27 czerwca 2013

Via Ferrata Lantosque

Moim wielkim marzeniem są via ferraty w Dolomitach. Niby tak blisko, a zawsze coś staje na drodze by tam nie dojechać. Myśl o via ferratach zakiełkowała w mojej głowie już z jakieś 10 lat temu, kiedy to w moje ręce wpadł piękny kolorowy album z najpiękniejszymi ferratami w Dolomitach...
  


Ale co to właściwie jest - wyjaśnienie za wikipedią, dla tych, którzy niekoniecznie wiedzą co to i czym się to je. Via ferrata z włoskiego "żelazna droga" to ubezpieczony szlak turystyczny, wyposażony dla celów autoasekuracji w linę stalową, stopnie, drabinki i mosty. W języku polskim czasami określana jako żelazna perć. Via ferraty są popularne w wielu europejskich państwach m.in. Włoszech (szczególnie w Dolomitach), Niemczech, Francji, Austrii, Słowenii, Szwajcarii i Hiszpanii. Pierwsze via ferraty zbudowano w Dolomitach podczas pierwszej wojny światowej, w celu ułatwienia przemieszczania się żołnierzy.


My w ramach dnia restowego mamy okazję być na jednej z wielu w okolicy feratek, w pobliskiej wiosce Lantosque. Na podbój kanionu tym razem w sposób nietypowy wybieramy się w trójkę i od początku towarzyszy nam szyderczy uśmiech na twarzy. Do końca nie wiemy jak to ma wyglądać - spodziewamy się raczej popierdółki niż konkretnego zmęczenia. Szlak bowiem przewiduje zatoczenie pętli w 3,5 godziny, z czterema możliwymi wyjściami awaryjnymi (gdyby po drodze brakło nam psychy czy sił). Żeby było ciekawiej jest otwarty w godzinach 9.00-19.00 - a poprzedniego dnia mieliśmy akurat ochotę wejść tu koło 20.00 - aż dziw bierze, że jednak nie zdecydowaliśmy się na przeskoczenie bramki.


Wiszące liny, mostki, przejścia, klamry, schody jak sieć pajęcza rozciągnięte nad dwoma kanionami - najpierw mniejsego potoku Le Riou, następnie większej rzeki Vesubie, gdzie Jaco jak sroka w gnat wpatruje się na wór kanioningowy wypluty przez prąd rzeki na brzeg kilka metrów pod nami. Dla mnie to nowość, ekscytacja - chłopcy idą natomiast za mną i zdaje się by urozmaicić sobie tą nudę skaczą, huśtają, wieszają się. Człowiek ma tu wrażenie, że robi nie wiadomo jaką "ekstremę", a oni swoim zachowaniem wszystko niweczą. 



Na feracie nie ma nikogo, stąd też możemy iść swoim tempem, nie czujemy, że jesteśmy w komercyjnym miejscu (wejście kosztuje tu bowiem 5,50 euro, a bez własnego sprzętu nawet 16!). Wrażenia na pewną są niezapomniane jak na pierwszy raz obcowania z czymś takim i na pewno dają przedsmak i są doskonałym preludium do dalszych działań w Dolomitach :)


26 czerwca 2013

projekty biegowe

Ten post będzie o bieganiu oraz energii jaką za sobą niesie chwila ruchu na świeżym powietrzu.  

Budzik dzwoni o 5:30 ale jakoś tak brakuje mi siły i determinacji by w deszczowy, pochmurny poranek opuścić tak wcześnie łóżko udając się na przebieżkę. Wręcz wydaje mi się, że gdzieś po drodze w półśnie, letargu potknę się noga o nogę, padnę i tak usnę. Włączam drzemkę. ..

Wieczór - kręcę się w te i we wte, to mnie rozpiera energia, to mi się spać chce, bo przecież od 5:30 czuwam - zbieram się w sobie - zakładam buty do biegania, kurteczkę, muza na uszy, włosy w kitę i heja. I biegnę...biegnę....biegnę i biegnie mi się tak idealnie.... myśli wzajemnie się przenikają, dryfują, łączą, odnajduje powiązania, analogie... cudowny stan otwartości umysłu. Dlaczego nie czułam się tak podczas Półmaratonu Dąbrowskiego?! Czy to za sprawą pogody, temperatury, rześkiego powietrza?

Na dodatek budzi się myśl - czy o tej porze roku są organizowane jeszcze półmaratony? (nie, nie do maratonu nikt mnie nie namówi) Jakieś fajne Adventure Race'ingi dla "początkujących"? Dystans mini na triathlonie? Wszelkie sugestie mile widziane :)


25 czerwca 2013

o języku francuskim, kawie i kompletnym braku zrozumienia

Jesteśmy w kraju, w którym bez znajomości języka francuskiego właściwie ciężko się dogadac. Francuzi są przekonani o wiecznej i nieustępującej chwale oraz potędze swojego kraju, stąd też naturalnym dla nich jest, że cała Europa powinna zamiast angielskiego uczyc się francuskiego. To też wiele tłumaczy, bo częśc Francuzów łyknąwszy choc trochę angielskiego albo innego obcego języka niechętnie się w nim porozumiewa.

