22 kwietnia 2014

hej, hej, hej w Sokoły

Z uprzednio znanej drogi, która prowadzi przez Janowice, San Fran Trzcińsko, a  gdzieś tam mgliście jawi się w pamięci, skręcamy w coraz to mniejsze, boczne ścieżyny by wreszcie wjechać w las. Wierzyć mi się nie chce, gdy otwieram zaspane oczy gdzie my się pakujemy – i to jeszcze jakim autem! Drogę przecina nam dzik – no ładnie myślę sobie – witaj przygodo!

Artman na Sukiennicach
Wypad w Sokoły należy do tych z serii – telefon – mamy wolne miejsce w aucie – nie chcesz jechać? Decyzja zapada oczywiście w momencie, jako, że Sokoliki darzę szczególnym sentymentem – jest to wspaniałe miejsce nie tylko pod kątem rejonu wspinaczkowego ale również w kontekście wypoczynku, oderwania od rzeczywistości.

Taras widokowy na Krzywej Turni

Oddalone od nas o 300 km Rudawy Janowickie to mekka wspinaczy dla Wrocławiaków oraz Poznaniaków – wiem, bo sama kiedyś za poznańskich czasów maniakalnie jeździliśmy w Sokoły. W tym momencie natomiast jest to miła odskocznia od śliskiego jak mydło jurajskiego wapienia i niezła szkoła zaufania – że jak postawisz stopę na skale to ona trzyma. Sokoły są również w moim przypadku treningiem, głównie psychy, przed wspinaniem w Tatrach. Można powiedzieć, że jest to taki smaczek – sporo dróg doskonale obitych o fajnych trudnościach oraz sporo „parchów” na miarę moich możliwości do wspinania tradowego. Szorstki granit ścierający opuszki palców i powodujący niesamowite tarcie liny, czy jej blokowanie przy długich drogach to coś, czego na jurze nie zaznamy – przynajmniej nie w tak hardcorowym wydaniu i natężeniu.

Tabor pod Krzywą

Tabor pod Krzywą

Nocujemy na Taborze pod Krzywą. Urokliwe miejsce z jednej strony bez prądu, z drugiej strony z ciepłą, bieżącą wodą to wymarzony konsensus dla kogoś kto chce nocować blisko skał i uciec od miasta. Na taborze przewija się też sporo ciekawych ludzi ze środowiska i tym razem okazuje się, że świat jest bardzo mały. Drugim równie kultowym miejscem jest nocleg  u Benka, z dawnych czasów znany jako u Kudłatego :) W tym miejscu, skoro o kultowych miejscówkach mowa, warto do worka dorzucić knajpkę Mamarosa w Janowicach Wielkich znajdującą się przy dworcu prowadzoną przez przemiłą parę i z tego co zaobserwowałam, przez lokalsów oraz stałych bywalców Pani nazywana jest często mamą – no więc macie już ogląd jak jest tam miło, przytulnie i… domowo. A jedzenie również pyszne – zwłaszcza po całym dniu w górach.

Łukasz na Sukiennicach
I znów Artman - na Kurtykówce, która mnie zmiażdżyła

I Łukasz restujący na VI.5

Trzy dni w skałach przynoszą nam sporo dróg. O moich partnerach nie wspomnę, bo trudność dróg jakie robią nie mieści się nawet w mojej wyobraźni. No ale cóż – jestem tutaj z masterami – i bardzo się z tego cieszę – mogę sporo się nauczyć, a przede wszystkim zaufać, bo co jak co zaufanie w tym sporcie do drugiej osoby jest bardzo ważne. Podczas gdy chłopcy robią jakieś VI.5 ja wspinam się z poznańską ekipą jeszcze z czasów Taternika. Takie spotkania to my uwielbiamy! Z Martą stawiam na trad oraz VI na rozwspinanie, Zwierz natomiast ciągnie mnie na Kurtykówkę – piękną drogą na Krzywej Turni na której tracę skórę z piszczeli. Wyjazd generalnie przynosi sporo pięknych dróg, w tym kilka na własnej, gdzie kolejny raz nie mogę wyjść z podziwu siadania friendów w skale oraz lekcję psychy, że jak nie ma chwytów ani stopni – no ok., są minimalistyczne – to nie zmienia to faktu, że nadal jest to łatwa droga, trzeba tylko w jakiś cudowny sposób przykleić się do ściany i ufać że but trzyma. Wieczorem liżę rany – popękany naskórek, poharatana skóra przez klinowanie w rysach, poobijane nogi. Tylko faceci jacyś tacy niewzruszeni.   

skałkowy manicure, czyli delikatne kobiece dłonie

Wieczorem też odbywają się rytuały obiadowe. Artman z Łukaszem przygotowują wykwintne potrawy, nie mam nawet gdzie wrzucić swoich trzech groszy. Na bazie są butle gazowe, stąd zbędnym jest branie własnych kartuszy. Zajadamy je jak można się domyślić z dzikim apetytem przepijając strawę winem pod niebem usłanym tysiącami gwiazd.  I to poczucie odwalenia fantastycznej, ciężkiej, nikomu nie potrzebnej roboty – jedyne w swoim rodzaju!



4 komentarze :

  1. "I to poczucie odwalenia fantastycznej, ciężkiej, nikomu nie potrzebnej roboty – jedyne w swoim rodzaju!" Piękne podsumowanie....

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dawna obiecuję sobie tam pojechać. Mój syn używa drobnego papieru ściernego do manicure. On boulderuje. W tym rejonie też można.

    OdpowiedzUsuń
  3. oj można, można :) W ogóle miejsce jest rewelacyjne! Jedźcie koniecznie! Polecony nocleg już macie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. pOLLY...a ty sie nie zastanawialas nad zmiana tytulu bloga? hhehehe np na polly i jej skalny świat?
    wiesz co, tyle lat sie znamy (choć nie widujemy ostatnio:/a sie stesknilam wiec pomysl o tym odkurzeniu espiritu viajero) a ja nigdy sie z toba nie wspinalam ani nigdzie nie wloczylam... w sensie pozamiejsko bo w sewilli to i owszem... musimy nadrobic!

    OdpowiedzUsuń