Z uprzednio znanej drogi, która prowadzi
przez Janowice, San Fran Trzcińsko, a gdzieś
tam mgliście jawi się w pamięci, skręcamy w coraz to mniejsze, boczne ścieżyny
by wreszcie wjechać w las. Wierzyć mi się nie chce, gdy otwieram zaspane oczy
gdzie my się pakujemy – i to jeszcze jakim autem! Drogę przecina nam dzik – no
ładnie myślę sobie – witaj przygodo!
Artman na Sukiennicach |
Oddalone od nas o 300 km Rudawy
Janowickie to mekka wspinaczy dla Wrocławiaków oraz Poznaniaków – wiem, bo sama
kiedyś za poznańskich czasów maniakalnie jeździliśmy w Sokoły. W tym momencie
natomiast jest to miła odskocznia od śliskiego jak mydło jurajskiego wapienia i
niezła szkoła zaufania – że jak postawisz stopę na skale to ona trzyma. Sokoły
są również w moim przypadku treningiem, głównie psychy, przed wspinaniem w
Tatrach. Można powiedzieć, że jest to taki smaczek – sporo dróg doskonale obitych
o fajnych trudnościach oraz sporo „parchów” na miarę moich możliwości do
wspinania tradowego. Szorstki granit ścierający opuszki palców i powodujący
niesamowite tarcie liny, czy jej blokowanie przy długich drogach to coś, czego
na jurze nie zaznamy – przynajmniej nie w tak hardcorowym wydaniu i natężeniu.
Nocujemy na Taborze pod Krzywą.
Urokliwe miejsce z jednej strony bez prądu, z drugiej strony z ciepłą, bieżącą
wodą to wymarzony konsensus dla kogoś kto chce nocować blisko skał i uciec od
miasta. Na taborze przewija się też sporo ciekawych ludzi ze środowiska i tym
razem okazuje się, że świat jest bardzo mały. Drugim równie kultowym miejscem
jest nocleg u Benka, z dawnych czasów
znany jako u Kudłatego :) W tym miejscu, skoro o kultowych miejscówkach mowa,
warto do worka dorzucić knajpkę Mamarosa w Janowicach Wielkich znajdującą się
przy dworcu prowadzoną przez przemiłą parę i z tego co zaobserwowałam, przez
lokalsów oraz stałych bywalców Pani nazywana jest często mamą – no więc macie
już ogląd jak jest tam miło, przytulnie i… domowo. A jedzenie również pyszne –
zwłaszcza po całym dniu w górach.
Łukasz na Sukiennicach |
I znów Artman - na Kurtykówce, która mnie zmiażdżyła |
I Łukasz restujący na VI.5 |
Trzy dni w skałach przynoszą nam
sporo dróg. O moich partnerach nie wspomnę, bo trudność dróg jakie robią nie mieści
się nawet w mojej wyobraźni. No ale cóż – jestem tutaj z masterami – i bardzo
się z tego cieszę – mogę sporo się nauczyć, a przede wszystkim zaufać, bo co
jak co zaufanie w tym sporcie do drugiej osoby jest bardzo ważne. Podczas gdy
chłopcy robią jakieś VI.5 ja wspinam się z poznańską ekipą jeszcze z czasów
Taternika. Takie spotkania to my uwielbiamy! Z Martą stawiam na trad oraz VI na
rozwspinanie, Zwierz natomiast ciągnie mnie na Kurtykówkę – piękną drogą na
Krzywej Turni na której tracę skórę z piszczeli. Wyjazd generalnie przynosi
sporo pięknych dróg, w tym kilka na własnej, gdzie kolejny raz nie mogę wyjść z
podziwu siadania friendów w skale oraz lekcję psychy, że jak nie ma chwytów ani
stopni – no ok., są minimalistyczne – to nie zmienia to faktu, że nadal jest to
łatwa droga, trzeba tylko w jakiś cudowny sposób przykleić się do ściany i ufać
że but trzyma. Wieczorem liżę rany – popękany naskórek, poharatana skóra przez
klinowanie w rysach, poobijane nogi. Tylko faceci jacyś tacy niewzruszeni.
Wieczorem też odbywają się
rytuały obiadowe. Artman z Łukaszem przygotowują wykwintne potrawy, nie mam
nawet gdzie wrzucić swoich trzech groszy. Na bazie są butle gazowe, stąd
zbędnym jest branie własnych kartuszy. Zajadamy je jak można się domyślić z
dzikim apetytem przepijając strawę winem pod niebem usłanym tysiącami gwiazd. I to poczucie odwalenia fantastycznej,
ciężkiej, nikomu nie potrzebnej roboty – jedyne w swoim rodzaju!
"I to poczucie odwalenia fantastycznej, ciężkiej, nikomu nie potrzebnej roboty – jedyne w swoim rodzaju!" Piękne podsumowanie....
OdpowiedzUsuńOd dawna obiecuję sobie tam pojechać. Mój syn używa drobnego papieru ściernego do manicure. On boulderuje. W tym rejonie też można.
OdpowiedzUsuńoj można, można :) W ogóle miejsce jest rewelacyjne! Jedźcie koniecznie! Polecony nocleg już macie :)
OdpowiedzUsuńpOLLY...a ty sie nie zastanawialas nad zmiana tytulu bloga? hhehehe np na polly i jej skalny świat?
OdpowiedzUsuńwiesz co, tyle lat sie znamy (choć nie widujemy ostatnio:/a sie stesknilam wiec pomysl o tym odkurzeniu espiritu viajero) a ja nigdy sie z toba nie wspinalam ani nigdzie nie wloczylam... w sensie pozamiejsko bo w sewilli to i owszem... musimy nadrobic!