Problemy komunikacyjne przynoszą sporo śmiechu, rozbawienia ale niekiedy i frustracji - zwłaszcza jak na szybko potrzebujemy jakiejś informacji i choc mimo gestykulacji, mimiki, onomatopei - nikt nic nie rozumie.

Mistrzostwem totalnego niedogadania się było zamówienie kawy, a właściwie dwóch kaw - bardzo popularnych w Hiszpanii (stąd też myślałam, że rzut od granicy tutaj też będą ją znac) cafe con leche y hielo - czyli espresso z mlekiem i kostkami lodu. Zamówienie składaliśmy dwa razy, dwie różne panie zrobiły oczy jak pięciozłotówki. Coś tam pogderały, poszły....czekaliśmy i czekaliśmy i... colka dotarła bez problemu, moja kawa w połowie na spodeczku, w połowie na filiżance (Pani musiała się zestresowac zamówieniem) oraz kawa Jacka - w skrócie rozłożona na części pierwsze - espresso, mleko w dzbanuszku nie mieszczące się do filiżanki z kawą (?!), woda oraz lód w kolejnej szklance. No tak... można i tak. Jacek miał trochę kłopotów z konsumpcją ale w końcu dzielnie sobie poradził :)


24 czerwca 2013

Wyprawa MaxiBiotic Challenge SDG 2013 zakończona sukcesem



Wyprawa Maxibiotic Challenge SDG 2013 dobiegła końca. Zostawiliśmy za sobą pokryte mchem, zacienione, gęste lasy Francji i przepalone słońcem oliwkowe gaje Hiszpanii.


Za nami ogromne sale i przestrzenne korytarze jaskini Henne Morte, podziemne wodospady i zawijające meandry złotej rzeki w De Raymond.


Wnętrze Pirenejów kryje w sobie jeszcze mnóstwo tajemnic, które czekają tylko na nasz powrót. Chętnie też spotkamy ponownie Sylwestre Clementá, pasjonata od którego wiele można sie nauczyć. Mimo, ze „parlanie” nie było i nie jest naszą najmocniejszą stroną, to kontakt z Francuzem okazał sie zaskakująco prosty. Kilka gestów, mimika, proste słowa i 1000 fiszek przesłuchiwanych w trakcie jazdy Mazdą, drobna pomoc angielskiego speleologa i wszystko było jasne. Nie dość, że Sylwestre przedstawił nam szkice i rzuty Henne Morte i ruszył z nami przez De Raymond, to z radością przyjął zaproszenie do Polski. Jesteśmy pewni, że jeszcze się z nim zobaczymy – wiele tajemnic skrywanych we wnętrzach masywów zostało jeszcze nieodkrytych, ich różnorodność i mnogość nigdy nie zostanie oddana przez liczby, którymi tak bardzo lubimy się chwalić. Pokonywaliśmy długie zjazdy, wodospady, rzeki, meandry, zapieraczki i przeciskaczki, czyli wszystko co jaskinia powinna mieć, a co nabiera niezapomnianego kolorytu w doborowym towarzystwie! Kilka dni we Francji pozostawiło drobny niedosyt, ale już byliśmy gotowi, by zanurzyć sie w kanionach hiszpańskiego Parque National de Cañones y Sierra de Guara.






Tam nie omijamy wody, bo słońce grzeje mocno, a niebo jest czyste. Wskoczenie do przejrzystej, zimnej wody to sama radość po podejściach w pełnym słońcu, tak malowniczych, że nie chce się zejść ze szlaku, mimo, że pocisz się od samego myślenia. W trakcie pokonywania Formigi (v3a4 III), Mascun (v4a4 III) i Gorgas Negras (v4a5 VI) nie brakowało przepięknych widoków, mimo że pogoda skończyła się wraz z poniedziałkiem, zmuszając nas do zostawienia Rodellar i kanionów Sierra de Guara za nami.









Godziny pływania i chodzenia w wodzie, ekscytujących skoków i wstrzymujących oddech w piersiach syfonów, przepięknych kolorów skalnych wylewów zalanych wodą, wirująca i pieniącą na naszych nogach, uciekającą w kaskady szczelinami w zawaliskach i wydrążonych kanałów.. to wszystko co minęło nas w Hiszpanii przez ulewne deszcze, musieliśmy nadrobić ruszając znów do Francji w rejon Alpes Maritimes.







