, zamykam oczy i czuję, że czas zatoczył pętlę. Że pewne miejsca są niezmienne pomimo tego, że przez życie przewalają się burze, że pojawiają się i znikają z niego pewne osoby. Że dziś możemy być a jutro już nas nie będzie. Że spoglądam znów z tego samego tarasu, na którym lata temu pokładaliśmy się w śpiworach na nocleg pod gołym niebem, gdzie obserwowaliśmy jak wspinają się znajomi, wypatrywaliśmy Śnieżki, rozmawialiśmy. Te wszystkie wspomnienia napełniają mnie spokojem i mnóstwem pozytywnych wrażeń.
I chyba o to chodzi we wracaniu w te same miejsca...
I chyba o to chodzi we wracaniu w te same miejsca...
Rafał z Tomkiem po wspinie 2005 rok na Małym Sokoliku |
Moje pierwsze kroki w granicie...2005 rok |
I powolne zdobywanie zaufania - na drugiego w jakimś zacięciu - 2006 rok |
i na szczycie - jaki jest każdy widzi |
Znów 2006 rok tylko już jesiennie - i z większą pewnością |
I znów na szczycie. |
Na Sokoliku z kurczakiem, który zrewolucjonizował moje życie - 2010 rok. |
co to za kurczak....?
OdpowiedzUsuńi jak joga? ;)
To kurczak - czekoladowy - którego wyjeżdżając do Hiszpanii dostałam od przyjaciela (znanego Ci Elvisa) - z dedykacją "w przypadku nagłego ataku smutku lub tęsknoty za górami należy spoglądać przez 15 sekund. Jeśli nie pomoże - pakować się i wracać tutaj". I kiedyś tak siedząc w tej Hiszpanii - gapiłam się w tą kartkę (bo czekoladowy kurczak skończył swój żywot raz dwa) i stwierdziłam, że 15 sekund minęło i nic mi to nie pomaga. I się wzięłam i spakowałam :) I od tamtej pory mieszkam w Polsce :)
OdpowiedzUsuńA joga - na razie home made ale wrócę do moich guru od jesieni.
Pozdrawiam!
Byłem w sokolikach dwa tygodnie temu :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie śledziłam zdjęcia i powiem Ci, że muszę namierzyć te jeziorka gdzie byliście z bajecznym kolorem wody! :)
UsuńZdjęcia mają geotagi. Można zobaczyć umiejscowienie na mapie w picasa.
UsuńNawet nie zdawałem sobie sprawy, że TEN kurczak mógł mieć taką moc i posiadać taki potencjał :)
OdpowiedzUsuńNo ja mówię - Kurczę Rewolucjonista!
UsuńHi, always i used to check web site posts here early
OdpowiedzUsuńin the break of day, as i enjoy to learn more and more.
Feel free to surf to my blog post; click here