31 marca 2014

VII Dąbrowski Półmaraton

...czyli człowiek nigdy nie uczy się na swoich błędach.

Co roku jest ten sam scenariusz - ruszają zapisy - na hurra decyduję się na start. Zaczynam biegać intensywniej - łapie mnie choroba, przez życie przewalają się życiowe katastrofy - budzę się na tydzień, dwa przed i stwierdzam - o damn... i po co??!!

A po to, by wyznaczać sobie kolejne wyzwania, by w myśl motto towarzyszącego mi przy pierwszym półmaratonie - co mnie nie zabije to mnie wzmocni, a jeśli przeżyję ten bieg to i przeżyję wiele więcej - udowodnić sobie, że chcieć to móc.

Zatem półmaraton tuż, tuż. Na szczęście zima w tym roku sprzyjała do pobiegania. Według endomondo na ostatnich 14 treningów przebiegłam 123 km i spaliłam o zgrozo - aż 13 hamburgerów! ;) Ta ostatnia statystyka dość mocno mnie rozbawiła.

Zatem za niespełna tydzień znów stanę na linii startu i będę się zastanawiać co tu robię. Na szczęście biegnie mnóstwo znajomych, co sprawia, że klimat na mecie i starcie jest na prawdę niepowtarzalny. W tym roku Speleoklub wystawił również swoją - dość liczną drużynę. Pechem jest, że jestem jedyną kobietą w teamie i niestety zaniżę trochę chłopcom wyniki - no ale!

Achh... i te endorfiny po doturlaniu się na metę - bezcenne! No ale nie mówmy hop! Hasło na ten rok podobnie jak w zeszłych latach - zdążyć przed czerwonym autobusem!


speleo manewry

No i ruszyła maszyna... Piękna pogoda rozpieszcza nas w weekendy, stąd też trening z Poziomu 450 został przeniesiony na Birowskie Skały. Trening do... Mistrzostw Polski w Technikach Jaskiniowych - dla mnie podejście numer dwa, ale właściwie jakby jeden. Dla dziewczyn weteranek,w których żyłach płynie speleokrew kolejna impreza tego typu. Dodatkowo z racji egzaminów na kartę tatrenika jaskiniowego pod skały zjachało doborowe klubowe towarzystwo - było ognicho, spanie pod namiotem,milion gwiazd, chill i syty trening. 





13 marca 2014

wspin tradowy loading

Zima nas rozpieszcza, a właściwie jej brak. Stąd też sezon wspinaczkowy zaczął się w tym roku nadzwyczaj szybko! I choć skała jeszcze zimna, gdzie niegdzie zalega śnieg, po szczelinach leje się woda, bądź jeszcze niektóre chwyty trzeba odłupywać z lodu to doskonały czas na wbicie się w łatwe ryski i łojenie na własnej. Doskonały sposób by poćwiczyć trochę psychę :)

Odkrywam też nowy rejon, w którym zakochuję się - być może dlatego, że jest mega ciepło, wiosna na maksa, skała nagrzana - a być może dlatego, że jest to granit, asekuracja działa a ja jestem pod wielkim wrażeniem zacierania w szczelinach friendów a nie męczenia się z kosteczkami :) Tak czy siak polecam wszystkim, którzy kiedyś znajdą się w Karpaczu - Krucze Skały - można powiedzieć prawie w centrum miasta, niezawysokie ale sporo dróg, bardzo dobrze obitych, oraz wiele ciekawych rysek. Fakt, że spędziliśmy tam zaledwie kilka chwil - ale przez bardzo ograniczony czas pożeraliśmy łapczywie drogę za drogą.





10 marca 2014

Zimowy Ultramaraton Karkonoski

Idea Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego narodziła się w Poznaniu, gdzie od samego początku prężnie działała przy nim ekipa Poco Loco. W szczegóły wdawać się nie będę, bowiem ja dołączyłam do sztabu dopiero w finalnym okresie - jako, że Dąbrowa choć oddalona od Poznania o jakieś 350 km sprawia niekiedy wrażenie jakby była w zupełnie innej galaktyce.

Nie mniej jednak opiszę co i jak patrząc na imprezę jako ogromne przedsięwzięcie organizacyjne zrzeszające potężną ilość ludzi - przyjaciół, rodziny, znajomych Tomka - z Dąbrowy, z Poznania, ze studiów, ze ściany, z pracy - zewsząd. Ludzi, którzy przyjechali na 8 marca do Karpacza by spotkać się i wspólnie zrobić coś wspaniałego zyskując przy tym dziką satysfakcję. Tacy są przyjaciele Tomka - i takich ludzi przy boku życzę wszystkim wkoło.