Bazę wyprawy Maxibiotic Challenge SDG 2013 lokujemy w uroczej malutkiej wiosce Roquebilliere położonej w dolinie Vallee de la Vesubie, do której to schodzą górskie potoki wcinające się kaskadami, wodospadami i wartkim nurtem w skały tworząc w każdej dolince mniejszy lub większy kanion. Zacienione podejścia, spore przewyższenia ale również możliwość prowadzenia akcji w stylu „car to car” zostawiając jeden samochód z depozytem u wyjścia z kanionu, drugim natomiast transportując członków wyprawy w możliwie jak najbliższy punkt początku kanionu skracają znaczenie czas akcji w porównaniu ze Sierra de Guara, gdzie samo podejście do Gorgas Negras to nie lada 4 godzinny spacer.




Francja przynosi nam cztery cudowne akcje w kanionach Vallon de la Peira v4a1 III, Vallon de I’lmberguet v3a1 III,Duranus v2a3 II oraz Bollene v3a3 III.

Kaniony Alp Nadmorskich przynoszą nam liczne skoki, tobogany, długie nawet 60 metrowe odcinki zjazdów, gdzie tuż za uchem huczy woda przewalająca się przez załamanie skał, rozbryzguje się o występki skalne, rozbijając w delikatną mgiełkę wodną tworzącą tu i tam tęcze. Dla takich chwil warto podchodzić w ponad 30 stopniowym upale pod górę, na rozgrzane, spocone ciało naciągać na siłę piankę neoprenową, zarzucać wory na plecy i ruszać w dół kanionu.


Czekając na kolejne zjazdy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w miejscach, gdzie poza innymi kanioningowcami nie dotarł nikt i niewiele osób jest w stanie zobaczyć i poczuć to, jakie emocje towarzyszą podczas 60 metrowego zjazdu, gdy powietrze którym się oddycha jest przepełnione bryzą wodną, gdzie polega się na partnerach górskiej doli, gdzie w końcu wszystko przeżywa się raz po raz to indywidualnie, to grupowo. Takie emocje towarzyszą nam podczas każdej z akcji – nie ważne czy kanioningowej czy jaskiniowej. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w wyjątkowych miejscach, niebezpiecznych, wycieńczających ale w tym wszystkich tak pięknych i uzależniających. Uderzenia adrenaliny, wrażenia estetyczne będące balsamem dla oczu oraz wzajemne wsparcie oraz bezgraniczne zaufanie w teamie, będące podstawą każdej akcji.






Podsumowując działania wyprawy Maxibiotic Challenge SDG 2013 dokonano trawersu jaskini Henne Morte, przeprowadzono całodzienną akcję w jaskini De Raymond oraz pokonano 7 kanionów, w tym jeden z około 12 godzinną akcją w trudnych i wymagających warunkach.

W tym miejscu dziękujemy również naszym sponsorom – maści antybiotykowej na rany Maxibiotic, która na stałe zagnieździła się w naszej klubowej apteczce oraz kilkukrotnie używana była na wyprawie. Firmie Mazda Boroń za udostępnienie na czas trwania wyprawy samochodu Mazda 6 combi, który doszczętnie zawrócił wszystkim w głowie – dzięki swojej pakowności oraz niskiemu spalaniu był najczęściej i najchętniej wykorzystywanym samochodem wyprawowym. Serdecznie dziękujemy również firmie Milo, za polary Thermal Pro, dzięki którym było nam ciepło i godnie reprezentowaliśmy naszych sponsorów, wzbudzając powszechne zainteresowanie pojawianiem się grupą 12 osobową w mundurkach polarowych Milo na kolejnych etapach naszego Grand Tour’u.

23 czerwca 2013

Kanion Vallon de la Peira v4 a1 III

Kanion Vallon de la Peira jest zdecydowanie kanionem z największą ekspozycją, jaki przyjdzie nam robić podczas wyprawy Maxibiotic Challenge SDG 2013. Blisko 320 metrów deniwelacji na dość krótkim odcinku kanionu – zaledwie 1000 metrów skutkuje w liczne skoki oraz długie zjazdy z niesamowitą ekspozycją biegnące bezpośrednio przy, lub nawet w wodospadach.


Odcinki zjazdowe to kolejno 45, 50 oraz 60 metrów, gdzie tuż obok huczy woda, rozbryzguje się o wystające skały, rozbija w delikatna mgiełkę wodną tworzącą tęcze. Dla takich chwil warto podchodzić w ponad 30 stopniowym upale pod górę, na rozgrzane, spocone ciało naciągać na siłę piankę neoprenową, zarzucać wory na plecy i ruszać w dół kanionu.


Czekając na kolejne zjazdy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w miejscach, gdzie poza innymi kanioningowcami nie dotarł nikt i niewiele osób jest w stanie zobaczyć i poczuć to, jakie emocje towarzyszą podczas 60 metrowego zjazdu, gdy powietrze którym się oddycha jest przepełnione bryzą wodną, gdzie polega się na partnerach górskiej doli, gdzie w końcu wszystko przeżywa się raz po raz to indywidualnie, to grupowo.