Do Karpacza przyjeżdżamy 6 marca i już tego dnia na miejscu dołączamy do ekipy, która jak mróweczki uwija się przy kompletowaniu pakietów startowych. Obowiązków jest sporo ale atmosfera nakręca wszystkich. Jesteśmy tu w szczególnym dniu, w szczególnych okolicznościach. Spędzamy te dni, tak ciężkie dla nas w zeszłym roku znów razem i chyba jest nam z tym lżej, jakoś lepiej.

Następnego dnia nasza dąbrowska ekipa przypisana nomen omen do obsługi punktu żywieniowego w Domu Śląskim zwozi całe zaopatrzenie do punktu. Ilości prowiantu są niebotyczne, a my wyglądamy jak obwoźni handlowcy niosąc ze sobą z Kopy do schronu pudełka z bananami, pomarańczami, izotonikami, czekoladami i ciasteczkami. Najcięższe paki jadą na quadzie. Piękna pogoda wygania nas wkrótce na Śnieżkę, jest pełne słońce, zero wiatru - po prostu cudownie! Łapiemy chwile bowiem za chwilę znów musimy być na dole by za kilka godzin wrócić na noc do schroniska. 

Na odprawę techniczną przed startem znów jesteśmy na dole. Sala zapełnia się startującymi, jest mnóstwo ludzi, trochę znajomych. Gwar, szum i niepowtarzalny nastrój. Aga z Margo opowiadają o idei wyścigu, o jego specyfice, o trasie... W nocy tym razem z buta wychodzimy do Domu Śląskiego by od wczesnego ranka zacząć przygotowywać wszystko dla startujących.

Noc jest piękna, cisza, spokój, śnieg, gwiazdy i Karkonosze - tak inne od wszystkich gór.

Nad ranem ferwor organizacyjny, biegacze to wpadają na chwilę do schronu, to wybiegają... niektórzy nawet nie wstępują a zbiegając ze Śnieżki, obserwowani przez nas przez okno, pokonują zakosy w zawrotnym tempie - takie kolorowe punkciki powoli zbliżające się w naszą stronę. 52 km granią Karkonoszy - z Przełęczy Okraj na Śnieżkę, następnie przez Przełęcz Karkonoską, Śnieżne Kotły, Halę Szrenicką dobiegają do mety na Polanie Jakuszyckiej. Pierwszy ultramartończyk jest u nas w czasie porównywalnym do czasu, w którym ja biegam półmaraton, choć ma za sobą dłuższy dystans i to jeszcze w górach! I na dodatek w zimie! Szacun!

Po zakończeniu imprezy rozmawiam z moim znajomym - jak to jest z tym bieganiem w górach? Odpowiada, że startował raz na dystansie 10 km po płaskim, zmęczył się niemiłosiernie i nie zamierza tego powtarzać... dlatego zaczął biegać w górach... dlatego porywa się na 52 km w ultramaratonie (zajmując znakomite miejsce!), dlatego startował w elitarnym wyścigu Elbrus Race...bo biegnąc pod górę człowiek się męczy - ale zbiegając z niej można odpocząć :) To jest hart ducha!

Te kilka dni spędzonych razem, ta logistyka, wspólne działanie w imię jednej idei, te uśmiechy na twarzach znajomych i tych nieznajomych - czy może być coś piękniejszego? 

Jeśli jesteście zainteresowani tematem, a może chcielibyście wystartować w przyszłym roku - odsyłam Was bardzo gorąco na stronkę ZUK'u.








Czekoladowe torciki c-moll robiące furorę

Odprawa techniczna dla naszej ekipy z Domu Śląskiego

Trasę trzeba było przemierzyć wielokrotnie by doglądać oznakowania



Handel obwoźny 

Podobnież było 100 kg bananów i podobne ilości wody

Śnieżka

Widok sprzed schroniska

Na szczycie Śnieżki

Urokliwy zachód słońca ze szczytu

Dom Śląski in the middle of nowhere

Start z deptaku w Karpaczu

Poranne zorze

Znajomy nawet nie zajrzał do schroniska powiedzieć "cześć" - biegł jak szalony!

Podczas gdy my uwijaliśmy się jak mróweczki 
Doborowa ekipa (właściwie jej część) kilkudziesięciu wolontariuszy, przyjaciół, znajomych - to było cudowne spotkanie.


Aga, organizator zamieszania.

Chętnych do startu nie brakowało - szacun!
Zdjęcia by K.Gawron oraz M.Dudek.


Zachęcam również do obejrzenia relacji filmowej.